Crystalicum już dawno obrosło legendą. Co prawda nie tak dużą jak Wolsung, „d20 Modern” czy Monastyr, ale jednak legendą. Wydawnictwo kilkakrotnie zmieniało terminy, a i tak nigdy ich nie dotrzymywało. Tym większe było zaskoczenie, kiedy zamiast gry fabularnej czy ilustrowanego przewodnika pojawiła się zwykła powieść. Przygodowa na dodatek!
Niedoszły album
[Tomasz Z. Majkowski „Crystalicum: Znany Wszechświat” - recenzja]
Crystalicum już dawno obrosło legendą. Co prawda nie tak dużą jak Wolsung, „d20 Modern” czy Monastyr, ale jednak legendą. Wydawnictwo kilkakrotnie zmieniało terminy, a i tak nigdy ich nie dotrzymywało. Tym większe było zaskoczenie, kiedy zamiast gry fabularnej czy ilustrowanego przewodnika pojawiła się zwykła powieść. Przygodowa na dodatek!
Tomasz Z. Majkowski
‹Crystalicum: Znany Wszechświat›
Historia Crystalicum jest długa i bolesna. Po raz pierwszy usłyszałem o nim jako o systemie podczas Imladrisu w roku 2003, kiedy na jednym ze spotkań wydawnictwo Wolf Fang uchyliło rąbka tajemnicy na temat wydania nowego systemu. Później, z miesiąca na miesiąc, przekładano datę jego premiery, tłumacząc to bardzo różnymi przeszkodami, zarówno natury technicznej jak i psychicznej. W pewnym momencie podano informację, że przed wydaniem samego systemu można oczekiwać ilustrowanego albumu „Crystalicum: Znany Wszechświat”. Później z tego także zrezygnowano. Nim ktokolwiek się zorientował, nastąpiła dziwna fuzja Wolf Fanga z Krakowską Grupą Kreatywną i powstało Wydawnictwo Imperium. Teraz natomiast, zamiast ilustrowanego albumu, wydali książkę autorstwa doktoranta filologii polskiej Tomasza Z. Majkowskiego.
Co dostajemy za trzydzieści złotych? Poprawka, dwadzieścia dziewięć dziewięćdziesiąt (dziesięć groszy na zapałki zawsze się przyda). Zgrabną ponadtrzystustronicową książeczkę, która mimo miękkiej okładki i klejenia nie powinna się zbyt szybko rozlecieć. Treść podzielono na dwanaście rozdziałów (plus epilog), a wstęp do każdego z nich jest ozdobiony podobizną jednego z drugoplanowych bohaterów.
Czas zająć się treścią. „Crystalicum: Znany Wszechświat” to „Ilustrowane wspomnienia pana Marco di Mirandeo, ambasadora Miasta Tysiąca Kolumn na dworze Cesarza Lodowych Elfów, podróżnika, żołnierza fortuny oraz awanturnika”. Taką interesującą zapowiedź znajdziemy na tylnej stronie okładki i nie jest to czcze gadanie. Powieść jest faktycznie stylizowana na pamiętnik młodego szlachcica, który jest spisywany w chwili poprzedzającej nieuchronną śmierć na szafocie. Tego jednak nie wiedziałem na początku i zrozumiałem dopiero później, po kolejnym nawiązaniu Marco do jego niewesołej przyszłości. Powieść z mety rzuca czytelnika na głęboką wodę, bez zbędnego przynudzania (no dobrze, kilka stron wspomnień młodego szlachcica o tym, jak to zapuszczał się do portu obserwując majestatyczne żaglowce trochę nuży) i zawiązywania fabuły. W niewyjaśnionych okolicznościach giną rodzice głównego bohatera, a on sam trafia pod opiekę swojego wuja. Jest to pierwszy krok, który doprowadzi do dalszych, niezbyt wesołych wydarzeń.
Co ciekawe, w Znanym Wszechświecie nie obowiązują znane nam prawa fizyki. Próżnia nie jest próżnią, a raczej pewnego rodzaju oceanem, w którym żyją ławice ryb, olbrzymie lewiatany i inne zagadkowe stwory. Umożliwia to ludziom (i nie tylko) podróżowanie na wielkich okrętach napędzanych żaglami słonecznymi, toczenie wielkich bitew przestrzennych i podziwianie cudów Wszechświata. Nie przeszkadza im olbrzymie ciśnienie, próżnia czy brak powietrza, bowiem nie dotyczy to ich świata. Ludzie mogą spokojnie żyć na wielkich platformach zawieszonych w przestrzeni (takimi platformami jest m.in. Miasto Tysiąca Kolumn czy Miasto Masek).
Fabuła jest szybka, wartka i ciekawa. Zapalczywy Marco zwiedza chyba wszystkie ważne miejsca uniwersum Crystalicum, bardzo często wbrew swojej woli. Pierwsza podróż wiedzie go do Miasta Masek, w którym każdy obywatel skrywa swoje oblicze przed innymi; co ważniejsze, wygląd maski określa przynależność człowieka do danej klasy społecznej czy rodu szlacheckiego. Dostrzeżenie kogoś bez jego maski jest traktowane jako najgorsza obraza i hańba dla całej rodziny, którą zmazać można tylko krwią. Kolejnym etapem podróży Marco jest… nie, reszty musicie dowiedzieć się sami. W każdym razie bohater odwiedza bardzo wiele różnych światów (m.in. księżyc zamieszkany przez zbuntowane krasnoludy, planety opanowane przez potężne Imperium Kryształowe czy liczne światy należące do kotopodobnych Astończyków) i przeżywa równie zróżnicowane przygody. Wreszcie po wielu latach wędrówki i przebywania niekoniecznie w swojej skórze powraca do rodzinnego Miasta Tysiąca Kolumn, by trafić prosto na szafot.
Jeśli spoglądać na tę powieść jako coś, co ma pomóc Mistrzom Gry i graczom zaznajomić się z realiami systemu Crystalicum (rzekomo ma wyjść w te wakacje) i różnymi miejscami Znanego Wszechświata – sprawdza się to bardzo dobrze. Na kartach książki znajduje się cała masa różnych szczegółów dotyczących wszystkich odwiedzanych przez Marco miejsc, na które z pewnością nie będzie miejsca w podręcznikach do erpega. Natomiast jeśli spojrzeć na nią jako na zwykłą fantastyczną powieść, też nie zawodzi. Jednak wydaje mi się, że ta druga opcja nie była przewidywana przez wydawcę. To tak, jakby czytać powieść osadzoną w świecie Diablo czy Forgotten Realms bez znajomości samej gry.