WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Na wodach Błękitu |
Tytuł oryginalny | On Blue′s Water |
Data wydania | 2003 |
Autor | Gene Wolfe |
Przekład | Wojciech Szypuła |
Wydawca | MAG |
Cykl | Księga Krótkiego Słońca |
ISBN | 83-89004-52-6 |
Format | 378s. 115×185mm |
Cena | 29,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Na wodach BłękituGene Wolfe
Gene WolfeNa wodach Błękitu– Owszem. – Dawniej whorlem krótkiego słońca nazywaliśmy whorl, z którego przybyli nasi przodkowie. Wasza matka na pewno pamięta tę nazwę, ja zaś pamiętam, jak rozmawiałem z patere Jedwabiem o mądrości i wiedzy, którą tam porzucono. – Opisaliśmy to w naszej książce – przypomniałaś. – W rzeczy samej. – Nie rozumiem, co to wszystko ma wspólnego z kukurydzą – wtrącił Skóra, który od dłuższej chwili czekał na swoją szansę. – Bardzo dużo. Chciałem właśnie powiedzieć, że to właśnie w tamtym poprzednim whorlu krótkiego słońca Pah napełnił ładownie lądowników. Wtedy był bogiem, i to prawdopodobnie najpotężniejszym. A skoro tam był bogiem, może nim stać się i tutaj, chociaż na razie tego nie uczynił, a w każdym razie nie dał nam się poznać jako bóg. Nikt nie oponował. – Pewnego wieczora, kiedy patere Jedwab ukarał mnie za to, że się z niego naśmiewałem, rozmawialiśmy o osiągnięciach naukowych whorla krótkiego słońca. Opatrunek, który nosił na kostce, właśnie stamtąd pochodził. My nie umielibyśmy go zrobić, nie wiemy jak. Szkła, święte okna i całą masę innych cudów zawdzięczaliśmy Pahowi, który przeniósł je do naszego whorla z whorla krótkiego słońca. Tak jak chemy: żywych ludzi z metalu i żaru słonecznego. Ścięgno przestał się huśtać na krześle (które grzmotnęło głucho o podłogę), ale nic nie powiedział. Przełknąłem i ukroiłem sobie następny kęs. – Zastrzeliłeś tego zielonka z łuku – stwierdziłem. Pokiwał głową. – Pomodlę się. Jeżeli któreś z was chce się przyłączyć, proszę bardzo. Jeśli wolicie po prostu jeść, to sprawa między wami i bogiem. – Ojcze, ja… – zaczął Skóra. Nakreśliłem znak dodawania nad moim talerzem, pochyliłem głowę i zamknąłem oczy. Poprosiłem Zewnętrznego, którego Jedwab czcił bardziej niż innych bogów, aby pomógł mi dokonać mądrego wyboru. Kiedy otworzyłem oczy i wróciłem do jedzenia, Racica zauważył: – Mówiliście o kukurydzy, a potem zmieniłeś temat. Zacząłeś opowiadać o różnych innych rzeczach, które mieliście z matką we whorlu. – Obiecałeś nam powiedzieć, czego chcieli ci ludzie – upomniał się Skóra. Uciszyłaś ich gestem. – Wasz brat już chyba wie – powiedziałaś. – Prawda, Ścięgno? Ścięgno pokręcił głową. – Dlaczego ojciec wspomniał o twoim łuku? Zainteresował się Racica. – Chodziło mu o to, że kiedyś mieli lepszy sprzęt. Pistolety kulowe, igłowce. W mieście robi się już pistolety. Ojciec ma igłowiec, sami widzieliście. Kiedyś dał mi go nawet potrzymać. – Dam ci go na własność – powiedziałem. – Dziś, może jutro. Ścięgno wytrzeszczył oczy. Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Gdybyśmy umieli je produkować, na pewno mielibyśmy co jeść – stwierdził Racica. – Nowe pistolety nie umywają się do starych – odparł Ścięgno. – Poza tym są dla nas za drogie, a koniunkcja zbliża się wielkimi krokami. Jeszcze dwa lata. Wy, szproty, nie pamiętacie poprzedniej. – Zjawiła się banda inhumich i zabili masę ludzi – powiedział Skóra. – Ale gdybyśmy mieli więcej igłowców i nowy pistolet, moglibyśmy z nimi powalczyć – dorzucił Racica. Na co ty – jestem prawie pewien, że to byłaś ty, Pokrzywo, najdroższa – dodałaś: – Ten, który mamy, jest prawie całkiem zużyty. Zapadła cisza. Chłopcy wzięli się do jedzenia, ja również udawałem, że jem z apetytem, chociaż nigdy w życiu nie byłem mniej głodny niż wtedy. Minęła minuta, a może i więcej, zanim Ścięgno zapytał: – Dlaczego ty? – Dlatego że to ja zbudowałem papiernię. I dlatego że nikt z mieszkańców Nowego Vironu nie znał patere Jedwabia lepiej ode mnie. Ścięgno pokręcił głową i wrócił do jedzenia. – A co to ma do rzeczy? – zdziwił się Skóra. – Z pewnością bardzo dużo – odpowiedziałaś mu, Pokrzywo. – Pozwolisz, Rogu? Chyba wszystko dobrze zrozumiałam. Zgodziłem się – nie pamiętam, czy coś powiedziałem, czy wykonałem jakiś przyzwalający gest, ale mówiłaś dalej: – Potrzebujemy nowego ziarna, Skóro. Co więcej, potrzebujemy ziarna czystych odmian, żeby produkować odpowiednie krzyżówki. Przypuszczam, że można by je jakoś wydzielić z odmian, które mamy; jednak nawet jeśli ktoś już nad tym pracuje, zajmie mu to dużo czasu. Do najbliższej koniunkcji… Ścięgno jak zwykle wszedł ci w słowo: – Nie jesteśmy w stanie produkować nawet igieł, a to przecież zwykłe metalowe drzazgi! Większość broni trzymanej po domach jest bezużyteczna, bo mało kto ma do niej amunicję. Wszyscy się martwią, co się stanie przy najbliższej koniunkcji. Osobiście uważam, że jakoś sobie poradzimy, tak jak poprzednio, ale co będzie później, przy następnej? Zostaną nam tylko łuki i włócznie. Czy ktoś z was zamierza do tego czasu umrzeć? – Nikt się nie odezwał. – Ja też nie. – Kiedy opuściliśmy whorl krótkiego słońca i weszliśmy na pokład „Whorla”, ogromna część wiedzy przepadła bezpowrotnie – powiedziałem. – Zdaniem mędrców we „Whorlu” przeżyliśmy jakieś trzysta lat, ale nie udało się nam jej odzyskać. Jak zauważył Ścięgno, w tej chwili cofamy się jeszcze bardziej. Ścięgno skłonił mi się z udawanym szacunkiem. – Nawet gdyby chodziło tylko o broń, nasza sytuacja byłaby tragiczna, ale są i inne sprawy, problemy, o których nie wspomniałem. – Mamy przecież jakąś wiedzę – zauważyłaś. – Choć zapewne niewystarczającą. Ludzie z innych miast wylądowali tu i żyją rozsiani po całym whorlu. Gdybyśmy spotkali się i zebrali wszystko… Pokiwałem głową. (Wydawało mi się, że wcale na nie patrzę na Pokrzywę, a jednak teraz, pisząc, wyraźnie widzę w wyobraźni jej zmęczoną, poważną twarz). – Być może. Do tego jednak potrzebne byłyby szkła, tymczasem nie mamy nawet świętego okna w naszym Wielkim Manteionie. – Seriola mówi, że stary prolokutor usiłuje zbudować święte okno – wtrącił Skóra. – Usiłuje! – powtórzył szyderczo Ścięgno. Udałem, że ich nie słyszę. – Jeżeli