21 października 2002 na mangowym konwencie „Asucon 7” (organizowanym przez Sekcję 9 Śląskiego Klubu Fantastyki) miała miejsce premiera trzech japońskich komiksów wydanych przez debiutujące na tym segmencie rynku wydawnictwo Egmont.
Egmont attacks!
[ - recenzja]
21 października 2002 na mangowym konwencie „Asucon 7” (organizowanym przez Sekcję 9 Śląskiego Klubu Fantastyki) miała miejsce premiera trzech japońskich komiksów wydanych przez debiutujące na tym segmencie rynku wydawnictwo Egmont.
Jego przedstawiciel, Tomasz Kołodziejczak, powiedział na konferencji, iż tytuły dobrał według następującego klucza: a) lubi sci-fi, więc wydaje sci-fi; b) jest facetem, więc wydaje rzeczy dla facetów; c) stara się trafić do czytelników, którzy wyrośli już z Pokemona. Coś w tym jest – zobaczmy zatem, co kot przyniósł.
Hiroki Endo „EDEN It’s An Endless World!” – 90%
Młody, acz zdolny mangaka Hiroki Endo jest autorem zdecydowanie najciekawszej z egmontowych propozycji. „EDEN It’s An Endless World!”, który od 1998 publikowany był w magazynie „Afternoon”, to przedstawiciel bardzo popularnego w Polsce gatunku – „kilka stron filozoficznych rozważań i dwa szybkie trupy”.
„EDEN” jest zapisem wędrówki młodzieńca imieniem Eliah przez świat przetrzebiony przez zarazę w poszukiwaniu matki i siostry. Tajemniczy wirus, powodujący skutki odwrotne niż AIDS, odmienił oblicze Ziemi. Eliah, który jest potomkiem Enoaha i Hanny – odpornych na wirusa uczestników tajnego projektu, przemierza opuszczone miasta Ameryki Południowej w towarzystwie bojowego androida-mordercy z filozoficznymi ciągotkami, Cherubina. Chłopak stara się przetrwać w nieprzyjaznym środowisku, grzebie na śmietniku cywilizacji, miota się między pragmatyzmem a wyrzutami sumienia. W tekstach wkładanych w usta (czy też myśli) bohatera pobrzmiewa czasem nutka ironii czy wręcz cynizmu. Jest to bardzo żywa, dobrze wykreowana postać, która bez trudu zyskuje sympatię czytelnika. Gdzieś w tle tej swoistej odysei powstaje nowy porządek świata. Bohater napotyka na swojej drodze ludzi, którym się to nie podoba…
Endo z maestrią snuje swą opowieść, delikatnie podsuwając kawałki układające się na obraz całości, umiejętnie podsyca ciekawość czytelnika. Przedstawia świat bez upiększeń, beznamiętnie prezentując jego okrucieństwo.
Graficznie „EDEN” prezentuje się bez zarzutu. Realistyczna, precyzyjna kreska postaci oraz szczegółowo i z pietyzmem oddane tła stawiają dokonania Endo obok mistrzowskich dzieł Katsuhiro Otomo („Akira”). W projektach androidów i cyborgów widać wpływy Masamune Shirow – klimatem i tematyką „Eden” przywodzi zresztą na myśl pierwsze rozdziały „Appleseed” tegoż autora.
W wydaniu Egmontu doskwiera brak obwoluty. Co gorsza, wraz z nią zniknął obecny w oryginale odautorski felieton Endo. Plusem jest natomiast tłumaczenie z japońskiego – inne propozycje Klubu Mangi zostały przełożone z niemieckiego. Został zachowany japoński układ stron.
Doskonałe rysunki i niebanalne, dojrzałe potraktowanie tematu składają się na znakomity komiks, który polecam wszystkim.
Kenichi Sonoda
‹Exaxxion: Bóg wojny #1›
Kenichi Sonoda „eXaXXion: Bóg Wojny” – 80%
Kenichi Sonoda to autor, którego styl w dużym stopniu przyjął się jako stereotyp japońskiego komiksu na Zachodzie – spodziewajmy się zatem krótkich spódniczek, dużych oczu i jeszcze większych piersi. Sonoda stał się sławny tworząc takie tytuły, jak cyberpunkowe „Bubblegum Crisis”, space operę „Gal Force” oraz swoje najważniejsze dzieło, sensacyjne „Gunsmith Cats”. Słynie z wielkiego przywiązania do detali, jest fanem broni i amerykańskich sportowych samochodów z lat 70.
