Jednym z zadań horroru, książkowego to czy filmowego, jest wzbudzić egzystencjalny niepokój. Co bardziej soczyste dzieła zamienią go na ból estetyczny. Okazjonalnie pojawi się w tym moralitet, gdy działania Złego staną się ekstrapolacją sprawiedliwości kata, słuszności zemsty, zrównującej potęgi śmierci. W „Ostatniej klątwie” Simona Rumleya będziemy mieli tego wszystkiego po trochu, choć w gruncie rzeczy nie wzleci ona ponad pułap miejskiej legendy.
Straszna pasta z kozła
[Simon Rumley „Ostatnia klątwa” - recenzja]
Jednym z zadań horroru, książkowego to czy filmowego, jest wzbudzić egzystencjalny niepokój. Co bardziej soczyste dzieła zamienią go na ból estetyczny. Okazjonalnie pojawi się w tym moralitet, gdy działania Złego staną się ekstrapolacją sprawiedliwości kata, słuszności zemsty, zrównującej potęgi śmierci. W „Ostatniej klątwie” Simona Rumleya będziemy mieli tego wszystkiego po trochu, choć w gruncie rzeczy nie wzleci ona ponad pułap miejskiej legendy.
Simon Rumley
‹Ostatnia klątwa›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Ostatnia klątwa |
Tytuł oryginalny | Johnny Frank Garrett’s Last Word |
Dystrybutor | Kino Świat |
Data premiery | 21 kwietnia 2017 |
Reżyseria | Simon Rumley |
Zdjęcia | Milton Kam |
Scenariusz | Ben Ketai, Tony Giglio, Marc Haimes |
Obsada | Sean Patrick Flanery, Erin Cummings, Mike Doyle, Dodge Prince, Cassie Shea Watson, Mike Gassaway, Sue Rock, Chip Joslin |
Muzyka | Simon Boswell |
Rok produkcji | 2016 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 95 min |
Gatunek | groza / horror |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Sprawa Johnny’ego Franka Garretta zaczyna się naprawdę od Jaya Kelly Pinkertona. To ten drugi nastolatek jesienią 1979 roku, w teksańskim mieście Amarillo trzydziestokrotnie dźgnął nożem, po czym zgwałcił (w tej kolejności) gospodynię domową Sarę Donn Lawrence. I chociaż został szybko ujęty w charakterze podejrzanego, nieład w miejskim oddziale policji i wzajemne skłócenie oficerów prowadzących dochodzenie zniweczyły śledztwo. Dzięki temu morderca wykorzystał okazję, by zabić po raz drugi, tym razem wybierając na ofiarę lokalną ślicznotkę, pracującą w sklepie meblowym Sherry Lynn Welch. Jego sprawstwo potwierdzono na podstawie odcisków zębów znalezionych na ciele zamordowanej. Jak widać, Teksas potrafi być koszmarnie nieprzyjemnym miejscem.
Ostatecznie zbrodniarz został ukarany śmiercią, po drodze zaś zdemaskowano nieudolność i dyletanctwo miejscowych przedstawicieli prawa. Dlatego, gdy w Halloween roku 1981-go w miejskim zakonie Sióstr Franciszkanek odnaleziono uduszone, zbezczeszczone ciało siedemdziesięciosześcioletniej zakonnicy Tadei Benz, podobna kompromitacja po stronie policji nie mogła się powtórzyć. Zamieszkujący naprzeciw klasztoru, niestroniący od alkoholu i kwasu Johnny Frank Garrett stał się idealnym materiałem na winowajcę. Zaaresztowano go po dziesięciu dniach od zdarzenia, w błyskawicznym procesie zawerdyktowano winę i skazano. Stracono go w Ellis Unit 11 lutego 1992 roku, opóźniając planowany termin o przeszło miesiąc na skutek prośby papieża Jana Pawła II do gubernator stanu o złagodzenie wymiaru kary. Teksańska Komisja ds. Zawieszeń i Ułaskawień
2) odrzuciła wniosek proporcją głosów siedemnaście do zera. Garrett umarł w następstwie zastrzyku trucizny. Obserwatorami egzekucji byli m.in. przyjaciele i członkowie rodziny, w tym matka Johnny’ego śpiewająca nieprzerwanie „Amazing Grace”. Na zewnątrz czekała siedemdziesięcioosobowa demonstracja zwolenników wykonaniu wyroku. Bardzo wtedy usatysfakcjonowanych.
