Klonowy oficer wyprężył się na baczność, a Lord Sidious wypowiedział słowa, na które czekał od tak dawna:
– Wykonać Rozkaz 66.
Klonowy oficer wyprężył się na baczność, a Lord Sidious wypowiedział słowa, na które czekał od tak dawna:
– Wykonać Rozkaz 66.
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
‹Padawanka›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Anna ‘Cranberry’ Nieznaj |
Tytuł | Padawanka |
Opis | Anna „Cranberry” Nieznaj (ur. 1979 r.), absolwentka matematyki, programistka. Mężatka, ma dwoje dzieci, mieszka w Lublinie. Pod panieńskim nazwiskiem Borówko – debiut w 1996 r., a następnie opowiadanie „Telemach” w „Science Fiction” (7/28/2003). Pod obecnym – „Kredyt” (II miejsce w konkursie Pigmalion Fantastyki 2010) i „Czarne Koty” („SFFiH” 4/66/2011).
„Padawanka” to alternatywny fanfik gwiezdnowojenny z cyklu o Darth Beyre (m.i. „Szczeniaki”, „Przed burzą”, „Obława”). |
Gatunek | fanfiction |
Jedi szli wąskim, brudnym zaułkiem głównego miasta planety Corvis IV. Dostosowywali tempo do możliwości eskortowanego ambasadora, a on nawet w kategoriach swojej rasy był już starcem. Cranberry pomyślała, że popełnili błąd, nie biorąc ze sobą śmigacza. Ale kryjówkę dyplomaty od placu, na którym czekała republikańska kanonierka, dzieliła dosłownie szerokość kilku domów.
– Generale Kenobi – zameldował klonowy sierżant zza maski białego, lecz już nieco osmalonego hełmu. – Dostałem komunikat od komandora Cody’ego. Siły separatystów wkraczają do stolicy. Prawdopodobnie dowodzi nimi osobiście generał Grievous. W bitwie na orbicie na razie mamy przewagę, ale długo to nie potrwa.
Nie trzeba było wiadomości z dowodzonego przez Cody’ego niszczyciela, żeby zdawać sobie sprawę ze skali inwazji. Od strony przedmieść dudnił stłumiony odgłos eksplozji, jak odległa burza. To broniły się ostatnie oddziały klonów – przed desantem wojsk osławionego cyborga i przed miejscowymi, którzy nagle zerwali wszelkie traktaty i porozumienia, stając po stronie hrabiego Dooku i jego popleczników.
Cranberry odgarnęła za ucho padawański warkoczyk i rzuciła okiem na ambasadora. Nigdy nie umiała interpretować mimiki przedstawicieli rasy Kel Dor i teraz czytała jego emocje tylko dzięki Mocy. Starzec zachowywał zimną krew, lecz był po prostu fizycznie wyczerpany; nawet nie samym marszem, ale poprzednimi dniami, które spędził w ciągłej ucieczce, przekazywany z rąk do rąk przez lojalnych wobec Republiki mieszkańców miasta, nie mając nawet możliwości powiadomienia kogokolwiek o swoim losie. Na szczęście udało się to, dosłownie w ostatniej chwili.
Anakin Skywalker przyspieszył, znacznie wyprzedzając wolno poruszającą się grupę, i zatrzymał się u wylotu uliczki. Czujnie rozglądał się wokół, widać było jego niecierpliwość. Cran też już najchętniej odleciałaby z tego miejsca, narastało w niej przeczucie zbliżającego się zagrożenia. Gdzieś na zachodzie rozległ się huk kolejnego wybuchu, zaskakująco blisko.
Tylko Obi-Wanowi nie udzielały się emocje młodych ani emanacja Mocy miasta, rozedrgana, targana sprzecznościami i bólem. Jedi szedł u boku ambasadora, jak zawsze gotowy do walki, ale niewzruszenie spokojny. Oczywiście towarzyszące im klony też działały sprawnie i chłodno. No, ale to tylko klony, pomyślała Cran.
