Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Agnieszka ‘Achika’ Szady
‹Powinności Jedi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAgnieszka ‘Achika’ Szady
TytułPowinności Jedi
OpisOpowiadanie chronologicznie osadzone pomiędzy „Próbami i błędami” a „Drugą stroną Mocy”.
Gatunekfanfiction

Gwiezdne wojny: Powinności Jedi

« 1 2 3 4 7 »
Lądowisko było puste, jeżeli nie liczyć wraku śmigacza i szczątków niewielkiego statku, tak zrujnowanego wybuchem, że nie dawało się nawet rozpoznać typu. Kiedy wysiadali, Anakin obrzucił go pełnym żalu spojrzeniem, jakim ktoś inny mógłby obdarzyć cierpiące zwierzę.
Ruszyli zwartą grupką: Qui-Gon i Adi Gallia na przedzie, padawanowie w środku, mistrz Shi’nai i Twi’lekanka zamykali pochód. Powietrze było gorące i duszne, niebo przymglone, a po zachodniej stronie horyzontu gromadziły się chmury. Nessie pomyślała, że propozycja Adi Gallii, by ze względu na upał zostawić płaszcze na statku, była iście genialna. Zresztą, mimo napomnień mistrza Windu, tak naprawdę w każdej chwili mogli się spodziewać walki.
Nad niskimi pawilonami górował główny budynek instytutu: efektowna ni to piramida ni to wieża z plastali i przyciemnianego szkła. Tam mieli zgromadzić się uchodźcy z uczelni i okolicznych farm.
W instytucie nie było takich zniszczeń jak w stolicy. Przypominał starannie utrzymany ogród, pełen klombów tropikalnej roślinności, choć dało się zauważyć, że najlepsze czasy ma już za sobą: płyty chodników były popękane, mury poznaczone śladami zacieków. Otaczające budynki częściowo straszyły powybijanymi szybami, lecz to już był skutek rewolty Mzarich, których małe grupki snuły się tu i ówdzie. Młodzi Jedi przyglądali im się uważnie; ani na Coruscancie, ani na innych znanych sobie planetach nigdy nie spotkali przedstawicieli tej rasy. Ze względu na ogon i wyrastające pod kątem prostym do ciała nogi, Mzari poruszali się w dziwny, nieco kołyszący sposób, który jednak w niczym nie ujmował im szybkości. Ubrani byli w rodzaj napierśników z połączonych kawałków drewna, zaś uzbrojeni w stalowe rury, łomy i naprędce skonstruowane ni to miecze ni to noże. Na widok idących zaczęli wygrażać im bronią, wydając gniewne okrzyki w swoim języku, złożonym głównie z mlaskania i ostrych pisków, przypominających zgrzyt noża po szkle.
Jedi dotarli wreszcie na plac przed budynkiem. Niebo było już całkowicie zachmurzone, zaczynał zrywać się wiatr, miotając piaskiem w oczy i targając korony tropikalnych drzew.
Przy wejściu kłębił się tłumek Mzarich, odpędzany przez kilku wysokich Wookieech z policyjnymi dystynkcjami na kamizelkach pozszywanych z luźnych, parcianych pasów, które stanowiły całą ich odzież. Uzbrojeni byli w miotacze i broń ogłuszającą, ale nie używali ich, korzystając wobec co bardziej agresywnych jaszczurów wyłącznie z siły mięśni. Sytuacja jednak wskazywała jasno, że już wkrótce może to przestać wystarczać.
Jedi przeszli pomiędzy jaszczurami, które rozstępowały się przed nimi niechętnie acz z respektem. Qui-Gon podszedł prosto do najwyższego rangą policjanta, reszta grupy bez słowa rozstawiła się półkręgiem, twarzami w stronę Mzarich.
– Mirrtrzu Jedi, jarrk to dorrrze, że jerrtercie – Wookiee nie wymawiali „s”, co sprawiało, że ich rykliwy akcent był niekiedy trudno zrozumiały. – Mzarri wtają wię corrarwz bawrrdziej awrerrywni.
– Czy wszyscy uchodźcy z tego rejonu już się zebrali?
– Brrakuje drrwóch rrodzin farrmerrwkich, alre już wyrrłałem po nich morrich rrudzi. Mam prrowlem, bo jarrczurki zawraniają nam używrrania poriazdów. Zezwarrają tyrrko na zaprzęgrri. Rreworucjonirrci chorrerni, prrorzę mi wywrraczyć włownictwo.
– Kiedy mają tu być?
– Powrinni już terraz. Rrerzta jerrt w budynku, tark, jark było urrtarrone.
W tym momencie szklane drzwi rozsunęły się i ze środka wybiegł niewysoki, grubawy Malastarczyk.
– Mainee Amiil, burmistrz – przedstawił się Qui-Gonowi, nerwowo mrugając trojgiem oczu. – Dziękuję za przybycie, mistrzu Jedi, z trudem kontrolujemy sytuację. Zebrałem całą policję z okręgu, ale nigdy nie mieliśmy jej wiele, to spokojna planeta… Mzari stają się coraz bardziej natarczywi; na ile można zrozumieć, bredzą coś o świętej burzy i deszczu oczyszczenia…
– Nie mówią wspólnym? – zdziwiła się Nessie, która, tak jak pozostali Jedi, nie spuszczając oka z tłumu jednocześnie uważnie śledziła całą konwersację.
– Większość mówi, ale obecnie odrzucają go, na znak pogardy dla Republiki i jej zwyczajów.