Minęły lata, a konserwatywna i praworządna społeczność Amarillo mogłaby pogrzebać te zdarzenia wraz z Garrettem i Tadeą, gdyby nie powracające zainteresowanie sprawą. Bodaj jako pierwszy wykazał się nim przyjezdny, z wykształcenia prawnik, z zawodu restaurator, z hobby pulpowy literat Jesse Quackenbush. W 2004 roku wydał on książkę „Leoncio’s Candle of Death”
3), w której faktyczną winę przypisuje tytułowemu Leoncio Perezowi Ruedzie, kubańskiemu uchodźcy odsiadującemu przed publikacją wyrok za morderstwo i gwałt o podobnej naturze. Rueda miał wyznać mu swoje zbrodnie zza kratek, ale jak udało się go do tego nakłonić ma pozostać zawodową sztuczką autora. Dość powiedzieć, że „Ostatnia klątwa” podejmuje podobny wątek. Ponadto książka zajmuje się poszlakami świadczącymi na korzyść Garretta, jak np. kwestia tego, czy pijany i naćpany nastolatek mógł wejść do celi zakonnej przez okno na piętrze. Krytykuje także szybkość, z jaką zamknięto proces, za dowód biorąc niepodpisane przez oskarżonego wyznanie winy.
Jednak wszystko, co opisano wyżej, to jeszcze nie realia filmu, a zaledwie suche fakty. W materiałach prasowych z Amarillo ni widu, ni słychu o strasznej klątwie, jaką Garrett miał pismem i słowem rzucić na swych oprawców i ich rodziny. Ciężko też znaleźć wzmianki o tajemniczych zgonach osób związanych z procesem, choć tu może pomogłoby drobiazgowe przeglądanie nekrologów. Musi więc starczyć, że mamy do czynienia z mroczną legendą, od której wychodzą twórcy, i dla samego odbioru będzie mieć drugorzędne znaczenie, czy przekazywano ją z ust do ust przez całe lata, czy dopiero co wymyślono ku uciesze widzów – ważne, żeby były ciary.
Film gubi bądź zniekształca elementy opowieści, tak jak może się dziać z taką historyjką na zły sen. Przemilcza obecność rodziny, uwypukla niespójności w działaniach policji i w akcie oskarżenia, wytłuszcza rolę schematycznych uprzedzeń oraz płytką moralność kierujące rozumowaniem przysięgłych. I chyba tę spaczoną stronę społeczeństwa Simon Rumley chciał przedstawić w pierwszej kolejności, co doskonale widać po zdjęciach Miltona Kama, jego długoletniego współpracownika. Silnie kontrastująca gra świateł, przybrudzone odcienie – jakby wyświetlano je na pożółkłej ścianie w opuszczonym domu. A przy tym nastręczające się, szczegółowe zbliżenia na paskudne, pomarszczone twarze, wykrzywione wargi, przekrwione spojówki; puchnące żyły i żylaki na starczych dłoniach i łydkach. Pełno tutaj powszedniej brzydoty ukazanej tak, jakby odbiorca filmu był lustrem, którego surowej oceny zaślepione bigoterią postacie nie są w stanie dostrzec. Na ten sztafaż nakłada się iście beznadziejna, sztuczna gra aktorów trzeciego planu, przez co doprawdy nie sposób stwierdzić, czy stanowi to o oszczędnościach w budżecie, czy tkwi w tym jakaś zmyślnie ukryta prawda. Z pewnością ta oskarżycielska mowa wstępna bardzo się reżyserowi udała i stanowi ona należyty punkt wyjścia do oglądanego dalej paranormalnego samosądu.
