Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Ktoś mnie zawołał: Sebastian!›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułKtoś mnie zawołał: Sebastian!
GatunekSF

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!

1 2 3 8 »
Był bardzo młody, ale rozumiał, co się stało. Nie byli zresztą jedynymi dziećmi, których dotknęło to nieszczęście. W tych samych dniach umarli rodzice najbliższej koleżanki Sonii, Rosalindy; nieco później odeszli najbliżsi Jakuba, Joanny, Mateusza, Katarzyny, Marka, Ewy i wielu innych.

Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!

Był bardzo młody, ale rozumiał, co się stało. Nie byli zresztą jedynymi dziećmi, których dotknęło to nieszczęście. W tych samych dniach umarli rodzice najbliższej koleżanki Sonii, Rosalindy; nieco później odeszli najbliżsi Jakuba, Joanny, Mateusza, Katarzyny, Marka, Ewy i wielu innych.

Sebastian Chosiński
‹Ktoś mnie zawołał: Sebastian!›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułKtoś mnie zawołał: Sebastian!
GatunekSF
1.
– Sebastian! Sebastiaaan!!!
– Gdzie znowu podział się ten chłopak, psiakrew! – zaklęła pod nosem osiemnastoletnia dziewczyna, rozgarniając coraz gęstsze w tej części lasu krzewy.
Ostre kolce kaleczyły jej dłonie i twarz, nic sobie jednak z tego nie robiła. Przecież i tak była brzydka i żaden chłopak w osadzie nie zwracał na nią uwagi. Nie musiała dbać, jak inne panny w jej wieku, o gładką cerę i obowiązkowe rumieńce na policzkach. Ona wciąż była zadrapana; na jej obliczu ciągle gościła powaga i brak zrozumienia dla tych, którzy – miast martwić się przyszłością – woleli używać życia i żartować ze wszystkiego, co dla ich przodków było święte.
Jej brat był inny, ale i on przysparzał jej wielu zmartwień. Opiekowała się nim od trzech lat. Wtedy zmarli rodzice. Nie tylko zresztą ich rodzice. Zmarło wówczas, z powodu do dziś nie wyjaśnionej epidemii, wielu dorosłych. Ci zaś, którym dane było przeżyć, z dnia na dzień przestali interesować się sprawami osady, popadając w niewytłumaczalny stan psychicznej apatii. Chyba po prostu opłakiwali swoich bliskich…
– Sebastian! – krzyknęła jeszcze raz, ale już bez większego przekonania, że jej nawoływanie odniesie jakiś skutek.
Gdzie on może być, do cholery? Nigdy go nie ma, kiedy jest potrzebny! Co on w ogóle ciągle robi w tym lesie? – zastanawiała się, wracając do osady. Nie mogła przecież spędzić całego dnia poza domem w poszukiwaniu niesfornego braciszka. W domu było tyle do zrobienia.
Pokój rodziców pozostał nietknięty od chwili ich śmierci. Sonia ograniczała się jedynie do starcia kurzu raz w tygodniu, poza tym nie ruszała niczego. Ani ojcowskiej fajki, spoczywającej spokojnie na półeczce pod ławą, gdzie zwykł ją kłaść tuż po wyczyszczeniu, ani matczynych grzebyków do rozczesywania włosów, pozostawionych przez nią na toaletce. Ten pokój czekał na nich. Sonia wierzyła bowiem, że któregoś dnia oni wrócą.
– A kiedy dzień ten już nadejdzie, tata nie będzie przecież w nieskończoność szukał fajki, a mama nie będzie uganiać się po całym mieszkaniu w poszukiwaniu swojego ulubionego grzebyka – tłumaczyła bratu, kiedy ten spoglądał na nią jak na osobę niespełna rozumu, gdy po raz kolejny ze szmatką w dłoni zagłębiała się w odmęty wspomnień.
Nie mając nic innego do roboty, zabrała się do gotowania obiadu. Wiedziała doskonale, że brat wróci do domu, kiedy tylko zgłodnieje. Przerabiali to niemal codziennie. Umorusany, spocony, pokaleczony jak i ona, przez kolce nieprzyjaznych krzewów, broniących wstępu w ostępy lasu, pojawi się znienacka i od progu krzyknie: „Tak głodny jestem, że konia z kopytami bym zjadł!” A ona wówczas, bez słowa, pójdzie do kuchni, aby nalać mu talerz dopiero co ugotowanej zupy albo podać usmażoną rybę, złowioną zresztą przez niego w przepływającym nieopodal osady strumyku.
Obiecała matce (a może raczej jej duchowi, który – jak wierzyła – krążył nad osadą), kiedy jej już zabrakło, że wyprowadzi go na ludzi. W tej chwili pozostał jej już przecież tylko on, tym bardziej że żaden chłopak w osadzie Sonią się nie interesował. Kogóż więc miała obdarzyć miłością?
Wielką drewnianą łyżką zamieszała zupę w garnku, aby się nie przypaliła. Spojrzała za zegarek, dochodziła dziewiętnasta. Zazwyczaj o tej porze Sebastian wracał już do domu. Co mogło go zatrzymać w lesie tak długo?
A może przytrafiło mu się coś złego? – To była obsesja Sonii. Za każdym razem, gdy jej młodszy brat uciekał do lasu, przerażała ją myśl, że coś złego mu się przytrafi. Wtedy zostałaby na tym świecie już całkiem sama, jak przysłowiowy palec. Kto by się nią zainteresował? Kto przyszedłby spytać: „Soniu, jak ci się wiedzie? Czy nie potrzeba ci kogo do pomocy? Może jakiegoś mężczyzny?…”