Qui-Gon z wysokości swoich prawie dwóch metrów wzrostu jeszcze raz ogarnął spojrzeniem całą sytuację.
– Zaczynamy ewakuację, proszę zaprowadzić mnie do uchodźców. Nes, Cran, za mną.
Weszli do budynku, drzwi zasunęły się za nimi, odcinając ich od wibrujących wrzasków na zewnątrz. Powietrze było tu zauważalnie chłodniejsze, choć klimatyzacja już nie działała – po zniszczeniu centralnej elektrowni cała energia pochodziła z generatorów awaryjnych i funkcjonowały tylko podstawowe urządzenia.
Ciemnawe wnętrze z opustoszałym kontuarem recepcji wyglądało przygnębiająco. Podążyli na górę po szerokich schodach; gwar prawie tysiąca uchodźców zgromadzonych w sali konferencyjnej słychać było już na półpiętrze. Szczególnie przenikliwy i szarpiący nerwy był płacz dzieci.
Weszli do ogromnej, amfiteatralnej auli. Fotele i przejścia między rzędami były szczelnie wypełnione wielorasowym tłumem, jego tobołkami, dziećmi, robotami, a nawet zwierzątkami domowymi. Wejście trójki Jedi spowodowało, że hałas jeszcze się wzmógł.
– Proszę o spokój! – Qui-Gon zręcznie wskoczył na pulpit katedry i podniósł dłoń, nakazując ciszę. Gwar ścichł niemal do zera, jakby ktoś przykręcił głośnik. – Rozpoczynamy ewakuację. Statek czeka na lądowisku. Proszę trzymać się zwartą grupą, rodzice pilnują dzieci, młodzież nie reaguje na zaczepki Mzarich. Policja i moi ludzie zapewnią wam bezpieczeństwo.
Zeskoczył na podłogę i dał znać padawankom, żeby również wyszły, nim opuszczający salę tłum zakorkuje drzwi z kretesem. Na szczęście wyglądało na to, że uchodźcy przestrzegają przeciwpożarowych procedur ewakuacyjnych i nie tratują się nawzajem, choć harmider był taki, że trudno było usłyszeć własne myśli.
– Przygotujcie wyjście – powiedział mistrz do obu dziewczyn, które natychmiast zbiegły na dół, zawiadomić resztę oddziału. Sam wraz z burmistrzem schodził wolniej, z następującym im na pięty czołem tłumu.
– Proszę pana Jedi! – jakiś rezolutny czterolatek wyrwał się matce, podbiegł do Jinna i pociągnął go za rękaw szaty. – A mnie uciekła moja japinga oswojona! A tata mówi, że nie możemy po nią wrócić! Niech pan mu powie!
– Teraz nie możecie, ale może za kilka tygodni, kiedy wszystko się uspokoi – Qui-Gon uśmiechnął się do małego pokrzepiająco. – Nie martw się, na pewno sobie poradzi do tego czasu.
Zadowolony z tej odpowiedzi dzieciak podskoczył wesoło i wrócił do czerwonej z zaambarasowania rodzicielki, która profilaktycznie wlepiła mu klapsa.
Tymczasem idącego długimi krokami Jedi dogonił nerwowy Neimoidianin w kurtce narzuconej na laboratoryjny kombinezon.
– Sel Thoos, główny technik od systemów bezpieczeństwa. Mistrzu, mamy problem – powiedział z rozpaczliwym naciskiem kogoś przełamującego wrodzoną nieśmiałość. – W budynku Delta uruchomił się alarm i na piętrze zasunęły się grodzie przeciwpożarowe. Tam nadal są ludzie! Nie ma jak się do nich dostać, zdezaktywowaliśmy centralny bezpiecznik, ale hydraulika drzwi nie działa. Mzari musieli uszkodzić przewody.
Qui-Gon zatrzymał się tuż przed drzwiami wyjściowymi, które rozsunęły się grzecznie, bo wszedł już w zasięg fotokomórki. Spojrzał na odpowiedzialnego za koordynację ewakuacji burmistrza, unosząc lekko brwi. Mainee Amiil speszył się, wyłamując długie palce i poruszając szypułkami oczu.
– Trudno ich wszystkich upilnować…
Wysoki Jedi westchnął w duchu i wyszedł na schodki przed budynkiem, gdzie czekali już pozostali, wraz z policją rozstawieni w dwa rzędy flankujące wyjście. Odsunął się na bok, dając znak Neimoidianinowi, żeby stanął obok niego, a reszcie, że ma wychodzić. O ziemię pacnęły pierwsze krople deszczu, po niebie przetoczył się pomruk burzy. Wizgi Mzarich na chwilę stały się niemal ogłuszające.
– Gdzie to laboratorium?
Technik drżącą rękę wskazał spory budynek po lewej, w głębi alejki. Qui-Gon nachylił się w stronę najbliżej stojącej Adi Gallii. Musiał niemal krzyczeć, żeby go usłyszała.
– Kilka osób jest w laboratorium, zabierzcie resztę, dołączymy do was – skinął na Nessie i jednego z policjantów i pobiegli za wskazującym im drogę Neimoidianinem.
• • •
W strugach wody i niemal całkowitej ciemności Jedi wspomagani przez Wookieech i kilku n’Lyehi’ii z uczelnianej straży porządkowej formowali uchodźców w długą kolumnę, z trudem trzymając na dystans przewyższających ich liczebnie Mzarich. Depcząc trawniki, cała gromada ruszyła wreszcie w stronę lądowiska. W tym momencie niebo rozjaśniła błyskawica i Mzari dosłownie oszaleli.
• • •
« 1 2 3 4 7 »

