Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Kšatrápavan›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułKšatrápavan
OpisAutor pisze o tekście:
Kšatrápavan to mikropowieść, nawiązujaca w nazewnictwie i sposobie przedstawienia mechanizmów władzy do państwa perskiego w starożytności.
GatunekSF

Kšatrápavan

« 1 16 17 18 19 20 22 »
– Najlepiej jeszcze po sąsiedzku – dodał, ale oboje wiedzieli, że byłoby to zbyt duże ryzyko. Do końca przecież nie mieli pewności, jakimi środkami dysponuje przeciwnik. Jeśli oni byli w stanie przechytrzyć Alisę, to samo mogłoby udać się jej.
Pojeździli jeszcze kilka minut po mieście i w końcu zatrzymali się przed starą kamienicą, spod której Rebeka uprowadziła go wczoraj. Adrian wpatrywał się zdumiony w dom, który kilkanaście godzin temu dosłownie zniknął na jego oczach. Teraz zaś stał, nienaruszony, dokładnie w tym samym miejscu.
– Ten dom jest… czy go nie ma? – zapytał, zagłębiając się ostrożnie w czarną czeluść bramy.
– To jedynie kwestia twego postrzegania. Dla ciebie jest, dla innych go nie ma – wyjaśniła, nic w zasadzie nie wyjaśniając, kobieta.
– Czy to ma coś wspólnego z zabiegiem, któremu się poddałaś?
– Poniekąd – odparła. – Pozwala mi to również, oczywiście w pewnym stopniu, oddziaływać na psychikę innych ludzi.
– Stwarzasz im świat, który nie istnieje? – Inaczej tego nazwać nie potrafił.
Nie zaprzeczyła, ale też nie potwierdziła. Adrian zrozumiał, że było to zagadnienie znacznie bardziej skomplikowane. Ciekaw był za to, czy i on posiadł tę umiejętność?
– Być może – zbyła go Rebeka.
Znaleźli się ponownie w starym mieszkaniu. Wszystko było tu takie jak wczoraj, kiedy Adrian w samotności czekał na dziewczynę. Tylko czas biegł tym razem inaczej, znacznie wolniej.
Rebeka zniknęła w kuchni. Wróciła stamtąd po kilkunastu minutach z kanapkami.
“Skąd tam się wzięło jedzenie?” – zastanawiał się Adrian, przypomniawszy sobie pustą, nie biorąc oczywiście pod uwagę dawno już przeterminowanego skondensowanego mleka w puszce, lodówkę. Oduczał się jednak – powoli, ale za to nad wyraz skutecznie – zadawania zbędnych pytań. Gdyby na wszystko, co go intrygowało i nie dawało spokoju, chciał znaleźć odpowiedzi, musiałby zasypywać Rebekę pytaniami przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. A nie zniósłby tego ani on, ani tym bardziej ona.
Podejrzliwie spoglądał na kanapki, ale był tak głodny, że nie miał zamiaru wybrzydzać. Nie dociekał też, z czego zostały przygotowane, tym bardziej że smakowały mu jak najprawdziwsze.
Po kolacji Rebeka oznajmiła, że musi wyjść. Spytał, czy chce, aby jej towarzyszył. Zaprzeczyła.
– To rodzinna sprawa – wytłumaczyła.
– Rodzinna? Czyżbyś chciała spotkać się jeszcze z ojcem?
– Mam dla niego pewne informacje.
– Na temat Alisy! – domyślił się.
– Wiem, kto zdradził. Wiem, kto zamordował sobowtóra mojego ojca, kto próbował zabić jego.
On również wiedział. Z tym jednak wyjątkiem, że nie potrafiłby tego udowodnić. Ale przecież nie miał aż takiej motywacji w dociekaniu prawdy.
– Czy to ma jeszcze jakieś znaczenie? – spytał. – Sama twierdziłaś, że to zły człowiek.
– Ojców się nie wybiera. Nie można ich też zmienić…
Odprowadził ją na korytarz.
– A jeśli coś ci się stanie?
– Mnie? – spytała, a pytanie to wyszło już ust kogoś innego.
Po Rebece nie pozostał żaden ślad. Przed Adrianem stał wysoki mężczyzna w mundurze oficera służby bezpieczeństwa. Wydał mu się dziwnie znajomy, ale uczucie to mogło być mylące.
– Przedstawię mu jedynie dowody zdrady i zniknę z jego życia raz na zawsze – dodała, zamykając mu drzwi przed nosem. Choć próbował je jeszcze otworzyć, nie mógł się uporać ze staromodnym zamkiem, który zaciął się w najmniej odpowiedniej chwili.

