Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Gene Wolfe
‹Na wodach Błękitu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNa wodach Błękitu
Tytuł oryginalnyOn Blue′s Water
Data wydania2003
Autor
PrzekładWojciech Szypuła
Wydawca MAG
CyklKsięga Krótkiego Słońca
ISBN83-89004-52-6
Format378s. 115×185mm
Cena29,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Na wodach Błękitu

Esensja.pl
Esensja.pl
Gene Wolfe
« 1 2 3 4 8 »

Gene Wolfe

Na wodach Błękitu

Szpik jest wysoki i barczysty, nie tak gruby jak dawniej, w domu, za to bardziej łysy ode mnie z tamtych czasów. Kiedy byliśmy dziećmi, miał na bazarze sklep spożywczy i stragan z owocami. O ile mi wiadomo, nadal handluje głównie owocami i warzywami. Nigdy nie słyszałem, żeby kogoś oszukał, wiem, że potrafi być hojny, ale nie spotkałem jeszcze człowieka, który by się lepiej od niego targował. Z całej piątki tylko Szpik pomógł mi, kiedy zostałem obrabowany w Nowym Vironie.
Jego Mądrość patere Remora jest naturalnie głową Odłamu Obrządku Virońskiego: dość wysoki, niezbyt muskularny, ma proste, siwiejące, ciut przydługie włosy. W Starym Vironie (jak my tu nazywamy Viron) był koadiutorem. To dobry i łagodny człowiek, nie tak bystry, jak mu się wydaje, i często nadmiernie ostrożny.
Nie pomieściliby się w naszym małym domu. Z Racicą i Skórą ustawiliśmy na plaży zaimprowizowany stół z desek ułożonych na skrzynkach, beczkach i belach papieru. Ścięgno przyniósł krzesła, ja – stołki, z których korzystam w papierni, a Ty nakryłaś deski obrusem i podałaś skromny poczęstunek dla niespodziewanych gości. W ten sposób udało nam się całkiem przyzwoicie podjąć wszystkich, razem z marynarzami Białozora.
Szpik zabębnił palcami w deski, żeby zwrócić na siebie uwagę. Nasi synowie i marynarze siedzieli na plaży; poszturchiwali się, szeptali między sobą i rzucali do srebrnej wody muszelki i kamyki. Gdyby to ode mnie zależało, kazałbym im wszystkim się wynosić. Nie czułem się jednak do tego upoważniony, a Szpikowi najwyraźniej nie przeszkadzali.
– Pozwólcie najpierw, że podziękuję wam obojgu za gościnność – zaczął. – Nie macie u nas żadnego długu wdzięczności. Przeciwnie, to my chcemy prosić was o wielką…
– To będzie dla was zaszczyt – przerwał mu Białozór. Widać było, że już się o to spierali.
Szpik wzruszył ramionami.
– Powinienem był zacząć od prezentacji. Znacie nasze imiona i choć żyjecie z dala od miasta, wiecie zapewne, że macie przed sobą pięcioro najbogatszych jego mieszkańców.
Remora odchrząknął.
– Nie… hmm… ja nie. Nie chcę się… hmm… kłócić, ale… aaa… nie ja.
– Wasza kapituła ma więcej szmalu niż każde z nas – zauważył oschle Strup.
– To nie moje, hę? Tylko… hmm… opiekun.
Ożywcza słona bryza wzburzyła Remorze włosy, przez co wyglądał zarazem jak dureń i święty.
Rozeta zwróciła się najpierw do Ciebie, Pokrzywo, a potem do mnie:
– Po prostu nasza piątka wykazała najwięcej sprytu w zmaganiach o władzę i pieniądze. Pragnęliśmy ich – i je zdobyliśmy. A teraz błagamy was, byście nas powstrzymali, zanim nawzajem popodrzynamy sobie gardła.
– Nie… hmm…
– On temu zaprzeczy, ale to i tak szczera prawda. Nasze pieniądze należą do nas: moje do mnie, Białozora do Białozora i tak dalej. Patere upiera się, że nie ma własnej fortuny, lecz tylko opiekuje się funduszami Kapituły.
– Brawo! Całkiem… aaa… hmm… Trafiłaś w sedno.
– Co nie zmienia faktu, że Remora ma te pieniądze. A Strup prawdopodobnie nie myli się, twierdząc, że patere jest z nas wszystkich najbogatszy. I że ma wynajętych oprychów, chojraków, którzy na jedno jego skinienie skręcą kark komu trzeba.
Remora z uporem kręcił głową.
– Wśród wiernych jest wielu ludzi o… aaa… złotym sercu. Przyznaję to. Jednakże… hmm… my nie…
– Patere nie musi płacić swoim ludziom – wyjaśniła Rozeta. – My swoim płacimy.
– Jeśli to nieprawda, to co tu robisz? – zapytał Remorę Strup.
Szpik postukał w stół.
– Tacy właśnie jesteśmy. Rozumiecie już?
Spojrzałaś wtedy na mnie, kochana Pokrzywo, dając mi znak, żebym zabrał głos. Ale zdołałem wykrztusić tylko:
– Raczej nie…
– Nie wiecie, po co tu przypłynęliśmy – mówił dalej Szpik. – To zrozumiałe. Nie powiedzieliśmy wam. Ale to się wkrótce wyjaśni.
– Nowy Viron potrzebuje caldé – warknął Białozór. – Nawet ślepiec by to dostrzegł.
Skinęłaś wtedy głową, kochanie.
– Miasto stało się paskudnym miejscem.
– Właśnie. Przybyliśmy na Błękit, żeby uciec od Dzielnicy Słońca, prawda? Od Dzielnicy Słońca i od Orilli – zachichotał Białozór. – Zamiast tego przywieźliśmy je tu ze sobą.
– Nie chodzi tylko o przestępczość, – dodała Rozeta – choć i tego nam nie brakuje. Studnie są zanieczyszczone, a ulice brudne.
– Jak w domu – zaśmiał się Białozór.
– Gorzej. Brud i roje much. Szczury. Rzecz nie w tym, że zwykli mieszkańcy chcą mieć caldé, chociaż faktycznie chcą. To my go chcemy. Wszyscy jesteśmy ludźmi interesu, kupcami, pośrednikami… Cwaniakami, jeśli wolisz.
– Muszę… aaa… – odezwał się Remora.
– No dobrze: wszyscy oprócz Jego Mądrości, który nie znosi nawet odrobiny fałszu. Tak w każdym razie twierdzi. – Rozeta uśmiechnęła się pogardliwie. – Pozostali chcą spokojnie prowadzić interesy, co w Nowym Vironie stało się praktycznie niewykonalne.
– Z dnia na dzień jest coraz gorzej – dodał Szpik.
– Zgadza się, coraz gorzej.
– Czy ktoś z was nie mógłby zostać caldé? – zapytałaś.
Białozór wybuchnął głośnym, tubalnym, szczerym śmiechem.
– Przypuśćmy, że jedno z nas jutro zostanie obwołane caldé, na przykład stary, dobry Szpik. Chciałbyś tego, Szpiku, prawda?
– Z pewnością przyniosłoby to znaczącą poprawę – powiedziałaś.
Szpik Ci podziękował.
– Dla ciebie i twojej rodziny tak, Pokrzywo – zgodził się. – Ale dla nich? – Spojrzał na Białozora, Remorę, Strupa i Rozetę.
– Dla nich chyba też.
– Wcale nie. – Do tej pory Szpik tylko bębnił palcami o stół, teraz wyrżnął w niego pięścią, aż szczęknęły nasze kubki i talerze. – Zagarnąłbym wszystko, na czym zdołałbym położyć rękę. Zrobiłbym co w mojej mocy, żeby ich zrujnować. I moim skromnym zdaniem… Dopiąłbym celu. – Z uśmiechem spojrzał na kobietę i trzech mężczyzn, których brałem za jego przyjaciół. – A oni dobrze o tym wiedzą, moja droga. I na moim miejscu zachowaliby się tak samo, Pokrzywo.
– Potrzebny nam jest caldé Jedwab – stwierdził Strup. – Ja pierwszy o nim wspomniałem.
– Przecież jest jeszcze we „Whorlu”, prawda? Poza tym… Nie, wolę tego nie mówić.
– W takim razie ja powiem. – Rozeta sięgnęła w poprzek stołu i położyła swoją dłoń na twojej. – Caldé Jedwab może już nie żyć. Opuściłam whorl szesnaście lat temu. To dość czasu, by umrzeć.
– Ehem! – chrząknął Remora. – Teokracja, hę? Proponowałem teokrację, ale oni jej… eee… nie chcą. Nie ze… aaa… mną. Ale… hmm, hmm… z patere Jedwabiem? Tak. O tak. Niezależny. I nadal jest augurem. Hę? Święcenia… aaa… niezbywalne. Więc tak… hmm. Zmodyfikowana? Złagodzona teokracja. My… eee… dwaj, razem. Wyrażam zgodę.
– Albo to, albo wojna – podsumował Białozór. – Tylko że wojna przyniesie zagładę miastu, a przy okazji pewnie i nam. Pokaż im list, Szpiku.

