Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Agnieszka Hałas
‹Ale nas zbaw ode złego›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAgnieszka Hałas
TytułAle nas zbaw ode złego
OpisNie. Naprawdę nie mówcie, że nie wiecie, kim jest Agnieszka Hałas i/lub czego się spodziewać po jej tekstach. Mrocznych fantasy, choć – tym razem bez udziału Krzyczącego w Ciemności. Nikt Wam w to przecież nie uwierzy…
Gatunekgroza / horror

Ale nas zbaw ode złego

« 1 4 5 6 7 8 »

Agnieszka Hałas

Ale nas zbaw ode złego

– Cicho, cicho, córeczko. Nie trzeba płakać. Zobacz, nic ci nie dolega.
Blanche wydała cichy okrzyk niedowierzania i radości, gdy dotarło do niej, że wszystkie rany i stłuczenia zagoiły się bez śladu. Prawa dłoń funkcjonowała bez zarzutu.
– Niestety, na plecach zostaną ci blizny – poinformowała ją diablica. – Moje mleko nie działa aż tak skutecznie na rany, które zadał jego bat. Zaczekaj tu chwilę, pójdę skombinować ci jakieś odzienie.
Odeszła. Blanche ponownie skuliła się na posadzce. Nie była w stanie zebrać myśli.
Wróciwszy, Mamka Gorylica rzuciła dziewczynie na kolana czerwoną wieczorową suknię.
– Ubieraj się. Zabiorę cię do podziemi, coś musisz zobaczyć. Trzymaj, tu masz jeszcze buty – wręczyła jej safianowe trzewiczki ze złotymi taśmami do zawiązania wokół kostek. Blanche uniosła przekrwione, lecz już przytomniejsze oczy.
– Nie grozi ci kara za to, że mi pomagasz?…
Mamka Gorylica zaśmiała się ochryple.
– Wykarmiłam własną piersią pół Szeolu. Nie odważą się mnie tknąć. No, wstawaj już. Musimy się spieszyć, zanim wrócą słudzy księcia.
• • •
W podziemiach było przeraźliwie zimno, tak zimno, że oddech przemieniał się w parę. Cele o żelaznych drzwiach stały puste. Żołnierzy nie było nigdzie widać, a nieliczne kryjące się po kątach czarcięta na widok Mamki Gorylicy pierzchały z wrzaskiem.
Diablica przystanęła przy jednej z cel.
– Wejdź – powiedziała cicho. – Nie przestrasz się.
Gdy Blanche przekraczała próg, srebrne znamię znów pojawiło się na jej czole; tak słabiutkie, że niemal niedostrzegalne.
W najdalszym kącie celi leżał człowiek w czarnej skórzanej kurtce. Nie ruszał się. Przypadła doń bez tchu, odwróciła ciało na wznak.
Spojrzała wprost w twarz Philippe’a, bladą i martwą. Nie oddychał. I nie miał oczu – w ich miejscu ziały krwawe otwory.
W następnej chwili jego zwłoki rozsypały się w szary pył.
– Nie ma go tu – przemówiła bardzo cicho Mamka Gorylica. – To tylko skorupa, którą zostawił, odchodząc w światłość.
Wciąż wpatrując się w swoje pokryte pyłem dłonie, dziewczyna była w stanie tylko wyjąkać:
– Jak? …
Diablica rozłożyła ręce.
– Przykro mi to mówić, Blanche, ale oszukali cię. Twojego brata ułaskawiono, już dosyć dawno temu. Trafił do raju, jednak wynikł pewien problem. Ktoś tam na górze pokpił sprawę przy spisywaniu dokumentacji. Zdarza się… I dlatego ty po śmierci musiałaś trafić do nas, żeby statystyka się zgadzała.
– Nie, nie… to niemożliwe… – Blanche chwyciła się za głowę. Słowa docierały do niej jak przez mgłę.
– Tak, kotuś. Z chwilą, gdy pocałował cię anioł, byłaś już nasza.
– Nie! – krzyknęła rozpaczliwie dziewczyna. – Nie wierzę! Boże, czemu? Czemu mi to robisz? Tak wygląda Twoja sprawiedliwość?!
Osunęła się na posadzkę i gorzko zapłakała, kryjąc twarz w dłoniach. Diablica obserwowała ją, wstrzymując oddech. Dobrze wiedziała, co nastąpi lada chwila.
Rozległ się nieprzyjemny syk, jakby ktoś splunął na rozpaloną blachę. Blanche przycisnęła rękę do czoła, lecz jeszcze szybciej ją cofnęła.
Srebrne znamię zniknęło. Został po nim brzydki, czerwony ślad, jak po oparzeniu.
Mamka Gorylica roześmiała się radośnie.
– Doskonale, o to chodziło! Wróć ze mną do wioski, uczynię cię moją pomocnicą. Zawsze chciałam mieć taką miłą dzieweczkę do pomocy… – wyciągnęła ramiona, ale Blanche odepchnęła ją. Wciąż płacząc wypadła z celi.
Biegła na oślep, nie oglądając się. Raz czy dwa razy w korytarzu mignęli jej żołnierze, ale nikt nie kwapił się, by ją zatrzymywać; była ubrana w strój kochanek księcia i pachniała czarcim mlekiem, samą esencją diabelskości.
Nawet nie zauważyła, kiedy minęła dwa ociężałe demony w zbrojach strzegące głównej bramy. Na jej widok nie raczyły choćby mrugnąć okiem. Wypadła na zewnątrz, w deszcz prześwietlony dziwnym czerwonym blaskiem, nie myśląc i nie czując już nic.

