Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Zoran Krušvar
‹Wykonawcy Bożego Zamysłu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWykonawcy Bożego Zamysłu
Tytuł oryginalnyIzvršitelji nauma Gospodnjeg
Data wydania30 września 2009
Autor
PrzekładAgnieszka Żuchowska-Arent
Wydawca RUNA
ISBN978-83-89595-56-0
Format432s. 125×195mm
Cena29,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wykonawcy Bożego Zamysłu
[Zoran Krušvar „Wykonawcy Bożego Zamysłu” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 3 4 »
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Zorana Krušvara „Wykonawcy Bożego Zamysłu”. Książka ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.

Zoran Krušvar

Wykonawcy Bożego Zamysłu
[Zoran Krušvar „Wykonawcy Bożego Zamysłu” - recenzja]

Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Zorana Krušvara „Wykonawcy Bożego Zamysłu”. Książka ukazała się nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.

Zoran Krušvar
‹Wykonawcy Bożego Zamysłu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWykonawcy Bożego Zamysłu
Tytuł oryginalnyIzvršitelji nauma Gospodnjeg
Data wydania30 września 2009
Autor
PrzekładAgnieszka Żuchowska-Arent
Wydawca RUNA
ISBN978-83-89595-56-0
Format432s. 125×195mm
Cena29,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Podopieczni
Deszcz uparcie i gwałtownie uderzał o dach powozu, niekiedy zagłuszając nawet stukot kół po nierównej, górskiej drodze. Młody ojciec Wieńczysław kończył modlitwę, kiwając się w rytm, a pojazd podskakiwał na nierównościach i kamieniach. Bardziej postawny towarzysz podróży, ojciec Benedykt, bez słowa wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt obok Wieńczysława i spokojnie siedział, w jakiś niewyjaśniony sposób ignorując boskie prawa, według których ciała w powozie powinny kołysać się razem z nim. Ojciec Wieńczysław skończył modlitwę i przez jakiś czas nie odzywał się, podobnie jak Benedykt. Potem niepokój wziął w nim górę i powiedział byle co, żeby tylko przerwać milczenie:
– A zatem mówi ojciec, ojcze Benedykcie, że pochodzi ojciec z wyspy?
– Tak – odpowiedział ten nieszczególnie gorliwie.
– Nie byłem nad morzem przynajmniej dwanaście lat… odkąd byłem małym chłopcem! Pamiętam, że było piękne… – mamrotał nerwowo ojciec Wieńczysław, starając się ukryć napięcie, które w nim rosło, w miarę jak przybliżali się do celu. Benedykt widział to wyraźnie, ale nie chciał marnować słów. Jednak przemówił, próbując ukrócić jego paplaninę:
– Jest mokre i puste.
– No dobrze… zdaje się, że tym górom dobry Bóg też poskąpił słońca…
Tu Wieńczysław miał rację. Odkąd Benedykt przybył w te okolice, pogoda była brzydka. Nie przeszkadzało mu to szczególnie, przecież to tylko woda, którą Pan z nieba błogosławi swego Wykonawcę. Ale odkąd musiał dzielić powóz ze złotoustym ojcem Wieńczysławem, zaczął sam siebie zapytywać, za jakie to grzechy Bóg go tak karze.
– Deszcz dobrze im zrobi – podsumował Benedykt.
– Co ojciec ma na myśli? Komu dobrze zrobi? – zapytał młodszy podróżny nerwowo.
– Górom.
– Ach… dobrze. Proszę wybaczyć, muszę przyznać, że jestem trochę zdenerwowany…
– To widać. – Ojciec Benedykt uśmiechnął się.
Uśmiech nawet niebrzydko wyglądał na jego szorstkiej twarzy, ale jego oczy nijak nie mogły się dopasować do tej radosnej wizji. Jakby Bóg wykuł je ze stalowej błyskawicy, nie tchnąwszy w nie ludzkiego pocieszenia ani radości.
– Ojciec już był… tam, na górze?
– Tak.
– I? Jak tam jest?
– Źle.
Milczenie. Huk grzmotów w oddali.
Wieńczysław nie oczekiwał tak prostej odpowiedzi. Mocno splótł palce obu dłoni, jakby obawiał się jakiegoś zwierzęcia, które niespodziewanie mogłoby go udusić. Może miał nadzieję, że Benedykt powie coś jeszcze, wyjawi jakąś tajemnicę, ukrytą formułę albo ważną informację, której pomoc bardzo ułatwi pracę Wieńczysławowi. Ale Benedykt tylko milczał. Ojciec Wieńczysław głośno przełknął ślinę, wyszczerzył się i spróbował kontynuować rozmowę:
– A mówią, że już sama jaskinia to cud Boży?
– Ja jestem głęboko przekonany, że gdyby Bóg wiedział, co będziemy trzymać w tej jego jaskini, nigdy by jej nie wydrążył.
– Ojciec jest przeciwny naszemu zadaniu? – Wieńczysław zdziwił się, chociaż w tym samym momencie przyszło mu do głowy, że w zakonie, do którego należy Benedykt, nie należałoby się dziwić takiemu zdaniu. – A cóż innego robić z tymi nieszczęśnikami? Bóg nałożył na nas obowiązek, aby się o nich troszczyć, nieprawdaż?
– Mnie powierzył inne obowiązki. – Benedykt podniósł ciężki topór bojowy, który leżał obok niego.
Symbole i ozdoby na nim wyraźnie wskazywały, że zarówno oręż, jak i ten, który nim włada, należą do zakonu Wykonawców Bożego Zamysłu. Wieńczysław skrzywił się z niesmakiem na widok topora, zastanawiając się, któż to mógł przyjąć ostatni pocałunek tej błogosławionej stali, ale zamiast tego powiedział tylko:
