Z filmu wyjęte: Android starszej datyKości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Android starszej datyKości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne. Dzisiaj proponuję kadr z bebechami androida starszej daty. Wbrew pozorom nie aż tak starej, bo rodem ledwie z 1989 roku, ale na tyle leciwej, że dziś widok ten wzbudza co najwyżej uśmiech politowania. Głównym elementem oprzyrządowania, natychmiast rzucającym się w oczy – i naturalnie użytkowanym w fabule – jest czytnik dyskietek tzw. 3,5-calowych, czyli tych, które w użytku były jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku. I oczywiście, można uwierzyć, że poprawki oprogramowania można było androidowi wgrywać taką dyskietką, ale w pewnym momencie okazuje się, że na dyskietce udaje się zmieścić całe oprogramowanie i pamięć androida, co już jest trudne do wyobrażenia, bo przypomnę, że dyskietki tego typu miały na ogół pojemność nieprzekraczającą 1,44 MB, a taki na przykład Windows ówczesnych edycji (okolice 2.0) spakowany ważył około 1 MB. No ale wiadomo, licentia poetica. Zupełnie na boku pozostawiam sprawę hipotetyczne elastyczności skóry zaprezentowanego w filmie androida – absolutnie sztywnej i plastikowej przy sięganiu do stacji dysków, ale normalnie elastycznej w życiu codziennym. Bo przecież android taki niczym się nie odróżnia od normalnych ludzi – wliczając oczy, włosy, mowę i ruchy kończyn – poza znacznie większym ciężarem i siłą. Przy czym zwiększony ciężar wynika nie tyle z mocnej, kątownikowej konstrukcji, ile z umieszczenia w środku np. nóg jakichś absurdalnych teleskopowych urządzeń. Opisanego androida można zobaczyć w aż trzech filmach Disneya – „Not Quite Human” („Niezupełnie człowiek”) z 1987 roku, „Not Quite Human II” (wiadomo) z 1989 roku i „Still Not Quite Human” („Wciąż niezupełnie człowiek”) z roku 1992. Wszystkie trzy produkcje to młodzieżowe komedie, które dziś zadowolą chyba co najwyżej 10-12-latków, są bowiem jak na obecne standardy mocno infantylne i chwilami wręcz głupie. Aczkolwiek swego czasu mogły faktycznie przynosić odrobinę frajdy. Powyższy kadr pochodzi z drugiego filmu z serii, zrobione troszkę lepiej, nie próbującego za wszelką cenę robić z połowy obsady durniów. Android, czyli nastolatek skonstruowany w garażu przez naukowca, wbrew „ojcu” postanawia pojechać na uczelnię. W tym celu instaluje sobie ściągnięte z sieci oprogramowanie dające mu emocje – nie wie tylko, że zawiera ono wirusa, który zaczyna wywoływać drobne, ale narastające niekontrolowane zachowania, na przykład czkawkę czy chwilowe zawieszenia. Oczywiście na miejscu popełnia mnóstwo gaf ze względu na zbyt dosłowne traktowanie pytań czy poleceń, ale wkrótce poznaje świeżo uruchomioną androidkę i wyciąga ją na randkę. Co jest początkiem dodatkowych kłopotów, bo twórcy – czy może raczej właściciele – androidki uznają to za porwanie i ruszają w pościg. W tym czasie „ojciec” androida też rusza odszukać swojego podopiecznego, wspomagany przez naukowczynię, która byłą faktyczną konstruktorką androidki, nieświadomą knowań kolegów z pracy. Co to jednak za knowania i jak cała awantura się kończy, może nie będę zdradzał, bo film mimo wszystko jest dość sympatyczny i swobodnie można rzucić na niego okiem. Nawet, jeśli jest tam kilka logicznych uchybień (np. w kwestii możliwości odczytania dyskietki przez niefunkcjonujący już czytnik). 29 kwietnia 2024 |
Połowa lat 80. ubiegłego wieku była, co zastanawiające, nadzwyczaj dobrym okresem dla telewizyjnego Teatru Sensacji (choć nie zawsze spektakle poprzedzane były czołówką z „Kobrą”). Trzyczęściowa mafijna „Selekcja”, klasycznie brytyjski „Człowiek, który wiedział, jak to się robi” i wreszcie francuski dreszczowiec według powieści Pierre’a Boileau i Thomasa Narcejaca „Okno na morze” w reżyserii Jana Bratkowskiego – to niekwestionowane majstersztyki.
więcej »Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz