Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Kšatrápavan›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułKšatrápavan
OpisAutor pisze o tekście:
Kšatrápavan to mikropowieść, nawiązujaca w nazewnictwie i sposobie przedstawienia mechanizmów władzy do państwa perskiego w starożytności.
GatunekSF

Kšatrápavan

« 1 18 19 20 21 22 »
“Chyba że… – przyszło mu do głowy – na lotnisko. Skoro nie mam innego wyjścia – myślał – może warto wybrać rozwiązanie najbardziej absurdalne. Czasami tylko takie pomysły mają w ekstremalnych sytuacjach szanse powodzenia.”
Problem jednak polegał na tym, że nie mógł skorzystać z taksówki. Nie mógł również wlec się przez całe miasto na piechotę, narażając się na zainteresowanie policyjnych patroli, które na pewno wypuszczono na ulice. Z drugiej strony, należało wykorzystać zamieszanie i bałagan, jakie zapanowały. Raz przecież, choć wpadł już w łapy żołnierzy, udało mu się dzięki nowej osobowości odwrócić niefortunną sytuację na swoją korzyść. Może więc uda się to także za drugim razem?
Choć bał się, postanowił zaryzykować. Szedł szybko, trzymając się jak najbliżej ścian budynków. Gdy tylko dostrzegał w oddali innych ludzi, chował się bramach. Czekał, aż przejdą, i dopiero wtedy wychodził ze swej kryjówki. Znów jednak nie był pewien, czy kierunek, w którym idzie, był właściwy. Należało zasięgnąć języka. Na sposobną okazję nie musiał czekać zbyt długo. Za niewysokim ogrodzeniem dostrzegł parking. Spośród kilkunastu samochodów w jednym tylko paliło się światełko. O dziwo, za kierownicą siedziała kobieta. Delikatnie, by jej zbytnio nie wystraszyć, zapukał w boczną szybę.
Nieznajoma drgnęła. Przyglądała mu się przez jakiś czas, po czym mimo wszystko zdecydowała się otworzyć drzwi.
Nie wiedział, jak zacząć. Wyjąkawszy w końcu, jak się nazywa i kim jest, zaczął zmyślać historię, że właśnie nawalił mu samochód, a musi jak najszybciej dostać się chociażby w pobliże lotniska.
– Taksówki nie jeżdżą… – dodał, jakby to właśnie miał być argument, który mógł przechylić szalę na jego korzyść.
Kobieta w nieokreślonym wieku, między trzydziestką a pięćdziesiątką, ważyła w myśli jego słowa. Widząc jej wahanie, Adrian dostrzegł szansę dla siebie.
– Proszę, oto moje dokumenty! – podał jej papiery.
“Już raz dzisiaj mi pomogły – stwierdził. – Może sprawdzą się ponownie?”
Kobieta zerknęła nań przelotnie i oddała je Adrianowi.
– Niech pan wsiada – zdecydowała wreszcie. – Nie wiem, jak daleko uda mi się dojechać, ale… – Nie dokończyła, a on wolał się nie domyślać, co kryje się za tym „ale”.
Jechali w milczeniu. Adrian miał nadzieję, że to ona odezwie się pierwsza, że zacznie komentować ostatnie wydarzenia, on zaś spróbuje wyczytać między wierszami, co tak naprawdę się wydarzyło. Ale nieznajoma nie była skora do wynurzeń.
– Zapewne zdziwiła panią moja prośba… – stwierdził, przerywając wreszcie nieznośne milczenie.
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Dziwi mnie jedynie, że wybiera się pan na lotnisko. Na pewno zawieszono wszystkie loty! Tak się robi w podobnych sytuacjach, gdziekolwiek to się zdarza, prawda?
Czy na pewno oczekiwała potwierdzenia swoich słów? Przecież miała rację i doskonale o tym wiedziała. Wiedział o tym również Adrian, ale nie uznawał za stosowne utwierdzać ją w tym przekonaniu.
– Obowiązki! – stwierdził krótko.
– Ja pana nie pytam, co. Zgodziłam się, więc jadę…
“Niezbyt sympatyczna” – zawyrokował. Czuł jednak, że to tylko poza. Poza kobiety samotnej, ale silnej i samowystarczalnej. Takiej, która by podkreślić swą niezależność, gotowa jest w jej imieniu popełniać nawet głupstwa. I zapewne za takie „głupstwo” uznała spełnienie prośby nieznajomego mężczyzny.
Ku zaskoczeniu Adriana, ulice były puste. Gdzieniegdzie tylko trafiali na piesze patrole, ale nikt nawet nie próbował ich zatrzymywać.
“Dziwny ten zamach – stwierdził. – O ile rzeczywiście doszło do jakiegokolwiek przewrotu… Równie dobrze – uznał – pogłoski o zamachu mogły stanowić prowokację. Tylko w kogo wymierzoną?”
W pewnym momencie kobieta zahamowała.
– Dojechaliśmy? – spytał Adrian, otrząsając się z odrętwienia.
– Nie poznaje pan? – zdziwiła się, patrząc na okolicę za szybą.
Wykonał gest, jakby z kieszeni spodni chciał wyjąć portfel.
– Jestem pani coś winien?
– To była jedynie przyjacielska przysługa… – odparła nieznajoma. – Niech pan na siebie uważa.
– Mam uważać? – powtórzył z niedowierzaniem.
– Czasy są niebezpieczne – dodała i nacisnęła pedał gazu. Adrian w ostatniej chwili zdążył uskoczyć, jednocześnie zatrzaskując za sobą drzwi dorsaya.

15.
Z miejsca, w którym wysadziła go nieznajoma, Adrian widział w oddali lotnisko. Dzielił go odeń niespełna kilometr. Zaledwie, a może aż kilometr. Jak wszystkie obiekty w mieście, także lotnisko pozbawione było dostaw prądu, a jednak widział docierające stamtąd strumienie światła. Ktoś korzystał z zapasowych źródeł energii.
“Wojsko albo policja” – przyszło mu na myśl.
Jeśli dokładnie obstawili cały teren, nie mógł raczej liczyć na dostanie się na pas startowy. Chociaż – z drugiej strony – jeżeli udało mu się bez szwanku dotrzeć aż tutaj, to i może przedostanie się przez kordon zdemoralizowanych żołnierzy, nie bardzo wiedzących, jak i cała reszta obywateli Kserksesa, co się w kraju dzieje, wcale nie okaże się zadaniem ponad jego możliwości.
Postanowił zaryzykować. Szansa na odzyskanie wolności i opuszczenie raz na zawsze tej pechowej planety wydała mu się sprawą godną wszelkiego poświęcenia. Nawet gdyby na szalę miał postawić własne życie. Szybko zdał sobie sprawę z patetyczności własnych przemyśleń i poczuł się z tym nieswojo. Przede wszystkim przecież chciał żyć! Jeśli jednak nawiedzały go już takie myśli, świadczyło to przede wszystkim o stopniu desperacji, w jaką popadł.
Pod osłoną ciemności dotarł niemal do głównego wejścia do portu. Obserwował teren, skryty za załomem muru, który prostopadle przylegał do zabudowań terminala lotniczego. Przed drzwiami stało trzech uzbrojonych żołnierzy w takich samych mundurach jak ci, którzy odnaleźli go na pustkowiu. Co to za wojsko – nie potrafił sobie odpowiedzieć. Byli wyraźnie znudzeni. Przechadzali się nieskładnie po chodniku, patrząc jeden na drugiego spode łba. Zapewne nie mieli pojęcia, dlaczego wyciągnięto ich wieczorem z koszar i nakazano pilnować kompletnie pustego budynku.
Zamach stanu, o którym mówiono od kilku godzin, wydawał się jakimś absurdalnym snem, bo w niczym nie przypominał innych klasycznych przewrotów. Tak naprawdę nie było nawet wiadomo, kto kogo odsunął od władzy. Dariusz, teoretycznie, nie żył od kilku dni. Jego następca nawet nie zadomowił się na dobre w pałacu prezydenckim, bowiem przepędzono go stamtąd – ale kto to zrobił, do tej pory pozostawało tajemnicą.
“Kto wydał wojsku i policji rozkaz wyjścia na ulicę? Dowódca armii? Mocodawca Alisy, stojący na czele wywiadu i policji bezpieczeństwa?” – zastanawiał się Adrian. Wszystkie nici jednak i tak wiodły do Rebeki. Był pewien, że tylko ona byłaby w stanie rozwiać wątpliwości, odpowiadając na każde nurtujące go pytanie. Ale Rebeki nie było, a raczej nie miał pojęcia, co się z nią stało.
Zaczęło padać. Żołnierze, klnąc pod nosem, schowali się w holu. Serce Adriana zabiło szybciej, w tym bowiem dostrzegł swoją nadzieję. Szybko wspiął się na murek, a potem przeskoczył na dach najniższego budynku terminalu. W ostatnim momencie, ponieważ po chwili żołnierze, poganiani w ostrych słowach przez dowódcę, złorzecząc mu najgorzej, jak tylko potrafili, ponownie pojawili się przed drzwiami wejściowymi. Ale ze swojego miejsca nie mogli go już dostrzec. Zresztą, zapewne nie spodziewali się, by ktoś o tej porze i w taką pogodę próbował przedostać się na pas startowy. Bo i po co?
Adrian, nisko pochylony, przeszedł na drugi koniec budynku i po rynnie zjechał w dół. Był już na lotnisku. Teraz wystarczyło jedynie odnaleźć statek, którym przyleciał i… Właśnie, to ostatnie, co planował, mogło okazać się niewykonalne – odlot! Jaką bowiem miał pewność, że tak jak poprzednim razem, ktoś nie będzie nań czekał na pokładzie statku?
Błądził pomiędzy innymi jednostkami, nie mogąc odnaleźć swojej starej krypy. “Może przetransportowano ją w zupełnie inne miejsce?” – zastanawiał się. Ale przecież wewnętrzny system zabezpieczeń powinien nie dopuścić do uruchomienia silników przez kogoś innego niż on sam. Mogli jednak, o ile mieli do dyspozycji odpowiednich specjalistów, złamać zabezpieczenia. Wtedy byłby zgubiony.
Poszukiwania właściwego statku dodatkowo utrudniały ciemności. Był jednak i tego jeden plus: żaden z żołnierzy nie wpadł na pomysł, by patrolować pas startowy, dzięki czemu Adrian mógł poruszać się swobodnie. Po kilkunastu minutach błądzenia znalazł wreszcie swój raj utracony. Stateczek stał wciśnięty między dwie inne jednostki, na tyle duże, by go odgrodzić od wzroku niepożądanych osób. Odetchnął z ulgą, chociaż dopiero teraz zaczął zastanawiać się, w jaki sposób dostanie się na pokład, skoro odebrano mu kartę dostępu. Miał jednak nadzieję, że pokładowy komputer rozpozna jego głos i linie papilarne i nie czyniąc większych wstrętów, otworzy trap.
« 1 18 19 20 21 22 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Metanoia
— Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.