Nessie popatrzyła na przywódczynię Mzarich – jaszczurzyca chyba krzyczała coś we wspólnym, choć w panującym harmidrze i tak nie było tego słychać. Zrobiła gest podcinania gardła, dziewczyna spięła mięśnie, sądząc, że to sygnał do ataku na nią, nikt jednak nie ruszył się z miejsca.
Nessie popatrzyła na przywódczynię Mzarich – jaszczurzyca chyba krzyczała coś we wspólnym, choć w panującym harmidrze i tak nie było tego słychać. Zrobiła gest podcinania gardła, dziewczyna spięła mięśnie, sądząc, że to sygnał do ataku na nią, nikt jednak nie ruszył się z miejsca.
Agnieszka ‘Achika’ Szady
‹Powinności Jedi›
Z podziękowaniami dla Ignite za konsultacje laboratoryjne i ogólne wsparcie.
Ogromne słońce Coruscantu właśnie zaszło, krzyżujące się szlaki pojazdów transportowych wyglądały jak sznury światełek. Między budynkami dawno zapadł już mrok, choć wysoko w górze było jeszcze zupełnie jasno.
Platforma lądownicza znajdowała się na wysokości dwustu pięter, wysunięta ze ściany budynku niczym gigantyczny jęzor. Nessie wyszła za swoim mistrzem przez szeroko otwarte drzwi; wiatr zatrzepotał połami jej szaty, zdmuchnął na twarz padawański warkoczyk. Założyła go za ucho i ruszyła przez wąski pomost w stronę końca platformy, zerkając poza krawędź, w żelbetonowo-szklany wąwóz wysokościowców. Ściany opadały stromo, niknąc daleko w dole; poziomu gruntu nie było z tej wysokości widać. Niby nic nadzwyczajnego, a jakoś zawsze budziło w niej to dreszczyk emocji.
Podążając za idącym długimi krokami Qui-Gonem dotarła do lądowiska i ukłoniła się czekającym tam czworgu Jedi. Wśród nich było dwoje członków Rady: Mace Windu i Adi Gallia; pozostałych – starszawego Iktotchianina i niebieskoskórej Twi’lekanki – Nessie nie znała.
Jeszcze pół godziny temu nic nie zapowiadało, że polecą gdzieś z jakąś misją. Nessie siedziała wtedy na szerokim parapecie jednego z okien Świątyni, patrząc na zachodzące za wieżowcami słońce. To miał być miły wieczór. Cranberry kończyła siedemnaście lat – oficjalnie przyjętą w Republice granicę pełnoletności ludzi. Zamierzali uczcić to we trójkę z Anakinem wypadem do zaprzyjaźnionej knajpki, podobnie jak trzy lata wcześniej, kiedy urodziny obchodziła Nessie. Wśród rycerzy Jedi nie było wprawdzie zwyczaju świętowania urodzin ani innych okazji – Mace Windu wiele razy powtarzał, że uważa to za pustotę – ale nie było też zakazu prywatnych wycieczek do miasta. Kieszonkowe, które otrzymywali padawani, w zupełności wystarczało na kolację w niedrogim lokalu. Nessie, mile podniecona myślą o zbliżającej się zabawie, czekała tylko na sygnał od Anakina, że skończył już trening ze swoim mistrzem i może wychodzić. Zamiast tego jej komunikator odezwał się głosem Qui-Gona, wzywającym ich natychmiast na lądowisko…
W wyjściu z budynku ukazali się maszerujący szybkim krokiem Obi-Wan i Anakin. Przyspieszyli jeszcze, bo w tej samej chwili znad budynków nadleciał pasażerski transportowiec, zwolnił i opuścił się na wysokość platformy, aby przy niej przycumować. Z sykiem opadła rampa wejściowa.
Ciekawe, czemu lecimy tak dużym statkiem, zamiast którymś z pojazdów Świątyni.
Statek wystartował, ledwie zamknęły się za nimi drzwi śluzy. Mace Windu zebrał wszystkich w niewielkim pomieszczeniu obok mesy: sądząc po wystroju, było zaprojektowane jako sala klubowa dla pasażerów pierwszej klasy. Półkolisty sufit i obite ciemnoczerwonym materiałem ściany sprawiały wrażenie przytulności. Wyściełane fotele otaczały owalny stół, na którym przewodniczący Rady ustawił podręczny holoprojektor.
– Części z was zdążyłem już wyjaśnić cel naszej misji, ale nie wszyscy znają szczegóły, zatem poproszę mistrza Shi’nai o przedstawienie sytuacji – skinął głową w stronę Iktotchianina.
– Kegrik III, planeta klasy 3Cx, skolonizowana około czterystu lat temu, pierwotnie przez Malastarczyków, następnie przez reptiliońską rasę Mzari, która stanowi obecnie 87% populacji. Przez ostatnie trzy lata nasilały się wśród nich tendencje nacjonalistyczne, niedawno popularność zdobył odłam radykalny, który postuluje pozbycie się wszystkich nie-Mzarich i całkowity odwrót od techniki. Sytuacja stała się na tyle groźna, że Senat Republiki zarządził ewakuację niereptiliońskiej części ludności.
– Dziękuję – Mace Windu uruchomił projektor i nad stołem ukazała się trójwymiarowa mapa Galaktyki. Po dotknięciu wskaźnikiem jeden z sektorów zabłysnął na różowo, po czym powiększył się do rozmiarów całej mapy. Po kolejnym dotknięciu z sektora wykwitł hologramowy obraz planety. Obracała się powoli, ukazując zarysy kontynentów. Sądząc z kolorów, porastała je w większości wilgotna dżungla, a nieliczne miasta otoczone były terenami rolniczymi.
