Debiut reżyserski Charliego Kaufmana wreszcie dotarł do Polski. To wielkie wydarzenie, bo nie sposób zrozumieć współczesnego kina bez „Synekdochy, Nowy Jork”.
Obywatel Cotard
[Charlie Kaufman „Synekdocha, Nowy Jork” - recenzja]
Debiut reżyserski Charliego Kaufmana wreszcie dotarł do Polski. To wielkie wydarzenie, bo nie sposób zrozumieć współczesnego kina bez „Synekdochy, Nowy Jork”.
Charlie Kaufman
‹Synekdocha, Nowy Jork›
EKSTRAKT: | 100% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Synekdocha, Nowy Jork |
Tytuł oryginalny | Synecdoche, New York |
Dystrybutor | Best Film |
Data premiery | 5 października 2011 |
Reżyseria | Charlie Kaufman |
Zdjęcia | Frederick Elmes |
Scenariusz | Charlie Kaufman |
Obsada | Philip Seymour Hoffman, Catherine Keener, Sadie Goldstein, Tom Noonan, Peter Friedman, Charles Techman, Josh Pais, Daniel London, Robert Seay |
Muzyka | Jon Brion |
Rok produkcji | 2008 |
Czas trwania | 124 min |
Gatunek | dramat, komedia |
EAN | 5906619091147 |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Cieszę się, że obraz Kaufmana doczekał się wreszcie polskiej premiery, choćby była to premiera DVD, bo to jeden z najwybitniejszych filmów ostatnich lat, prawdziwe arcydzieło, o którym dyskutować będziemy jeszcze przez wiele lat. Cieszę się również, że dystrybutor akurat teraz zdecydował się go wydać, bo widzę, że za oknem liście zaczęły już opadać z drzew i coraz częściej łapię się na tym, że przed wyjściem wkładam rękawiczki i obwiązuje się szalikiem. Dlaczego akurat w przypadku tego filmu miałoby mieć to znaczenia? Czy fakt, że jego akcja rozpoczyna się dokładnie pierwszego dnia jesieni jest wystarczającym powodem? W końcu tyle filmów rozgrywa się jesienią, czym ten różni się od innych? Uprzedzając fakty należałoby powiedzieć, że wszystkim, ale to i tak niczego nie tłumaczy. Po prostu komuś kto długo czekał na ten moment, taki zbieg okoliczności nie może ujść uwadze. To niczemu zresztą nie szkodzi pobawić się myślą, że jest w tym wszystkim jakiś większy sens, aniżeli zwykły przypadek. Szczególnie jeśli tak jak ja zna się już film Kaufmana – wtedy nie ma się w tej materii już żadnych złudzeń.
Dlaczego opuściła mnie żona? Dlaczego jest mi tak źle z samym sobą? Dlaczego jestem taki samotny? Dlaczego wciąż przegrywam? Dlaczego? – zadaje sobie pytanie reżyser teatralny Caden Cotard, który rozpaczliwie stara się zrozumieć samego siebie. Aby tego dokonać postanawia prześwietlić swoje życie, czyniąc z niego sztukę – jedną z największych w historii. Nie ma w tym odrobiny przesady. Wynajmuje bowiem ogromny hangar, w którym buduje makietę miasta i zaludnia ją aktorami odgrywającymi rolę jego i jego najbliższych. Przez dbałość o realizm z czasem dojdą do nich aktorzy odgrywający aktorów i aktorzy, odgrywający aktorów, którzy odgrywają aktorów i tak dalej i tak dalej aż do smutnego końca.
Przeszło dwugodzinny film Kaufmana jest przejmująca litanią człowieka, który potrafił sobie uzmysłowić jedynie własną samotność i mizerię. Przez cały czas starał się znaleźć odpowiedź na pytanie jak wyreżyserować sztukę, choć w rzeczywistości chciał odkryć w jaki sposób ma przeżyć swoje życie. Sam jednak nie był w stanie się do tego przyznać, ponieważ nie potrafił już odróżnić tego, co prawdziwe, od tego co wymyślone. Dramat Cadena jako artysty wynika właśnie z tego pomieszania. Plącze się on w realnym świecie i próbuje uczynić z tego sztukę jak nie przymierzając inny „budowniczy” – Guido z „Osiem i pół”. Paradoksalnie chcąc okazać się wybitnymi artystami obaj obnażyli to, co najbardziej w nich ludzkie.
Pytanie dlaczego akurat sztuka jako sposób na znalezienie odpowiedzi na pytanie kim się jest i dokąd się zmierza? Jest ona dla nich tak pociągająca, ponieważ w odróżnieniu od życia jest skończona. Jest wszystkim czym życie nie jest, a mimo to obaj chcą za wszelką je do niego upodobnić. Chcą dzieła totalnego, które miałoby wartość artystyczną, a przy okazji okazało się na tyle życiowe, że rozwiązałoby ich osobiste problemy.