Dotarli wreszcie do kanonierki, której spadziste skrzydła zdawały się prawie wypełniać spory przecież plac. Padawanka mrużyła oczy, oślepiona białym tropikalnym słońcem, kiedy wraz z Anakinem osłaniali wsiadających.
Statek startował już, gdy wskoczyli do środka – najpierw Skywalker, a za nim Cran. Pilot poderwał maszynę ostro w górę, a młoda Jedi, przytrzymując się uchwytu, z ulgą spojrzała na malejący plac.
Byle dalej…, wzdrygnęła się.
W tym momencie kanonierka zadygotała, trafiona z przenośnego działka fotonowego, ustawionego na którymś z dachów.
Statek zmienił gwałtownie wychylenie, unikając kolejnych trafień. Klonowi żołnierze w jego kulistych stanowiskach bojowych wycelowali działa i te plunęły smugami zielonego światła, zamieniając górne piętra budynku w dymiące ruiny.
Jednak ostrzał trwał nadal, tym razem z innego dachu. Mieszkańcy Corvis IV byli mistrzami partyzantki miejskiej, tu chyba od pokoleń nie zdarzyło się więcej niż kilka lat niepewnego pokoju.
Szlag, za długo tkwiliśmy w miejscu, rozstawili działka i czekali, aż wystartujemy. Teraz mają nas jak na talerzu…
Cran nie zdążyła dokończyć myśli, bo kanonierka wykonała gwałtowny, niespodziewany manewr i padawanka, tracąc równowagę, potoczyła się po zaczynającym się zamykać trapie. Próbowała chwycić się czegoś, czegokolwiek, ale tylko pokaleczyła sobie dłonie szorujące po ostrej krawędzi i poleciała w dół, w ziejącą już pod statkiem przepaść.
Było za wysoko, żeby skakać, za wysoko nawet dla Jedi.
Uderzenie o wybetonowany plac, choć wyhamowane Mocą i pozycją, w której Cran wylądowała, pozbawiło ją na chwilę przytomności.
Kiedy otworzyła oczy, nad jej głową przeleciały z hukiem trzy kolejne kanonierki. Zniknęły natychmiast z pola widzenia, pozostawiając Cran wpatrzoną w upiornie jasny błękit pozbawionego choćby jednej chmurki nieba.
Dziewczyna leżała bez ruchu dłuższą chwilę, stanowiąc cel tak oczywisty, że bardziej chyba się nie dało. Piaskowa tunika i spodnie, wysokie buty, brązowy płaszcz z szerokimi rękawami i padawańska fryzura – jasne włosy ścięte króciutko, poza warkoczykiem oraz małą kitką nad karkiem.
Jedi.
Poza tym już sam fakt, że jest człowiekiem, stanowiłby powód do nieufności. Mieszkańcy Corvis IV nie przepadali za ludźmi, a na pewno nie lubili ich corvijscy separatyści.
Wstawaj!
Próbowała unieść się lekko na łokciach, walcząc z zawrotami głowy. Nic jej nie bolało, ale już wiedziała, że zrobiła sobie poważną krzywdę: oszołomienie nie ustępowało. Wstrząs pourazowy, teraz trzeba zlokalizować ranę.
Żołądek podjechał Cran pod gardło, kiedy zobaczyła odłam strzaskanej kości piszczelowej wystający z rozerwanej, nasiąkającej krwią nogawki spodni.
Jeżeli natychmiast nie wezmę się w garść, to zemdleję, porzygam się albo rozpłaczę…
Udało jej się jakimś cudem usiąść. Oprzytomniała na tyle, żeby czuć zbliżające się ulicami w stronę placu istoty. Miasto pulsowało Ciemną Stroną.