– Zaprawdę, niepoznane są ścieżki Pana! Obaj Go czcimy i służymy Mu, a jednak nasze powołania całkowicie się różnią! Podczas gdy mój zakon próbuje pomóc tym, dla których dobry Bóg był mniej miłosierny lub którzy mieli mniej sił, wy, Wykonawcy, osądzacie ich toporem. Czasem nawet, niech mi tego ojciec nie ma za złe, trudno mi uwierzyć, że nasze powołania mają wspólne źródło.
– Nie wiem, nie zajmuję się filozofią. Robię tylko to, do czego mnie Bóg powołał.
Znowu cisza. Deszcz na zewnątrz zaczął zawodzić. Zdawało się, że uderzał wciąż mocniej i mocniej, że chciałby wcisnąć powóz w błoto, zakopać ich tutaj i nie dopuścić, by dotarli do górskiego klasztoru Świętego Judy i Świętego Kwiryna, do którego zmierzali. Wieńczysław już otworzył usta, żeby znów coś powiedzieć, gdy nagle powóz się zatrzymał.
Przeklinając jak przy każdym wcześniejszym postoju, woźnica otworzył okienko i wepchnął przez nie głowę do wnętrza powozu. Miał długie włosy przyprószone siwizną, krzaczaste brwi i zaniedbaną brodę. Jego głowa była mokra, jakby dopiero co wynurzył się z potoku, a śmierdział niczym zmokły pies.
– Niechaj wam Bóg dopomoże… – miał szorstki, skrzeczący głos i mówił zbyt głośno – …dotąd zdołaliśmy dotrzeć, a dalej konie nie pójdą, choćbym im batem skórę z grzbietów obdarł! Zwierzę boi się iść dalej, chyba czują coś w powietrzu… Czy ja wiem…
– W porządku – rzekł Benedykt, ale Wieńczysław był oburzony:
– A jak dotrzemy dalej?
– Na nogach – odpowiedział Benedykt, zarzucając na siebie ciężką pelerynę.
Chwycił topór oraz swoje bagaże i otworzył drzwi. Deszcz zaczął się lać do wnętrza powozu, ale on żwawo zeskoczył ze stopnia i zniknął w fałdach zasłony z mroku i ulewy. Ojciec Wieńczysław zaczął niezręcznie grzebać w poszukiwaniu swoich rzeczy, nie zdoławszy zdecydować, czy najpierw wziąć bagaże, narzucić pelerynę, zwymyślać woźnicę, że nie zawiózł ich dalej, czy krzyknąć za Benedyktem, żeby na niego zaczekał.
Konie potrząsały pojazdem i przechylały go.
Woźnica wściekle krzyczał, usiłując je uspokoić.
Piorun uderzył gdzieś w pobliżu, a błyskawica oświetliła krajobraz siekany ulewą. Benedykt był w nim upiornym nocnym duchem, pnie zaś, które ukazały się przez chwilę, wyciągały wykrzywione gałęzie niczym ręce, jak umęczone dusze, które błagają Boga o miłosierdzie.
Wieńczysław zatrzymał się w drzwiach powozu, przestraszony widokiem, który ukazał mu się w świetle błyskawicy, niezdecydowany, czy wyjść, czy poczekać na jakiś cud, który zmusi konie i powóz, by jednak zabrały go dalej.
W tym momencie w ciemności rozległ się wrzask.
Zagłuszył deszcz, odbił się od wysokich skał i stromych zboczy, ugrzązł w kościach czaszek wszystkich, którzy go usłyszeli, i rozprysł się w mroku, splatając uczucie strachu z chłodem deszczu i grobową żałobą nocy. Ani ciało zwierzęcia, ani też ciało, w którym mieszka dusza, nie mogłoby nigdy wydać z siebie takiego dźwięku. Lejce wypadły woźnicy z ręki, Wieńczysław o mało się nie przewrócił na siedzenie, a przerażone konie podskoczyły i spięły się w popłochu do ucieczki. Jedynie Benedykt zachował przytomność umysłu, upuścił bagaże w błoto, skoczył ku powozowi, silną ręką chwycił za poły płaszcza Wieńczysława i wydobył wystraszonego księdza przez drzwiczki, zanim oszalałe konie poniosły, ciągnąc za sobą powóz i woźnicę.
Ojciec Wieńczysław drżał w szoku, cały uwalany błotem. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć właściwych słów, zbyt wiele ich kołatało się w jego przestraszonym umyśle. Ojciec Benedykt zebrał swoje rzeczy z ziemi i mimochodem trącił Wieńczysława trzonkiem topora.
– Idziemy. Nie mamy się tu po co zatrzymywać.
– Idz…idziemy… DOKĄD?! Jesteśmy w samym środku mroku, nie widzę własnego palca przed nosem. A leje tak, jakby miał tu być potop.
– Idziemy, znam drogę. Trochę wody nas nie zabije. To tylko nasz Pan płacze za straconymi duszami. – Ojciec Benedykt uśmiechnął się.
Ruszyli dalej, brodząc poprzez błoto i ciemność, i po nie tak długim czasie dotarli (przemoczeni do suchej nitki), do klasztoru Świętego Judy i Świętego Kwiryna, którego mury jakby wyrastały ze skały, rozwierającej się nad nimi. Benedykt objął wzrokiem cały budynek. Deszcz spływał mu po policzku, tak jakby naprawdę to niebo płakało zamiast niego z tęsknoty za minionym czasem, kiedy po raz pierwszy spoglądał na tę budowlę, jeszcze młody i naiwny, pełen pragnienia, by czynić wielkie dzieła i naprawiać świat. To był jakiś inny Benedykt. Przez chwilę zdołał poczuć w sobie tego drugiego, ale deszcz szybko zmył wspomnienia i pozostawił jedynie doświadczonego Wykonawcę na jeszcze jednej krwawej misji.
Uderzyli w stary, stoczony przez rdzę dzwonek, wiszący przy drzwiach, które po chwili się otworzyły i gospodarze wprowadzili ich do klasztoru.
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Co nam w kinie gra: Monster
Kamil Witek