Guido ostatecznie porzuca tę idee i słusznie, bo to bzdura. Wybiera życie i tym samym ocala sztukę, ponieważ te dwie rzeczy muszą być od siebie oddzielone. Fellini znalazł dla swojego bohatera sposób na zbawienie – należy przyznać się do błędu i wyzbyć pychy. Dzięki temu w finałowym pochodzie spotykają się wszystkie duchy przeszłości, które nawiedzały bohatera i on znajduje z nimi wspólny język. Koniec jest początkiem – pochód zamyka młody Guido. Historia zatacza koło i paradoksalnie tym samym sztuka zwycięża ponieważ uwolniła się spod dyktatury życia.
Caden nie potrafi zdobyć się na podobny gest i w efekcie pogrąża się w preparowaniu rzeczywistości. W nieskończoność powiela akt twórczy starając się oddać całą złożoność ludzkiego życia i ostatecznie staje się więźniem swojej własnego przedstawienia. Łącząc sztukę z życiem skazuje ją na śmierć, a nas czyni jej świadkami.
Śmierć jest zresztą tematem, do którego Kaufman obsesyjnie wraca i w swoim debiucie reżyserskim najpełniej dał wyraz swoim lękom. To przede wszystkim film o śmierci, a nawet więcej – to film martwy, ponieważ wszystko jest w nim powielone, odegrane i powtórzone. Jednocześnie jak żaden inny opowiada o tym czym jest życie. Kaufman pokazuje nam bowiem z całą bezwzględnością trud ludzkiej egzystencji, o którym na co dzień zapominamy. Człowiek w jego ujęciu jest maleńką istotą, która bezskutecznie walczy o przeżycie, nieświadoma swojej sytuacji. Caden jak postać z płótna Bruegla ugina się pod naciskiem własnej niedoskonałości. Inaczej być nie może, ale bohater nie potrafi tego zrozumieć.
Sławomir Mrożek napisał, że człowiek przypomina linoskoczka, który wykonuje salto mortale nad ogromną przepaścią, ale nie wie nic o jej istnieniu. Gdyby tylko wiedział, jakie niebezpieczeństwo mu grozi niechybnie by spadł. Błoga nieświadomość pozwala mu przeżyć. Caden wstępując na drogę samoświadomości nie mógł podejrzewać ile będzie go to kosztować. Wiedza o złożoności świata wiąże mu ręce i uniemożliwia normalne życie. Bohater przekracza pewną granicę, ale brakuje mu wewnętrznej determinacji, aby oprzeć się chaosowi świata.
Wizja Kaufmana jest przerażająca, ale jednocześnie jest w niej coś oczyszczającego. Reżyser niczego nie ubarwia, nie sugeruje żadnego rozwiązania, które uczyniłoby nasze życie łatwiejszym. Nie ma takiej potrzeby, ponieważ w tym temacie zrobiliśmy już prawie wszystko. Odsunęliśmy od siebie myśl o śmierci na tyle daleko, że wydaje się nam ona czymś nierzeczywistym. Tym samym jednak pozbyliśmy się cząstki własnego człowieczeństwa. Kaufman nam ją zwraca. Naprawdę ciężko mi znaleźć film, który równie dobitnie ukazywałby piękno i brzydotę ludzkiej egzystencji który nie popadałby przy tym w śmieszność, ani w przesadną powagę, co stało się udziałem choćby ostatniego filmu Malicka. Caden to my, a my to Caden. Kaufman powtarza za Husserlem, że szczegóły się nie liczą – wszyscy jesteśmy wszystkimi. Jego ból jest naszym bólem, tak jak on staramy się bezskutecznie zrozumieć samych siebie i często się w tym gubimy.
I na koniec jeszcze jeden zbieg okoliczności – w niewielkim odstępie czasu na rynku pojawiło się również nowe wydanie „Obywatela Kane’a”. O dziele Wellesa mówi się, że ujmuje w skrócie całe życie człowieka i przez to nazywany jest najwybitniejszym filmem w historii. Prawda jest taka, że do takiego stwierdzenia musieliśmy długo dojrzewać. Myślę o tym zawsze w kontekście historii o tym jak kopia „Obywatela Kane’a” została zamknięta w kapsule czasu którą miano otworzyć dopiero w dalekiej przyszłości. Tak jakby ludzie przeczuwali o wielkości tego dzieła, a jednocześnie mieli świadomość własnych ograniczeń. Podobnie jest, czy może powinien powiedzieć: będzie z „Synekdochą, Nowy Jork”. Minie jeszcze dużo czasu zanim zrozumiemy w pełni wizję Kaufmana. Taki już los filmów większych niż życie.