14.
Ponownie nie pozostało mu nic innego, jak tylko bezczynnie czekać na powrót Rebeki. Jeszcze przed wyjściem zastrzegła, aby „nie bawił się implantem”, co ponoć mogłoby mieć dlań katastrofalne skutki. I chociaż korciło go ogromnie, starał się zająć myśli czymś innym. Tylko czym, skoro prawie wszystko sprowadzało się do tego samego problemu?
Nie zauważył nawet, kiedy zasnął w fotelu. Obudziło go przeczucie, może instynkt, jakiś szósty zmysł. Poderwał się z fotela i podbiegł do okna. Wyjrzał na dziedziniec, ale w ciemności – na dworze nie paliła się żadna lampa – nic nie mógł dostrzec. Wybiegł więc do przedpokoju i przyłożył ucho do drzwi. Skrzypiały schody, co oznaczało, że ktoś musiał po nich iść. Wróg czy przyjaciel? Za przyjaciela mógł uznać jedynie Rebekę, chociaż i tego nie był już teraz w stu procentach pewien. Wrogów miał na Kserksesie znacznie więcej i to ich przybycia powinien właśnie się obawiać.
Ostrożnie uchylił drzwi (które teraz, o dziwo, ustąpiły bez sprzeciwu), lekko, by nie zaskrzypiały. Żarówka smętnie zwisająca z sufitu rzuciła światło na wchodzących po schodach ludzi. Adrian dostrzegł ich cienie na ścianie. Pięciu, może sześciu mężczyzn – ocenił szybko. Z bronią w ręku. Nie musiał się zastanawiać, po co tu idą. Nie miało też sensu, by czekać na nich z serdecznym powitaniem.
Zamknął drzwi i wrócił do pokoju. Pewien był, że nie ma zbyt dużo czasu. Liczyć się będą sekundy! Uchylił okno i wszedł na parapet. Wysoko, drugie piętro. Sześć metrów nad ziemią. Dostrzegł jednak rynnę, po której mógłby przynajmniej spróbować zjechać na dół. Czym bowiem ryzykował?
Chwycił się mocno metalu i wczepiwszy się weń również nogami, zjeżdżał ostrożnie metr po metrze. Na czoło wystąpił mu pot. Trzy metry nad ziemią puścił się i skoczył na bruk. Upadł, lecz podniósł się natychmiast. Z radością stwierdził, że tym razem nie odniósł żadnej kontuzji.
Rozejrzał się dokoła. Trzy klatki schodowe, śmietnik i mur, za którym nie wiadomo, co go czekało. Ale mimo to postanowił zaryzykować. Wspiął się na cegły i przeskoczył na drugą stronę. W tej samej chwili w mieszkaniu, z którego niedawno uciekł, zapaliło się światło. Kilka osób biegało po pokojach, zapewne szukając lokatora. Szybko jednak dostrzegli otwarte okno i domyślili się, którędy zdołał biec.
Zaklął pod nosem i rzucił się przed siebie, jak najszybciej potrafił. Biegł przez pole. Nie wiedział dokąd, bo wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Znów musiał zdać się na instynkt; nie zawiódł go poprzednim razem, więc i teraz miał nadzieję, że nie wyjdzie źle, zaufawszy mu. Nawet jeśli się za nim rzucono, pogoń nie miała w takich warunkach najmniejszych szans wytropienia go. Poza tym uspokajał go fakt, że szukano przecież Adriana, a nie powszechnie szanowanego pracownika Instytutu Chemii Organicznej. Oczywiście pod warunkiem, że Rebeka – a raczej ów człowiek, którym się stała – nie wpadła w ręce Alisy i nie zdradziła go. To jednak wydało mu się mało prawdopodobne. Jak do tej pory, to raczej ona wodziła wszystkich za nos, z nim samym włącznie.
Zwolnił kroku, nie musiał się już spieszyć. Zresztą, dokąd? Skoro nie miał pojęcia, gdzie jest, równie dobrze mógł się zatrzymać na parę minut dla zaczerpnięcia oddechu. Spojrzał w niebo. Deszcz już nie padał, jak przez całą poprzednią noc, ale nisko zawieszone chmury nie pozwalały przebić się chłodnemu światłu gwiazd. Zastanawiał się przez moment, w którym kierunku powinien teraz pójść, aby znaleźć się jak najbliżej centrum miasta. I przede wszystkim, co robić dalej?
Zatrzymał się na moment, zamknął oczy. Otworzył je po kilkunastu sekundach i wpatrywał się w dal, chcąc przyzwyczaić wzrok do ciemności. Dopiero teraz w oddali zaczął dostrzegać pewne kształty. Jakieś budynki, drzewa. Postanowił iść w tamtym kierunku. Gdy zbliżył się do pierwszych zabudowań, trafił na mur. Odszukał bramę, ale była zamknięta. Co znajdowało się za murem – wolał nie sprawdzać. Ostatnią rzeczą, o jakiej teraz marzył, to trafić w ręce policji z podejrzeniem o próbę włamania. Poszedł więc dalej. Kolejny dom był znacznie skromniejszy, nie oddzielono go także murem od ścieżki. Zapukał do drzwi, lecz nikt nie zareagował. Zapukał ponownie, mocniej. I również nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Nacisnął klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Musiał szukać szczęścia gdzie indziej.
Wrócił na ścieżkę. Buty pod ciężarem ciała zatopiły się w błotnej brei. Zaklął pod nosem. Noc zdecydowanie nie sprzyjała takim spacerom. Na dodatek zupełnie stracił orientację. Równie dobrze mógł od kilkunastu minut oddalać się od miejsca, do którego dążył. Poza tym wcale nie miał pewności, czy to, co go w tej chwili otaczało, istniało w rzeczywistości. Rebeka zapewne wszystko by mu wyjaśniła, ale w tej chwili była daleko, może już nawet nie żyła. Złapawszy się na tej myśli, chciał odpukać w niemalowane drewno – lecz gdzie tu takie znaleźć?
Szedł na wyczucie. Kierunek, który obrał, mógłby określić jedynie stwierdzeniem „przed siebie”. Nie ufał swemu instynktowi, ale, po prawdzie, nie miał innego wyboru. Mijał niskie parterowe domki (a może tylko szopy albo garaże?), z wnętrza których nie wyzierały nawet najmniejsze strumyki światła. Jakby w jednej chwili w całym mieście ktoś wyłączył prąd…
“A może naprawdę wydarzył się jakiś kataklizm? – pomyślał i aż głupio mu się zrobiło, że nie wpadł na to wcześniej. – Błąkam się teraz, szukając ratunku, a jestem być może ostatnią żywą istotą na tej planecie… Pomóc mógłby mi tylko Bóg.”
« 1 16 17 18 19 20 22 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Metanoia
— Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.