– Główne skupiska ludności do ewakuacji znajdują się w tych miejscach – przewodniczący Rady dotknął wskaźnikiem czterech odległych od siebie miast, które natychmiast rozkwitły rubinową barwą. – Mieszkańcy mniejszych ośrodków zostali już zawiadomieni, gdzie mają przybyć. Mamy zapewnić wszystkim bezpieczne dotarcie na statki ewakuacyjne. Nasz Beryl jest jednym z nich, pozostałe, Jaspis i Onyks, spotkają się z nami w rejonie Kovis.
– A jeżeli dojdzie do walki? – zapytała Twi’lekanka, wykorzystując chwilowe zawieszenie jego głosu. Mace Windu westchnął ciężko.
– Musimy dołożyć starań, żeby do niej nie doszło. Zresztą, jeżeli separatyści zrezygnowali z korzystania z wszystkich wynalazków technicznych, to nie powinni stanowić zbytniego zagrożenia. Podzielimy się na kilkuosobowe grupy, mistrz Kenobi i ja polecimy do stolicy na negocjacje. Ponieważ Mzari nie tolerują udziału młodych osób w spotkaniach tej rangi, nasi padawanowie dołączą do oddziału mistrza Jinna. Masz jakieś wątpliwości, młody Skywalkerze? – spytał, choć Anakin nawet nie zmienił wyrazu twarzy.
– Właśnie się zastanawiałem, skąd oni… znaczy, Mzari, wiedzą, czy człowiek jest stary czy młody – odparł odrobinę tylko speszony padawan Obi-Wana. – Przecież nam jest bardzo trudno ocenić na oko wiek takiego na przykład Wookieego czy Malastarczyka…
– Dobre pytanie. Tak naprawdę nie mamy pewności, do jakiego stopnia Mzari orientują się w ludzkim wieku, ale nie możemy ryzykować, skoro występujemy oficjalnie, a oni wiedzą przecież, kim są rycerze Jedi i że padawanowie to osoby młode… nawet, jeżeli już dorosłe – uśmiechnął się leciutko w stronę swojej uczennicy, która odpowiedziała mu tym samym. – A skoro już mowa o wiedzy, to sugeruję, żeby nasza młodzież poświęciła czas przelotu na nauczenie się wszystkiego na temat Kegriku III. Kazałem skopiować informacje ze świątynnej biblioteki do bazy danych statku. Dziękuję wszystkim za uwagę.
Wyszli z nadprzestrzeni w sektorze Kovis i nawiązali łączność z pozostałymi dwoma statkami, które – mając do przebycia krótszą drogę – już czekały na orbicie bezludnego, skalistego księżyca, w bezpiecznej odległości od głównych szlaków komunikacyjnych.
Cranberry weszła do kabiny i bezszelestnie stanęła za plecami mistrza. Mace Windu siedząc przy wbudowanym w ścianę terminalu komputera w skupieniu śledził przesuwające się przez monitor linijki tekstu.
– Jakieś nowe wiadomości, mistrzu?
– Według ostatnich raportów, Mzari podzielili się na dwa odłamy: ten bardziej tradycyjny odrzuca wszelkie wynalazki i walczy jakąś prymitywną bronią drzewcową. Drugi nie ma nic przeciwko strzelaniu do wrogów z miotaczy i używaniu ładunków wybuchowych. Co to oznacza? – spytał nagle, odwracając się z fotelem w stronę swojej padawanki i mierząc ją spojrzeniem egzaminatora.
– Emm… to chyba dobrze dla nas? Gdzie dwóch się bije… – jej entuzjastyczny głos ścichł i powoli zamarł, choć Mace Windu nie poruszył nawet powieką. – Kłopoty? – spytała pokornie.
Skinął głową.
– Kłopoty – westchnął, obracając się z powrotem w stronę komputera. – Poprzednie informacje wskazywały, że Mzari w pełni odrzucili wszelką technikę, a to sprawiłoby, że są mniej groźni. – Na chwilę zapatrzył się w przestrzeń nieruchomym wzrokiem.
– Chyba raczej my jesteśmy groźni dla nich – zaryzykowała Cranberry. Mistrz spojrzał na nią z powagą.
– I tego właśnie się obawiam.
Kiedy transportowiec podchodził do lądowania na obrzeżach stolicy, zobaczyli z góry, jak duże zniszczenia poczyniły zamieszki. Przed budynkami o powybijanych szybach leżały szczątki powyrzucanego z okien wyposażenia; gdzieniegdzie usypano sterty rozmaitych przedmiotów i podpalono. Zdewastowano również śmigacze i pozostałe pojazdy mechaniczne. Nad miastem snuły się chmury ciężkiego dymu śmierdzącego spalonym plastikiem.
Ich statek był przystosowany do lądowania na niemal dowolnej płaskiej powierzchni, co wśród jednostek tej wielkości stanowiło rzadkość, lecz wszystkie place zawalone były wrakami pojazdów, truchłami robotów i rozmaitym zniszczonym sprzętem. Sterty poskręcanego żelastwa groziły uszkodzeniem poszycia, więc w końcu pilot obniżył lot nad jedną z szerszych ulic i Kenobi wraz z Windu zwinnie zeskoczyli z opuszczonego trapu. Statek nabrał wysokości i odleciał do położonego kilkaset kilometrów dalej głównego ośrodka naukowo-badawczego planety.
Jakie to wszystko drętwe. Autorko, wyjmij sobie szczotkę od kija z tyłka. Więcej luzu i zabawy z pisaniem, bo robisz z pomponiade na maksa.