Ale mężczyźni, młodzi i silni, choć w osadzie takich nie brakowało, omijali szerokim łukiem jej dom. Miała bowiem opinię dziwaczki, żyjącej w świecie duchów, z którymi – to prawda! – często, gdy zostawała sama, toczyła długie i zażarte dysputy. Kto zresztą wie, z kim tak naprawdę rozmawiała: z samą sobą, czy też rzeczywiście odwiedzały ją istoty z innego świata. Dociec nikt nie próbował, ale to starczyło, aby skutecznie odstraszyć wszystkich potencjalnych kawalerów.
Początkowo samotność mocno doskwierała dziewczynie, potem się do niej przyzwyczaiła, a po roku żyła z nią już za pan brat. Nawet nocą, gdy jej rówieśniczki zabawiały się z chłopakami, jej niczego nie brakowało. Zresztą, jak miałaby się zabawiać, skoro za gipsową ścianą, nie zatrzymującą żadnych dźwięków, spał jej ukochany braciszek.
Co by on sobie o mnie pomyślał?! – upominała sama siebie, kiedy w rzadkich chwilach natura dopominała się o swoje prawa.
Dzisiaj gotowała dla niego zupę grzybową. Z wycieczek do lasu Sebastian przynosił zazwyczaj całe kosze grzybów; starczało ich nie tylko na codzienne posiłki, wiele z nich Sonia suszyła na zimę, a te, które jeszcze zostawały – i wcale niemało ich było – sprzedawała innym mieszkańcom osady. Dzięki temu reperowali bardzo skromny od czasu śmierci rodziców domowy budżet.
Chociaż taki z niego pożytek – myślała o bracie, który właśnie wrócił skądś i cichutko, chcąc zapewne zaskoczyć siostrę, uchylił drzwi wejściowe do izby. Ale ona dostrzegła jego postać w półmroku, poznając go po charakterystycznej wełnianej czapeczce, którą nosił przez okrągły rok. Czapka ta należała kiedyś do ojca, który przywiózł ją ponoć z wyprawy do pewnego zamorskiego kraju. Tłumaczył potem dzieciom, że została zrobiona z wielbłądziej wełny, ale skąd Sonia miała wiedzieć, jak wyglądają wielbłądy…
– Zobacz, co dzisiaj znalazłem! – powiedział Sebastian, rzucając na długi dębowy stół zwój kolczastego drutu.
– Co to? – zainteresowała się Sonia.
– Wnyki – odparł brat. – Ktoś poluje w naszym lesie.
– To nie jest nasz las – poprawiła go. – Tym bardziej twój. Inni też mają prawo wstępu do niego.
– Ale to nikt z naszych – stwierdził Sebastian.
– Skąd wiesz? – Sonia przysiadła na brzegu ławy.
Czyżby w okolicy pojawił się ktoś obcy? – pomyślała.
– Poza mną nikt z osady nie zapuszcza się tak głęboko w knieje – wyjaśnił, próbując rozprostować poskręcany drut.
Sonia przez chwilę cedziła w ustach słowa, wreszcie odważyła się powiedzieć to, co jej brat jedynie zasugerował:
– Sądzisz, że to ktoś z tamtej strony?
Sebastian nie odpowiedział, przytaknął jedynie ruchem głowy.
Drut przestał już go interesować; zwabiony zapachem ciągnącym od strony kuchni, podszedł do piecyka.
– Grzyby – powiedział ni to do siebie, ni to do siostry. Sonia nie potrafiła rozszyfrować intonacji jego głosu: był zadowolony czy też nie?
Nalała mu zupy do emaliowanej miski, którą postawiła na stole, obok pułapki na zwierzęta.
– Boisz się, że któregoś dnia dotrą do nas? – spytał Sebastian, widząc zatroskaną twarz Sonii.
– Nie, nie tego… – odpowiedziała dziewczyna. – Boję się tylko, że to będą źli ludzie.
– W naszej osadzie też jest wielu złych ludzi… – stwierdził na to Sebastian, ale nie skonkretyzował, kogo ma na myśli. Sonia nie pytała, chociaż wierzyła mu na słowo. Jej brat był zawsze świetnie poinformowany i jego słów nigdy nie należało lekceważyć.
Szybko opróżnił miskę i poprosił o dolewkę.
– Rano pójdę w to miejsce jeszcze raz – powiedział, wyrywając siostrę z zamyślenia. – Zasadzę się… może przyjdą… zobaczę, kto to…
– Uważaj na siebie, braciszku – odparła na to Sonia, gładząc Sebastiana po zmierzwionej czuprynie. Zawsze śmieszyły ją jego włosy, niepokorne, niegrzeczne, nieusłuchane, dokładnie takie same, jak ich właściciel.
Lecz ostrzegać go akurat przed niczym nie musiała. Sebastian czuł się w leśnej samotni znacznie pewniej niż między ludźmi. Nie obawiał się zwierząt, ciemności ani duchów zamieszkujących leśne ostępy; większą trwogę budzili w nim jego ziomkowie – okrutni, nieprzewidywalni, bezmyślni. W duchu modlił się, by siostra pewnego dnia nie postanowiła wyjść za mąż za któregoś z nich. Nie wiedział, że Sonia z kolei modliła się o coś zupełnie przeciwnego.
2.
Wyszedł z domu o świcie, gdy siostra jeszcze spała. Nie chciał, aby go zaczęła przekonywać, tłumaczyć, że to może być niebezpieczne, bo przecież nie wiadomo, na jakich ludzi trafi. Sam wiedział doskonale, że bezpieczne to na pewno nie będzie. Kłusownicy wszak nigdy nie należą do przyjemniaczków.
1 2 3 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Metanoia
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.