nie mamy szkieł, to przydałyby się skrzydła, takie jak mieli lotnicy – ciągnąłem. – Albo statki powietrzne, jak w Trivigaunte. Od kilku godzin próbuję odtworzyć z pamięci naszą wieczorną rozmowę, kochanie. Tak samo przypominaliśmy sobie przemowy Jedwabia, kiedy pisaliśmy naszą książkę. To zajęcie budzi wiele ciepłych wspomnień, ale z pewnością pamiętasz tamtą kolację lepiej ode mnie i będziesz umiała dopowiedzieć sobie resztę. Ja kładę się spać. * * * Przez trzy dni nie miałem okazji nic napisać na tych udających książkę kartkach. Zacząłem bez pomocy Pokrzywy. To chyba akurat niewielka strata; Pokrzywa i tak nigdy tego nie przeczyta. A jeśli nawet, to na pewno będę wtedy przy niej, a wówczas ta pisana relacja stanie się zbędna. Być może, Pokrzywa zechce pokazać ją innym, o czym już wspomniałem. Czyż mieszkańcy naszego miasta nie mają prawa wiedzieć, co się stało z emisariuszem, którego posłali po Jedwabia? Czyż nie powinni usłyszeć jak i dlaczego zawiódł ich zaufanie? Jeżeli będę kontynuował to dzieło, to z założeniem, że jest przeznaczone dla obcych. Może kiedyś ludzie będą je po wielokroć kopiować, tak jak kopiowali naszą książkę – tę, przez którą się tu znalazłem. * * * Nasz dom i papiernia stoją na wyspie zwanej Jaszczurką, o czym powinienem był dawno napisać. Jaszczurka zawdzięcza swą nazwę podobieństwu do zwierzęcia o tej nazwie (które zwróciło naszą uwagę od razu, gdy tylko zobaczyliśmy ją z pokładu lądownika), nie zaś temu (jak podejrzewają niektórzy), że pierwszym osadnikiem był mężczyzna o takim imieniu. Taki człowiek nie istnieje. Łeb Jaszczurki przypomina kształtem trumnę. Cztery łapy są wyprostowane, palce rozczapierzone. Piaszczysta mierzeja ogona zakrzywia się ku morzu, a potem na północ, osłaniając przed falami Zatokę Ogonową, dokąd spławiamy nasze bale drewna. Długie pasmo granitowych wzgórz tworzy grzbiet Jaszczurki; najwyższy szczyt, Iglica, znajduje się nieopodal nasady ogona. Tam właśnie bije źródło, z którego wypływa strumień płynący wartko w dół stromym korytem i zasilający papiernię. Nasz dom stoi w pewnej odległości od morza, natomiast papiernia stoi na palach w zatoce, co ułatwia transport drewna. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Przeczytaj to jeszcze raz: Szukając i oszukując siebie
— Beatrycze Nowicka
Cień i Pazur: Czeladnik małodobry i jego miecz
— Miłosz Cybowski
Esensja czyta: Sierpień 2015
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Marcin Mroziuk, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Suma całej pamięci
— Jarosław Loretz
Wszystko i nic
— Beatrycze Nowicka
Przeczytaj to jeszcze raz: Szukając i oszukując siebie
— Beatrycze Nowicka
W stronę Nowego Słońca: Namnożyło się tych postaci a wszystko to ty
— Beatrycze Nowicka
W stronę Nowego Słońca: Wędrówką życie jest człowieka
— Beatrycze Nowicka
W stronę Nowego Słońca: Przypadek ojca Zosimy
— Beatrycze Nowicka
W stronę Nowego Słońca: A jak królem, a jak katem będziesz
— Beatrycze Nowicka
„Ciemna strona Długiego Słońca” – recenzja
— Wojciech Gołąbowski