* * *
Wspólnie z Hari Mau sformalizowaliśmy pracę sądu. Wygląda na to, że do tej pory strony za wszelką cenę starały się stanąć przed obliczem rajana (bo taki tytuł nosił ich władca w przeszłości) i przedstawić mu swoją sprawę. Świadków albo wzywano, albo nie – i tak to szło. My natomiast wprowadziliśmy system – eksperymentalny, naturalnie, ale zawsze – w okolicznościach, w których jakikolwiek system musiał oznaczać poprawę. Nauvan reprezentuje powoda, Somvar pozwanego – o ile powód lub pozwany nie zażyczą sobie, by było inaczej. Obowiązkiem Nauvana i Somvara jest dopilnować, by podczas procesu dowody i świadkowie byli na swoich miejscach. W sprawach kryminalnych sam wyznaczam oskarżyciela.
Czuję się jak Vulpes.
Będzie im trzeba płacić, rzecz jasna. Jednak groźba obowiązkowych opłat sądowych zachęci strony do zawarcia ugody, zatem sprawy finansowe powinny się jakoś ułożyć. Poza tym będą jeszcze grzywny. Szkoda tylko, że nie znam lepiej naszego virońskiego prawa, bo ci ludzie nie mają tu własnego.
Ale do rzeczy.
Położyłem lewą rękę na Piśmie Chrasmologicznym, prawą wyciągnąłem w stronę krótkiego słońca i złożyłem przed Remorą przysięgę. Najchętniej bym o niej zapomniał. Nie pamiętam słów, których użyłem – nie muszę; udręka i bez tego jest nieznośna – ale nie potrafię zapomnieć, co przyrzekłem zrobić. A sumienie każdego dnia przypomina mi, że tego nie zrobiłem.
« 1 2 3 4 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.