Tym razem zdolny mangaka wziął na tapetę motyw wielkich robotów. Od 1995 roku, kiedy na ekrany telewizorów trafił postmodernistycznie traktujący temat serial „Shin Seiki Evangelion”, nie wypadało podchodzić do tego klasycznego motywu inaczej. Zatem Sonoda zabrał się do roboty (i do robota) z jednej strony z przymrużonym okiem i sporą dozą ironii, ale także z dbałością o wewnętrzną spójność i dawkę realizmu (pomijając, rzecz jasna, sens istnienia wielkich robotów, który zawiera się tylko w tym, że są fajne).
W rezultacie powstała opowieść o inwazji kosmitów, na których drodze staje nastolatek, Hoichi Kano. Oczywiście nie bezbronny, ale wyposażony przez swojego dziadka – szalonego naukowca – w broń dorównującą technologię obcych. Walka jest nierówna – zwłaszcza, że inwazja nastąpiła zdradziecko, po dziesięciu latach pokojowej koegzystencji.
Mangę cechuje szybka, wciągająca akcja i pozornie bezpretensjonalne nastawienie się na rozrywkę – często zupełnie niespodziewanie autor uderza w poważne i dramatyczne tony. Koktajl złożony z bezwzględnych obcych, panienek z imponującym biustem, olbrzymich mecha i nanotechnologii okazuje się nie taki jednoznaczny, na jaki mógłby wyglądać na pierwszy rzut oka. Solidne science-fiction z nutką pastiszu okraszone doskonałą, precyzyjną grafiką. Gratka dla miłośników militariów.
Tłumaczenie – niestety, z niemieckiego, układ stron „zachodni”.
Koichi Tokita, Yoshiyuki Tomino, Hajime Yadate
‹Kombinezon bojowy GUNDAM WING #1: Kombinezon bojowy GUNDAM WING #1›
„Kombinezon Bojowy GUNDAM WING” – 50%
Pod tym nieco niefortunnym polskim tytułem („Kombinezon Bojowy” nie licuje z powagą robotów wielkości kilku pięter) kryje się klasyczna w formie opowieść o Wielkich Robotach. Została ona przykrojona do gustów lat dziewięćdziesiątych, niestety objawia się to głównie we fryzurach i desingu głównych bohaterów. Sam temat potraktowano z tradycyjnym patosem, co w dobie historii pokroju Evangeliona traktującego wielkie roboty pretekstowo (a pochodzącego z tego samego roku co Gundam Wing!) wydaje się nieco zwietrzałe.
Japończycy zdają się nie myśleć w ten sposób – Gundam jest bowiem instytucją z 23. letnią tradycją. Swego czasu wniósł powiew świeżości do gatunku, ale dziś jest już klasyką, czymś w rodzaju (znając proporcje) Godzilli.
Akcja przypada na rok 195AC (After Colony – czas liczony od założenia pierwszej mieszkalnej stacji kosmicznej). Mieszkańcy kolonii kosmicznych mają dość jarzma narzuconego przez Ziemię. Rozpoczyna się Operacja M – ostatnia szansa dla walczących o niepodległość kolonistów to piątka specjalnie wyszkolonych nastolatków, pilotujących potężne roboty – Gundamy…
„Gundam Wing” to samodzielna opowieść, trudno odbierać ją jednak polskiemu czytelnikowi, dla którego jest to pierwszy kontakt z bogatym uniwersum Gundama. Pomocne okaże się kalendarium, w którym zawarto najważniejsze wydarzenia z dotychczasowej historii, co pozwoli zrozumieć źródła, strony i przebieg ciągnącego się latami konfliktu. Uważna lektura jest wyjątkowo pożądana – narracja mangi jest bardzo skondensowana, wydarzenia następują bardzo szybko i na początku łatwo się w tym wszystkim pogubić. Wydawałoby się, że nacisk powinien być położony na walki robotów – niestety, sceny te rozczarowują, zwłaszcza, jeśli ma się w pamięci choćby pełne dynamizmu kadry „Appleseeda” Masamune Shirow. „Gundam” razi swoją naiwnością i jest przeznaczony dla czytelnika znacznie młodszego niż docelowy odbiorca pozostałych propozycji Egmontu.
Jest wszakże jeden powód, dla którego warto sięgnąć po ten tytuł. „Gundam” to nie tylko klasyka, którą po prostu trzeba znać – jest najpiękniejszym wielkim robotem w historii japońskiej animacji. Ten robot podobał mi się zawsze, już wtedy jako anonimowy obrazek w galerii „Fantastyki” w połowie lat 80. Co więcej, znany japoński artysta, Hajime Sorayama, słynący z cyklu wysmakowanych rysunków kobiecego ciała, seksownych androidów i cyborgów, na boku swojej sztandarowej działalności stworzył też, utrzymany w stylistyce błyszczącego metalu, obraz Gundama właśnie. Sorayama, człowiek o wrażliwości pozwalającej doceniać mu największe cuda świata, umieścił wśród nich Gundama. I tyle.
Tłumaczenie z niemieckiego, układ stron japoński.