Z tym ostatnim jest ogółem nie najgorzej. Dostajemy swoją dawkę makabry, czego przykładem niech będzie ciekawie rozwinięta nolanowska sztuczka ze znikającym ołówkiem. Jednak klątwa tkwi w szczegółach. A te przynależą nie do warstwy estetycznej, ale do sposobu w jaki śmierć następuje, wiążąc się za każdym razem z osobistymi, wewnętrznymi skazami ofiar, schorzeniami cielesnymi albo psychicznymi wypaczeniami. Do tego piętrzące się nieszczęśliwe wypadki i nagle ujawniane złowrogie okoliczności są napiętnowane śmiertelnym doświadczeniem skazańca, co wyróżnia film na tle innych horrorów, gdzie z listy odhacza się kolejnych rozdartych tym albo owym narzędziem denatów. Oglądane show z rodzaju „Jak oni umierają” potrafi zaciekawić, a najbardziej cieszy w nim ironia, że zgodnie tańczą tu ze sobą dwie patologiczne wykładnie praworządności, kiedy to kozioł ofiarny na drodze zemsty stosuje odpowiedzialność zbiorową.
Scenom tym wtóruje punktowo rozłożona, agresywna muzyka, gęsto obecne bzyczenie much i naśladujące je dysonansowe pogrywanie na gęślikach. Gwałtowne cięcia i montażowe wtręty sprawiają, że odbiór filmu potęguje wrażenie obcowania z historią niesamowitą – czymś odrealnionym bardziej niż wymagające głębszej, spójnej narracji dzieło dramatyczne, a bliższym operującej zastraszeniem internetowej
creepypaście4). Jest to wrażenie historii przedstawionej z wyczuciem, jakim mógłby się wykazać podświetlający sobie twarz latarką biwakowicz. Tutaj zatem, obdarłszy już wszystkie liście tej celuloidowej kapusty, zagryzamy zęby na głąbie. Otóż historia sama w sobie, choć mnoży klimatyczne, niepokojące epizody, pozbawiona jest pazura zdolnego spuentować te wszystkie wymyślne zabiegi. Zakończenie rozczarowuje swoją prostotą, marnując skrupulatnie nadbudowywaną mistyczną konstrukcję. Może samo przełożenie akcentów „Ostatniej klątwie” by pomogło. Może skupienie na innym motywie niż opowieść o ojcu ratującym chore dziecko. Może wykorzystanie Danny’ego Hilla, portretowanego przez Seana Patricka Flanery, jako głównej postaci i zastąpienie przez niego na pierwszym planie Adama Redmana, w którego wcielił się nie więcej niż znośny Mike Doyle. Będący zresztą autentycznym bohaterem tamtych wydarzeń prokurator okręgowy został ukazany jako typ obrzydliwie odstręczający i, mimo że Flanery’emu w powtarzających się grymasach brakło polotu, można tę rolę zaliczyć na plus. Najlepiej tymczasem wypada to, co słyszymy już na napisach końcowych. Pełen tekst osławionego listu Johnny’ego Franka Garretta, do którego to odnosi się oryginalny tytuł, i którego emocjonalność i moc angażowania słuchacza mogłyby starczyć za cały film.
Reasumując, „Ostatnia klątwa” może się podobać. Ci, co się lubią bać, z pewnym prawdopodobieństwem mogą uznać obraz za przyjemny. Końcowy efekt sprawia jednak, że wspomnienia z seansu nie obciążą świadomości nieuchronnością losu, nie skłonią do ważenia karmy i rozpamiętywania własnych uczynków, nie narzucą się natrętnie przy kolacji i nie zakłócą spokojnego snu. Ot, wrócą pośród nudy stania w kolejce do sklepowej kasy, może wywołają uśmiech. Jeśli kasjerka spojrzy na nas wtedy dziwnie, będzie to już jakiś sukces.
1) Wszystkie informacje do tego podrozdziału wybrałem z archiwów lokalnego dziennika (Amarillo.com) i z krótkiej noty na Wikipedii
2) Eng. „Texas Board of Pardons and Paroles”; tłumaczenie nazwy własne.
3) A później zrobił też dokument filmowy o z pewnością nieprzypadkowym tytule „The Last Word”
4) Jak np. słynące z zabijania ludzi wideo „
Mereana Mordegard Glesgorv”. Prawdopodobnie powinienem ostrzec przed oglądaniem, choć – jak widać – recenzent ciągle żyje