3. Głębiej w mrok
Konstantin powoli wspinał się ścieżyną wśród skał. Błyskało raz po raz, szalała ulewa, a po niebie coraz intensywniej rozlewała się podejrzana łuna, na widok której czuł się coraz bardziej nieswojo, nie wiedząc właściwie, czemu.
Nagle zobaczył dziewczynę – szła lekko się zataczając, na szczęście ścieżką, nie na przełaj. Śpiewała coś głosem przerywanym zadyszką; grzmoty zagłuszały słowa.
Nie poznała go. Nie zareagowała nawet wtedy, kiedy chwycił ją za ramiona i potrząsnął.
– Mój panie, wygrałam! I co ty na to? Całe twoje wojsko nie dało mi rady! – parsknęła wesoło. Rozkaszlała się, z trudem złapała oddech i ponownie zaczęła nucić. Tym razem rozpoznał nawet, co – fragment znanej opery.
Non, monsieur, je ne suis demoiselle, ni belle…
Albo jest w szoku, albo ci z zamku sprawili, że postradała zmysły, pomyślał bezradnie.
– Blanche, ocknij się! Musimy znaleźć schronienie!
Żadnej reakcji. Spostrzegł, że jej usta są zupełnie sine. Przemoczona do nitki, w cieniutkiej, wydekoltowanej sukni, wydawała się nie zauważać zimna. Konstantin szybko zdjął kurtkę i narzucił jej na ramiona.
Et je n’ai pas besoin pour me donner la main1) – wymamrotała jeszcze, gdy prowadził ją w dół zbocza. Na szczęście nie była boso, a fikuśne trzewiczki nie miały obcasów. Cały czas rozglądał się, próbując odtworzyć w pamięci topografię okolicy. W końcu wypatrzył pomiędzy skałami wejście do jaskini. Sam widok tego miejsca przejął go dreszczem. To tu się schronił wtedy… krwawiący, zbyt słaby, by chodzić…
Wciągnął Blanche do środka. Trzęsła się jak liść. Cała była umorusana od brudnej, zmieszanej z popiołem wody, on zresztą też.
– Konstantin…? – ledwie znaleźli się w osłoniętym miejscu, popatrzyła na niego ogłupiałym wzrokiem. – Co się stało? Gdzie jestem?… Czemu mnie trzymasz, puść! – gwałtownie wyrwała się z jego uścisku, uciekła pod ścianę, gubiąc po drodze kurtkę.
Nie bardzo wiedział, co zrobić. Blanche zachowywała się jak ogarnięte paniką zwierzątko. Przykucnęła pod ścianą, kołysząc się w przód i w tył. Fizyk podniósł kurtkę, otrzepał i założył, po czym usiadł w pewnej odległości i czekał. Po jakimś czasie dziewczyna znieruchomiała, wpatrując się pustym wzrokiem w przestrzeń.
Podszedł wolno, nie zareagowała. Ukląkł.
– Blanche?…
Przywarła do niego, płacząc. Nie zaprotestowała, gdy ją objął. Łzy wsiąkały w jego koszulę.
Dopiero teraz spostrzegł pręgi blizn na jej ramionach i plecach.
– Boże drogi. Co oni ci zrobili?
– Ja… – zająknęła się. – Konstantin, nie. Nie pytaj, proszę.
– Powiedz. Krócej będzie bolało.
Więc zmusiła się i opowiedziała mu wszystko, łamiącym się szeptem. Słowa uwolniły kolejną falę łez. Płakała długo, podczas gdy fizyk ostrożnie gładził jej splątane włosy.
W końcu uspokoiła się, ale nadal siedzieli przytuleni. Na zewnątrz ulewa huczała z niesłabnącą furią.
– Jak właściwie umarł twój brat? – spytał w pewnej chwili Konstantin.
– Przez zanieczyszczoną działkę. Ostatnia porcja hery, jaką sobie wstrzyknął, zawierała domieszkę strychniny. Podobno lekarka z pogotowia o mało nie zemdlała, kiedy zobaczyła jego twarz. Wiesz, ten grymas, który powstaje wskutek skurczu mięśni – wyglądało to, jakby się uśmiechał… a nie żył od tygodnia, bo tyle trwało, zanim go znaleźli… Czemu pytasz? Czy ma to jakieś znaczenie?
– Nie ma. Po prostu byłem ciekaw.
Zerknęła z ukosa, ale nie patrzył na nią. Wpatrywał się w deszcz.
– Liza, moja żona, zmarła po operacji – powiedział cicho. – Po głupiej operacji kolana. Wywiązało się jakieś koszmarne zakażenie szpitalne, wiesz, któryś z tych zarazków, których nie bierze żaden antybiotyk – głos mu drgnął. – Miała tylko czterdzieści dwa lata. Ja przeżyłem dalsze trzydzieści sam.
– Chcesz powiedzieć, że umarłeś mając ponad siedemdziesiąt lat?
« 1 4 5 6 7 8 »

