Z filmu wyjęte: Latająca rybkaW chińskich filmach nawet latające ryby są trochę… duże.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Latająca rybkaW chińskich filmach nawet latające ryby są trochę… duże. Dziś proponuję kadr ze stworzeniem jawnie przesadzonym, jeśli chodzi o możliwości i rozmiary. Jest to mianowicie szalona krzyżówka smoka, płaszczki i latającej ryby, wyposażona w absurdalne ilości zębów, ale najwyraźniej nieposiadająca czegoś takiego, jak brzuch, bo tak na zdrowy rozsądek jest to po prostu latająca paszcza. Niby stwór może poszczycić się monstrualnymi mięśniami (a przynajmniej należy domniemywać ich obecność w tych mięsistych skrzydłach i ogonie), więc i wyskoczenie z wody chyba byłoby możliwe, choć raczej nie na taką wysokość, jak można to zobaczyć w filmie, ale gabaryty, spodziewana masa i aerodynamika ołowianej cegły przekreślają możliwość beztroskiego szybowania niczym albatros. A tutaj – gdy rzucić uważniej okiem na zdjęcie to i drugie, bonusowe – jeszcze na szczycie hasa sobie koń z jeźdźcem, a i druga osoba właśnie leci dołączyć do imprezy na grzbiecie stwora. Tak, te małe przecinki to ludzie. I tak, ten stwór jest wielkości średniego centrum handlowego. To kuriozalne monstrum można zobaczyć w dość wczesnym – w sensie rozkręcania się umownie kapitalistycznego przemysłu kinematograficznego – chińskim filmie „Young Detective Dee: Rise of the Sea Dragon”, czyli „Młody sędzia Di: Nadejście smoka morskiego”. Produkcja ta, będąca formą restartu serii z sędzią Di, cesarskim detektywem od spraw niemożliwych, wyszła w roku 2013 spod ręki Tsui Harka, reżysera specjalizującego się w mniej lub bardziej fantastycznym przygodowym kinie kopanym. Hark najwyraźniej liczył na to, że uda się wykorzystać tego samego bohatera, co w starszym o trzy lata „Detektywie Dee i zagadce upiornego ognia” 1), ale z bardziej zbilansowaną fabułą (no ale z gigantyczną latającą płaszczką, co nie) i bez posmaku naiwnej patriotycznej bajeczki. I sztuka ta częściowo mu się udała. Film opowiada o początkach kariery sędziego, jeszcze przed uzyskaniem statusu nadwornego śledczego. Di, ignorowany przez działającą w imieniu władcy cesarzową, do tego tępiony przez szefa służb śledczych, ryzykuje swoją głowę obnażając spisek pewnego wyspiarskiego ludu, wskutek którego cała najwyższa warstwa urzędnicza (włącznie z cesarzem) miała paść ofiarą paskudnego pasożyta. Dzięki temu, że lek – czyli siuśki prawiczka – zadziałał, a za hardym młodzieńcem wstawiła się młodziutka kurtyzana (urocza Angelababy), której ukochanego, zmieniającego się w Potwora z Laguny, Di wybronił przed obławą i zapewnił leczenie, nasz bohater zyskuje status naczelnego śledczego i wraz z wciąż stającym okoniem szefem służb śledczych rusza na wyspę pokonać spiskowców. To właśnie na morzu, podczas podróży – aczkolwiek już powrotnej, po przeprawie z sekciarzami – Di natyka się na pływająco-latające monstrum, zdolne połknąć wieloryba… To znaczy złapać w paszczę, bo trudno stwierdzić, co niby miałoby się dalej dziać ze zdobyczą, skoro w korpusie stwora nie ma miejsca na przełyk, nie mówiąc już o żołądku. Film jest trochę lżejszy niż poprzedni, mniej w nim patosu i patriotyzmu, ma też dużo akcji i efektów specjalnych, ale do tego i rozliczne wątpliwe elementy, z latającym stworem na czele. Całość ogląda się jednak przyjemnie, a po zakończonym seansie doznaje się czegoś w rodzaju sytości w kwestii doznań estetycznych i ogólnie pojętej rozrywki. Za tydzień jeszcze jeden kadr z tego filmu, z innym wątpliwym elementem. 6 maja 2024 1) – Zapis nazwiska w formie Dee jest zwyczajnie błędny, bowiem zarówno postać historycznego urzędnika (Di Renjie), jak i bohater częściowo u nas wydanego cyklu detektywistycznych powieści (sędzia Di), od dawna funkcjonują w literaturze polskiej z zapisem nazwiska w formie Di. Ten, kto dał filmowi polski tytuł – z detektywem Dee zamiast sędzią Di – wykazał się za jednym zamachem i ignorancją, i lenistwem. |
Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz