Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Neal Stephenson
‹7Ew›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Tytuł7Ew
Tytuł oryginalnySeveneves
Data wydania9 listopada 2016
Autor
PrzekładWojciech Szypuła
Wydawca MAG
ISBN978-83-7480-671-8
Format868s. oprawa twarda
Cena69,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

7Ew

Esensja.pl
Esensja.pl
Neal Stephenson
« 1 2 3 4 5 6 »

Neal Stephenson

7Ew

Tak czy inaczej, Dinah od paru godzin poświęcała uwagę albo monitorowi komputera, albo samym robotom – do chwili gdy z zawieszonego na ścianie odbiornika dobiegła seria popiskiwań, bo wtedy na chwilę się zdekoncentrowała i zapatrzyła w dal, a jej mózg automatycznie przełożył kropki i kreski na litery i cyfry: sygnał wywoławczy ojca.
– Nie teraz, tatku – mruknęła.
Targnęły nią wyrzuty sumienia, gdy zerknęła na otrzymany od taty dębowo-mosiężny klucz telegraficzny – kupiony za duże pieniądze wiktoriański zabytek, o który Rufus stoczył na eBayu zaciętą walkę z armią dekoratorów wnętrz i kustoszów muzeów techniki.
SPÓJRZ NA KSIĘŻYC
– Nie teraz, tatku. Wiem, że Księżyc jest bardzo ładny, ale w tej chwili debuguję metodę…
A WŁAŚCIWIE TO CO Z NIEGO ZOSTAŁO
– Że co?
Dinah przystawiła twarz do okna i wykręciła szyję w poszukiwaniu Księżyca. Zobaczyła, co z niego zostało. I wszechświat się zmienił.
• • •
Nazywał się doktor Dubois Jerome Xavier Harris. Francuskie pierwsze imię zawdzięczał swoim luizjańskim przodkom ze strony matki. Harrisowie byli czarnymi z Kanady, których przodkowie przybyli do Toronto w czasach niewolnictwa. Jerome i Xavier to z kolei imiona świętych – na wszelki wypadek dostał aż dwóch patronów, nie jednego. Rodzina osiedliła się po obu stronach granicy w rejonie Detroit-Windsor. W szkole – co było do przewidzenia – dorobił się przezwiska Doob; byli jeszcze wtedy za młodzi, żeby wiedzieć, że „doobie” to slangowe określenie skręta z marihuaną. Ostatnio znakomita większość ludzi nazywała go „Doc Dubois”, a to za sprawą jego częstych występów w telewizji, gdzie tak właśnie zwracali się do niego gospodarze talk‑show i dziennikarze prowadzący z nim wywiady. Jego zadanie w telewizji polegało na tłumaczeniu zwykłym widzom zagadnień z zakresu nauk ścisłych; pełnił dzięki temu rolę piorunochronu dla ludzi, którzy nie potrafili się pogodzić z implikacjami nauki odnośnie do ich światopoglądu i sposobu życia i wykazywali absolutnie kretyńską pomysłowość w wynajdywaniu sposobów na zaprzeczanie faktom.
W środowisku akademickim na przykład, kiedy prowadził sympozja astronomiczne i pisał artykuły do prasy naukowej, był – naturalnie – doktorem Harrisem.
Kiedy Księżyc eksplodował, Harris uczestniczył w przyjęciu połączonym ze zbiórką pieniędzy urządzonym na dziedzińcu Caltech Athenaeum. Na początku wieczoru Księżyc był zajadle zimnym kręgiem sinobiałego światła wschodzącym nad Chino Hills. Laik pomyślałby, że to dobra noc na obserwacje astronomiczne (przynajmniej jak na południową Kalifornię), ale doktor Harris okiem profesjonalisty dostrzegł delikatną nieostrość zarysu księżycowej tarczy i już wiedział, że wycelowanie w nią teleskopu nie miałoby sensu – w każdym razie nie w celach naukowych, bo przecież efekt propagandowy i popularyzatorski to zupełnie co innego. Zdarzało mu się czasem występować bardziej w duchu Doca Dubois i organizować gwiezdne zloty, na których astronomowie-amatorzy rozstawiali teleskopy w Eaton Canyon Park, żeby podglądać miłe oku przeciętnego widza obiekty: Księżyc, pierścienie Saturna czy księżyce Jowisza. Ta noc doskonale nadawałaby się na taką właśnie imprezę.
On jednak chwilowo miał inne zajęcie: popijał dobre czerwone wino w towarzystwie zamożnych ludzi, głównie luminarzy świata nowoczesnych technologii, i wcielał się w rolę Doca Dubois, dobrodusznego popularyzatora nauki, gwiazdy telewizji i Twittera, na którym miał cztery miliony wielbicieli. Umiał ocenić swoją publiczność. Wiedział, że inżynierowie, którzy do swoich miliardów doszli ciężką samodzielną pracą, lubią się spierać; że arystokracja z Pasadeny tego nie lubi; oraz że żony przedstawicieli kalifornijskiej socjety lubią słuchać wykładów, o ile wykłady te są krótkie i zabawne. Zdawał sobie również sprawę, że ma tych ludzi oczarować, nic więcej, po to tylko, by później przekazać ich w ręce zawodowych kwestarzy.
Wracał właśnie do baru po kolejny kieliszek pinot noir – stuprocentowy Doc Dubois, poklepujący ludzi po plecach, przybijający żółwiki i promieniejący szerokim uśmiechem – gdy wtem jednemu z gości wyraźnie zaparło dech w piersi. Wszyscy zwrócili się ku niemu; Doob obawiał się nawet, że nieszczęśnik padł ofiarą jakiejś zbłąkanej kuli lub podobnego nieszczęścia: stał całkowicie nieruchomo, sparaliżowany w pół kroku, z zadartą głową. Jakaś kobieta spojrzała tam, gdzie on, i zaczęła krzyczeć.
Doob stał się wówczas jednym z zapewne kilku milionów ludzi na ciemnej stronie naszego globu, których widok nieba wprawił we wstrząs tak głęboki, że ośrodki w ich mózgach odpowiedzialne za funkcje wyższe, takie jak mówienie, uległy wyłączeniu. Pierwszym, co przyszło mu do głowy (znajdowali się przecież na przedmieściach Los Angeles), było to, że ma przed sobą czarny ekran projekcyjny, rozpostarty (dyskretnie i potajemnie) nad sąsiednią posiadłością, na którym ogląda wyświetlane z ukrytego rzutnika hollywoodzkie efekty specjalne. Nikt go wprawdzie nie uprzedził, że szykuje się tego rodzaju pokaz, ale przecież mógł to być jakiś niewiarygodnie udziwniony pomysł na zbieranie funduszy. Albo element jakiejś produkcji filmowej.
Do rzeczywistości przywołały go elektroniczne melodyjki dobiegające z mnóstwa telefonów – w tym także jego własnego. Porodowy krzyk nowej ery.
• • •
Ivy Xiao, głównodowodząca Izzy, prawie nie opuszczała torusa na rufie – po części dlatego, że tam właśnie mieściło się jej biuro, po części zaś dlatego, że była bardziej podatna na chorobę kosmiczną, niżby chciała przyznać. To fizyczne rozdzielenie – Ivy w torusie, a Dinah na dziobie, blisko Amalthei – zdaniem wielu ludzi w sposób symboliczny odwzorowywało dzielącą je różnicę, która w rzeczywistości wcale nie istniała. Owszem, kontrastów nie brakowało – poczynając chociażby od wyglądu: Ivy była o cztery cale wyższa, zbudowana jak siatkarka i miała długie, czarne włosy, okiełznywane poprzez zaplecenie ich w warkocz, którego końcówkę wciskała następnie pod kołnierz kombinezonu. Pochodziła z Los Angeles, była jedynaczką i miała niezwykle nerwowych rodziców. Dzięki znakomitym