Komentarze

02 III 2012   03:40:57

Mysle, ze obawy i scatrhy maja zawsze duze znaczenie, juz samo ogladanie filmow, ktore powoduja strach sprawia, ze w takie czy inne frekwencje wchodzimy, wtedy nie ma sie co dziwic, ze cos sie przykleja, co w danych frekwencjach dziala.Mam znajomych, ktorzy swiadomie, regularnie dziela sie energia, ktora w tym celu otrzymuja. Ludzie , ktorzy jednak na codzien nie zajmuja sie zbieraniem i zawiadowaniem wlasna energia nie powinny dawac sie z niej okradac, kazdy ma swoja energie prenatalna i energie, ktora moze zebrac, w chwili kiedy ta, ktora mozna odnowic ulega wyczerpaniu zostaja pozytkowana energia prenatalna, tej odnowic sie nie da, w takich przypadkach mozna sobie narobic szkody nieodwracalnej. Mialam czas kiedy naiwnie pozwalam na pobieranie nie majac czasu na odnawianie az doszlo do tego, ze zostala nadszarpnieta energia prenatalna, to nie sa juz zarty, wtedy zaczyna byc powaznie. Energie kazdy moze nauczyc sie zbierac i nia zawiadowac, jednak cwaniacy wybieraja najlatwiejszy sposob.Niektorzy uciekaja kiedy zostaja rozpoznani, jezeli dawca rozpozna, co sie dzieje, a czasem nawet zobaczy kto zacz, biorca ucieka w panice. Moze byc, ze biorca zobaczy, ze moze byc inny sposob postepowania jak branie (podczas gdy ktos chetnie daje )i to go jakos poruszy i spowoduje jakas w nim zmiane.Znajomi, ktorzy codziennie przekazuja energie potrzebujacym i w tym celu ja otrzymuja twierdza, ze zmiany w bioracach pod wplywem milosci i ich checi dawania moga nastapic, ale maja na mysli tych, ktorzy sa przysylani przez przewodnikow aby od nich dostac, ci sa na zmiany gotowi.Trzeba pamietac o tym, ze aby dawac trzeba miec i to nie w ten sposob, ze sobie wziac od kogos ale samemu to wypracowac, wtedy mozna dac tez komus , kto spontanicznie sie pojawil, np. znajomy jest w dolku i wlasnie pomyslal o tobie, jego podlecenie wtedy nie wynika z powodu checi wziecia energii, ale jest to swego rodzaju sygnal, ze sam potrzebuje i nie jest teraz w stanie nic zrobic, taki rodzaj nieswiadomej prosby, w takich przypadkach szybko sie daje i chetnie, ale jezeli wlasnie czlowiek sam sie nie czuje na silach to powinien to zrobic potem, kiedy juz sil nabierze. Oddawanie na prawo i lewo bo wszedzie jest nie jest dobre dla dawcy, najpierw trzeba samemu byc w dobrej formie , zadbac o nia itd. inaczej szybko mozna sie znalezc po drugiej stronie i byc bardzo potrzebowskim.Wielu swietnych bioterapeutow zmarlo wlasnie dlatego, ze sie szybko wyczerpali, dzialali nawet gdy sami zle sie czuli, to powazny blad, dzialania dawania bez zwracania uwagi na swoja forme energetyczna do pewnego czasu nie szkodza, ale potem zaczyna byc ostro, a czasem nie da sie juz tego odwrocic.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Innego końca świata nie będzie
— Miłosz Cybowski

Brune, gdzie jesteś?
— Marcin Mroziuk

Gdy tropikalny raj staje się piekłem na ziemi
— Marcin Mroziuk

Groza na rajskich wyspach
— Anna Nieznaj

Esensja czyta: Marzec 2017
— Dawid Kantor, Daniel Markiewicz, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Styczeń 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski

Osty kłują
— Magdalena Kubasiewicz

I potępieni mogą marzyć
— Marcin Mroziuk

Esensja czyta: Sierpień 2015
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Marcin Mroziuk, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja czyta: Kwiecień 2015
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.