Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Romuald Pawlak
‹Inne okręty›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułInne okręty
Data wydania12 listopada 2003
Autor
Wydawca RUNA
ISBN83-89595-01-X
Format264s. 185x125mm
Cena24,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Inne okręty

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 6 »

Romuald Pawlak

Inne okręty

Pedro otarł się więc chustą, usiadł na wygodnym krześle i począł się rozglądać. Wszędzie wokół kręcili się pomocnicy Ribeiry oraz interesanci, w gwarze i harmidrze zamieniający towary na złoto, a złoto na jeszcze więcej złota. Zazdrościł swemu przyjacielowi takiego sukcesu, a choć nie lała mu się z tego powodu żółć, to jednak, przyrównując swe życie i triumfy do jego osiągnięć, miał wrażenie, że tych osiem lat różnicy wieku pomiędzy nimi nie wystarcza, aby wyjaśnić kontrast w majątku i pozycji.
Zapewne szło o to, że Vasco Nuñez de Ribeira był gotów postawić na szali nieporównanie więcej niż on – kto wie, może nawet swoje życie? To żądza przygód, umiłowanie złota i chęć poprawienia swego losu przywiodły go na tę ziemię w pierwszej fali konkwisty. Tężyzna i wyniesiona z domu sztuka machania mieczem nie były jednakże wszystkim, co posiadał. Równie tęga głowa pozwoliła mu najpierw uniknąć śmierci, gdy Pizarro ze swymi ludźmi ginęli w wielkiej bitwie pod Saran, a potem – kiedy skończyła się niewola i oba państwa podpisały w Tumbez traktat rozejmowy – wykorzystać swą wiedzę i znajomość języka do założenia faktorii, zamiast uciekać w biedne rodzinne strony.
Ribeira szybciej bowiem od wielu innych pojął, że póki hiszpańska Korona jest zbyt słaba, by przypuścić frontalny atak na Piru, będzie można tutaj, na styku dwóch imperiów, robić złote interesy. Złote dosłownie i w przenośni… I robił je, prowadząc zarówno handel, jak i pomagając Koronie zbierać, poprzez siatkę szpiegów, informacje przydatne w chwili, kiedy wybuchnie wojna. Niebezpieczna to była gra, ale dzięki temu mógł odwrócić role: teraz to on słał pieniądze i towary rodzinie do Kastylii, nie odwrotnie.
O ryzyku właśnie wielokrotnie rozmyślał de Manjarres podczas rejsu, kiedy zbliżali się do Tumbez. Zadawał sobie pytanie, czy on by też potrafił, jak jego przyjaciel, postawić wszystko na jedną kartę. Nie umiał jednak sobie na to odpowiedzieć.
Jedno wiedział na pewno: nie miał w sobie zadatków na bohatera. Krótki epizod żołnierski, roczny kontrakt na Santo Domingo, pozwolił mu dobitnie sobie uświadomić, że woli iść z biegiem rzeki, brać to, co w bezpieczny sposób przynosi los, niż co dzień ryzykować życie. Choć Nuñez, który uratował go wtedy przed śmiercią z głodu, sarkastycznie twierdził, że de Manjarres po prostu nie stanął jeszcze przed wyzwaniem, które by tę teorię sprawdziło. A takie rozważania są diabła warte, podobnie jak dyskusje, czy gdyby koń Pizarra się nie potknął, Hiszpanom udałoby się wygrać pod Saran. Nuñez zdradził kiedyś kapitanowi swój pogląd na tę sprawę. - To nie wierzchowiec był marny, tylko jeździec głupi – rzekł z westchnieniem. I wcale nie szło mu o pchanie się na śliskie kamienie, tylko o rozum, albo raczej jego brak, u swego byłego dowódcy. Bo kto staje w sto koni naprzeciw wielotysięcznej armii?!
Wreszcie kantornik wyszedł z bocznego, wąskiego korytarzyka. Odprawił jeszcze ostatniego klienta, Indianina w stroju bogatym od ozdób, i już sunął w kierunku gościa.