wynikom egzaminów, udziałowi w piknikach naukowych i świetnej grze w siatkówkę dostała się do Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis, po czym zrobiła jeszcze doktorat z fizyki stosowanej w Princeton, zanim wojsko upomniało się o obowiązkowe lata służby, którymi miała odpłacić za swoją edukację. Zgłębiwszy tajniki pilotażu śmigłowców, większość czasu poświęciła programowi szkolenia astronautów, w którym zresztą szybko awansowała. W przeciwieństwie do większości astronautów – naukowców i inżynierów specjalizujących się w wąskich dziedzinach wiedzy, wykonujących na orbicie ściśle zaplanowane badania – Ivy, ze swoją lotniczą przeszłością, pełniła także rolę pilota, umiała bowiem kierować rakietami. Czasy promów kosmicznych dawno minęły i nikt już nie musiał sprowadzać wahadłowców na ziemię, ale w manewrowaniu statkami kosmicznymi na orbicie i cumowaniu ich do stacji idealnie sprawdzał się człowiek łączący motorykę pilota helikoptera ze ścisłym umysłem fizyka.
Kwalifikacje miała więc Ivy imponujące, wręcz odpychające dla ludzi, którym takie rzeczy imponują. Dinah one nie imponowały, pozostawała na nie obojętna, a jej swobodny sposób bycia w kontaktach z Ivy bywał przez postronnych obserwatorów interpretowany jako przejaw braku szacunku. Dramatyczny wizerunek dwóch bardzo różnych od siebie kobiet trwających w permanentnym sporze sprzedawał się znacznie lepiej niż prawda. Dinah i Ivy nie mogły się nadziwić wysiłkom personelu Izzy i pracowników naziemnego ośrodka kontroli lotów zmierzającym do zasypania dzielącej je nieistniejącej przepaści – albo, co było znacznie mniej zabawne, do wykorzystania ich rzekomego konfliktu w iście bizantyjskich intrygach politycznych.
Cztery godziny po eksplozji Księżyca Dinah, Ivy i pozostałych dziesięcioro członków załogi Międzynarodowej Stacji Kosmicznej spotkali się w Bananie, jak nazywano najdłuższy nieprzerwany odcinek wirującego torusa, poszatkowanego poza tym na kawałki dostatecznie krótkie, żeby mózg był w stanie przekonać oko, że podłoga jest płaska, a siła grawitacji zwrócona tylko w jednym kierunku. Banan – zajmujący około pięćdziesięciu stopni na łuku okręgu – był jednak na tyle długi, że podłoga w oczywisty sposób się zakrzywiała i „grawitacja” przy jednym jego końcu miała kierunek wyraźnie inny niż przy drugim. Zainstalowany w Bananie długi stół konferencyjny również był stosownie zakrzywiony i ludzie zasiadający na jednym jego końcu postrzegali drugi jako znajdujący się „wyżej”, mimo że kiedy przemieszczali się w jego stronę, nie mieli wrażenia, że brną pod górę. Nowicjusze zwykle spodziewali się, że przedmiot położony w dowolnym miejscu na stole powinien sturlać się lub zsunąć wprost do nich.
« 1 2 3 4 5 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Barok w pigułce
— Kamil Armacki

Read me?
— Daniel Markiewicz

Siła spokoju
— Daniel Markiewicz

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Teologia Matrixa
— Michał Foerster

Środek, co rumieńców nabiera
— Michał R. Wiśniewski

Zimny początek
— Eryk Remiezowicz

Rozszyfrować świat
— Eryk Remiezowicz

Techno-thriller
— Janusz A. Urbanowicz

Krótko o książkach: Marzec 2002
— Magda Fabrykowska, Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.