Cran sięgnęła do skrytki przy pasie. Przede wszystkim zrobiła sobie zastrzyk przeciwbólowy, mimo że nadal nie czuła nic oprócz objawów szoku. Potem próbowała przy pomocy cienkiej biopolimerowej warstwy opatrunku osobistego jakoś zatamować krwawienie i osłonić ranę, ale nie bardzo to wyszło. Padawance trzęsły się ręce, a lekarstwo zaczynało działać, jeszcze bardziej zaburzając jej odbiór rzeczywistości. Ciemna Strona zbliżała się wraz z pomrukiem tłumu.
Młoda Jedi starała się opatrzyć ranę, bo tak ją szkolono. Proste odruchy: w przypadku takim i takim, postępuj tak i tak – na nic innego nie było jej w tej chwili stać, podjęcie jakiejkolwiek własnej decyzji nie wchodziło w grę. Spytana o imię, wiek i planetę pochodzenia, nie umiałaby chyba udzielić sensownej odpowiedzi.
Nie chciała myśleć, jak kompletnie bezcelowe jest to, co robi. Gdyby była ranna w rękę, mogłaby chociaż próbować uciekać, ukryć się gdzieś. Ale tak – co za różnica, czy zginie leżąc bezczynnie, czy siedząc schylona nad przesiąkającym krwią opatrunkiem.
Nagle zorientowała się, że na plac wleciał dostawczy śmigacz. Miała sięgać po miecz, kiedy dotarło do niej, że intencje siedzących w maszynie istot są zupełnie inne, niż się spodziewała.
Śmigacz zawisł tuż przy padawance, drzwiczki otworzyły się i już po chwili dwóch rosłych corvijskich mężczyzn przeniosło ranną na tył pojazdu przeznaczony do przewozu towarów, używając zamiast noszy jej własnego płaszcza. Cran wrzasnęła z bólu i natychmiast zagryzła zęby na pięści, żałując okazania słabości. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, ale przywołała Moc, krystaliczną i orzeźwiającą jak woda z górskiego strumienia.
Mając wciąż pod zamkniętymi powiekami obraz płynącego wśród skał, lodowato zimnego potoku, Cran rejestrowała, że śmigacz wystartował i mknął teraz labiryntem wąskich uliczek. Nagle poczuła ukłucie strachu pilota, usłyszała słowo wymówione z intonacją sugerującą przekleństwo i maszyna zwolniła.
Kiedy stanęli w miejscu, Jedi wiedziała już, że zostali zatrzymani przez kilku żołnierzy, ale raczej rozleniwionych i pewnych siebie niż nastawionych na walkę. Padły pierwsze pytania, nikt jeszcze nie zajrzał do tylnej części pojazdu.
– Przepuśćcie nas, odejdźcie – powiedziała Cran półgłosem, bardzo skoncentrowana. – Możemy jechać.
Nie była pewna, czy dowódca patrolu w ogóle rozumie język, w którym się odezwała, ale to nie miało znaczenia. Usłyszała odpowiedź, krótką i rozkazującą. Śmigacz ruszył i pomknął dalej, klucząc między domami.
Cran ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że mimo ekstremalnych okoliczności, zapamiętała uczucie, które pojawiło się, kiedy musiała dotknąć umysłu żołnierza i złamać jego wolę. Wrażenie siły, nadzieja na przetrwanie i nieprzyjemny posmak winy.
Padawankę umieszczono w wewnętrznym ogrodzie czyjegoś domu. Jeden z Corvijczyków wprawnymi ruchami zakończonych przyssawkami palców zdjął z nogi Cran prowizoryczny opatrunek, zastępując go świeżą bactą i chłodnym hydrożelowym okładem. Potem poluzował zapięty na klamerki wysoki but, a po namyśle zdjął go całkiem. Nogawki nie rozcinał bardziej niż zrobiła to już sama Jedi. Spodnie były dość szerokie, a opuchlizna na razie umiarkowana. Unieruchomił złamaną kończynę, mocując ją do przyniesionej przez siebie szyny w taki sposób, żeby nie spowodować silniejszego krwawienia z rany.