Komentarze

« 1 2
14 XII 2010   01:09:27

Bez szału, ale daje rade.

06 I 2011   16:33:06

"Bez szału, ale daje rade."

Przepraszam, ale w którym momencie to opowiadanie „daje radę”? Tekst nawet nie przeczytany po raz drugi przez autora. Zamieszczenie tego opowiadania nie tylko źle świadczy o autorze ale także o braku filtru redakcyjnego (ewentualnie o jego złym działaniu). Konstrukcja scen walk jest z gatunku jak nie powinno się ich pisać i nawet rycerze jedi nie są w tej konkretnej sprawie żadnym wytłumaczeniem.

06 I 2011   18:00:26

A jakieś konkrety?

06 I 2011   20:53:13

Odniosę się tutaj tylko do samego pojedynku z końca opowiadania, o części innych aspektów tego opowiadania było już w innym poście.
Ile tak naprawdę ważyła jeżeli postać potrafi nią kręcić młyńce, zastawiać się i markować ataki jednocześnie „była o wiele szybsza” jak ją straciła ?
Rzucanie bronią która nie jest do tego przystosowana (jak filmowe rzucanie mieczem tak aby nadbiegający przeciwnik nadział się na ostrze).
Rzucanie połową broni – ze środkiem ciężkości umieszczonym na przedzie tak aby się nie obrócił w powietrzu ?
Jaszczur to miał pancerz tylko od parady.
Ataki z wyskoku na uzbrojonego przeciwnika. No tak szybkość jedi. To po co walka halabardą przecież bez było by dla bohaterki o wiele skuteczniej ?
„Lądując na ziemi, zdążyła jeszcze podnieść swoją broń, jednak nie zdążyła się zasłonić i dostała w udo okutym końcem. Na szczęście jaszczur nie zdążył nabrać pełnego zamachu i kolce zamiast wbić się w mięśnie, rozszarpały tylko nogawkę spodni i skórę. Płytko, ale dosyć boleśnie.” – Walczyli na tępą broń ? To było trafienie w udo czy tylko w spodnie na nodze ?
Jedna noc treningu i już mistrzyni we władaniu całkowicie obcą bronią ? A może w akademii jedi uczą się walczyć na każdą możliwą broń ? Uczyć się walczyć, a walczyć przeciwko komuś co całe życie walczy na śmierć i życie daną bronią to dwie różne rzeczy.
Pojedynek to nie jest seria nieskoordynowanych działań w szczególności w starciu z kimś kto potrafi walczyć.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Druga szansa
— Magdalena Stawniak

Nowa układanka ze starych klocków
— Adam Kordaś, Michał Kubalski, Marcin Mroziuk, Anna Nieznaj, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Przemytnik i pozostali
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

10 razy Darth Vader
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wróg publiczny, cz. 7
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 6
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 5
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 4
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 3
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 2
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Tegoż twórcy

Baśń o trzech siostrach
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Żołnierzyki
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Prima Aprilis: Odyseja ko(s)miczna
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Gwiazdka Semiramis
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Kraina podwórek
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.