– Cóżeś taki zamyślony?! – porozumiewawczo klepnął go w ramię. – Wciąż myślisz o tej swojej Indiance, przyznaj się? Niezła z niej czarownica, skoro tak cię omotała!
Pedro nie odpowiedział. Uściskali się, potem przyjaciel powiódł go do izby w głębi, gdzie odgarnął ze stołu rulony kwitów dłużnych, robiąc miejsce dla uczciwego xeresu, z którym już nadbiegał młody praktykant. Wbrew temu, co sugerował zewnętrzny wygląd budynku, oświetlenie izby było wystarczające: okienne otwory łapały słoneczny blask łapczywie i oddawały go hojnie wnętrzom. Podnosząc do oka flaszę z winem, mógł się o tym de Manjarres przekonać bez trudu.
De Manjarres nie był wielkim szpiegiem, Korona wydawała jednak koncesję na handel w Nowym Świecie w zamian za oczywistą daninę: jeśli trzeba było przewieźć ludzi lub informacje, właściciel statku lub jego kapitan zobowiązany był to uczynić. Pedro był tylko drobnym ogniwem w tym łańcuchu, lecz swoje zadanie wypełniał sumiennie. Nigdy nie zapominał spytać de Ribeiry, czy ten nie ma czegoś do przekazania. Mapy umocnień wokół miast, szlaki dogodne do transportu, raporty na temat organizacji wojskowej, oceny lojalności i uzbrojenia poszczególnych plemion i prowincji – wszystko to mogło się przydać albo i nie, o to jednak niech boli głowa Filipa i jego Królewską Radę Indii.
– Tym razem nic – odparł gospodarz, jakby odczytując myśl przyjaciela. – Mam wrażenie, że Indianie wzięli się do roboty. Kilku moich ludzi zniknęło ostatnio bez śladu… – znacząco zawiesił głos. – Kto wie, może i ja tak skończę? – roześmiał się.
Nie był to jednak radosny śmiech zadowolonego człowieka. W powietrzu czuć było wojnę i najwyraźniej nie tylko Korona przygotowywała się do niej.
– No, wypijmy – trącił puchar kapitana.
Najpierw załatwili sprawę ładunku, bo choć de Manjarres sprawy przekazał Balcanazarowi, uznał, że parę słów wspomnieć nie zaszkodzi – ludzie Ribeiry mogli pomóc w gładkim przeprowadzeniu transakcji. Tak też się stało: kantornik najpierw wypytał, ile czego przywieźli, potem pchnął zaufanego, żeby Balcanázar sam nie musiał się użerać z miejscowymi kupcami. Wypomniał też ciętym żartem swemu gościowi, że jego wyprawy wciąż finansują rywale Nuñeza z Panamy, taki Tenorio chociażby… a przecież od niego, po starej przyjaźni, miałby procent lepszy, a kredyt równie bezpieczny.
– Tenorio ma w kieszeni gubernatora, a ty nie – ripostował kapitan. – Jak się to zmieni, wtedy pogadamy.
Od interesów własnych przeszli gładko do cudzych, a od cudzych interesów jeszcze łatwiej do cudów, których świadkiem stała się ostatnio Panama pod rządami Alarcona usiłującego w przepychu wznoszonych budowli dorównać madryckiej modzie.
Wreszcie, po kolejnym dzbanie, Pedro wstał, pożegnał się wylewnie i wyszedł z faktorii. Miał do załatwienia jeszcze jedną sprawę.
* * *
W miarę oddalania się od łacińskiej części miasta i przytykającego doń targu, wkraczał de Manjarres w inny, dziki świat.
Hiszpańskie miasta – zarówno te w Starym Świecie, jak i w koloniach zakładanych w Nowej Hiszpanii oraz innych miejscach Indii Zachodnich – rozrastały się chaotycznie, bez jakiegoś całościowego pomysłu. Tym większe wrażenie robiło Tumbez, miasto rdzennie indiańskie, choć w części oddane Europejczykom.