17 V 2024

„Czy przeszczepiając człowiekowi mózg świni, będzie on jeszcze człowiekiem czy już świnią?” – zdanie wypowiedziane przez jednego z nastoletnich bohaterów „Monstera” spokojnie mogłoby posłużyć za oś scenariusza w filmie Davida Cronenberga.

więcej »

Klasyka kina radzieckiego: Co tam dolary, gdy można zarabiać ruble!
Sebastian Chosiński

15 V 2024

Przyznaję, że filmowymi ekranizacjami powieści Brunona Jasieńskiego „Człowiek zmienia skórę” zająłem się nie „po bożemu”, bo od końca. Najpierw przedstawiłem pięcioodcinkowy miniserial z 1978 roku, a dopiero teraz zabieram się za nakręconą dwie dekady wcześniej dwuczęściową kinową epopeję autorstwa Rafaiła Perelsztejna.

więcej »

Fallout: Odc. 8. Optymizm też bywa zabójczy
Marcin Mroziuk

13 V 2024

Z zainteresowaniem obserwujemy, jak rodzeństwo MacLeanów niezależnie od siebie poznaje prawdę o Krypcie 31. A choć obecna sytuacja Lucy i Norma wygląda zupełnie inaczej, to każde z nich staje przed trudną decyzją. Kolejnych cennych wyjaśnień dotyczących działalności Vault-Tec dostarczają zaś widzom wspomnienia Coopera Howarda.

więcej »

Polecamy

Nurkujący kopytny

Z filmu wyjęte:

Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

Młot na wampiry
— Karina Murawko-Wiśniewska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.