W czasie wojny domowej, na krótko przed przybyciem Hiszpanów, Tumbez zostało zniszczone. Później jednak odbudowano je – i to jak! Podzielone na regularne kwartały, stożkowate sektory pierścienia schodzące się szczytami w centralnie położoną Świątynię Słońca, zostało zaplanowane przed zasiedleniem i wykreślone na mapie, nim położono pierwszy kamień. Aby uniknąć kłopotów z zarazą lub przeludnieniem, napływ ludności do miasta był ograniczany przez miejscowego kamajokę. Wszystko to powodowało, że tylko port, przebudowany przez Hiszpanów za zgodą inkaskiego władcy i przez nich zarządzany, choć, rzecz jasna, oficjalnie kontrolowany przez wyznaczonego inkaskiego urzędnika, mógł się wydawać Europejczykowi czymś normalnym, miejscem, jakie znał ze swych podróży. Może jeszcze ze dwa kwartały miasta przylegające do portu, oddane przez kamajokę Hiszpanom i zasiedlone przez tych, którzy odważyli się otworzyć tu tawernę czy inny interes. Już bowiem targ, ulokowany na granicy miasta i portu, miał w sobie coś typowo indiańskiego: poszczególne plemiona handlowały towarami z dala od siebie, na odrębnych placach. Jedność pod rządami Inki wcale nie była bowiem tak piękna, jak oficjalnie głoszono. Zaraza, która przeszła przez Tumbez w pierwszych latach kontaktów z Hiszpanami, jeszcze wzmocniła tę separację.
Dopiero jednak zwykłe miejskie kwartały, gdzie Europejczycy zaglądali z rzadka, uświadamiały, jak bardzo obca, odmienna jest miejscowa kultura. Zabłąkanemu Hiszpanowi ręka sama wędrowała do miecza, a strach cicho sadowił się w żołądku. Pudełkowate, kanciaste domy z dobrze spojonego kamienia średniej wielkości, o ciasnych izbach, niskie i długie niczym baraki, równe jak od cięcia nożem, zamieszkane przez wiele rodzin – nijak się miały do kamienic Sewilli czy Kadyksu. Inaczej też wyglądały ulice. Podążając wąskim traktem w stronę placu, w pobliżu którego mieszkała Asarpay, de Manjarres na tysiąc kroków naprzód mógł policzyć, ile jeszcze przetnie kątów prostych. A niech by tak ktoś spróbował uczynić to w krętych i wąskich zaułkach Sewilli, gdzie oczopląsu można dostać od samego wypatrywania drogi.
Odmienności dopełniała sztuka zdobnicza, w której Indianie tak się kochali. Choć ich domy były ubogie w środku – żaden, choćby najgorzej urodzony Hiszpan przyzwoitego rodu nie zgodziłby się zamieszkać w takim kurniku – na wielu zewnętrznych ścianach pyszniły się fryzy, reliefy, rzeźby w specjalnych wykuszach, pokazujące sceny, jakie nawet przywykłemu do okrutnych widoków kapitanowi mroziły krew w żyłach. Oto na narożnym budynku wielka plakieta przedstawiała sąd nad rodziną, która zaniedbała swój odcinek wodociągu zasilającego pola. Mężczyzna, głowa rodziny, już leżał pozbawiony życia. Kobieta popychała opierające się dzieci ku kapłanowi trzymającemu ostry ofiarny nóż tumi o rękojeści w kształcie półksiężyca. Bez protestu, pogodzona z wyrokiem – akceptowała los swój i potomstwa, nawet jeżeli była nim śmierć. Na innej ścianie, pośród wężowatych zdobień, nie znane mu bóstwo pożywiało się człowiekiem. Malowidło w żywych barwach ukazywało sam akt pożerania, tryskającą wokół krew, wypływające jelita, wybałuszone oczy nieszczęśnika, którego dolna połowa ciała już zniknęła w gardle potwora.
« 1 2 3 4 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Hidalgos de putas
— Paweł Pluta

Tegoż twórcy

Groch z kapustą
— Michał Foerster

Zrobieni w balona
— Michał Foerster

Mało fantasy, jeszcze mniej historii
— Jakub Gałka

Rozczarowaniem i niesmakiem
— Agnieszka Szady

Wody cierpienia
— Romuald Pawlak

Igraszki z babcią Prawdą Historyczną
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.