Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Gene Wolfe
‹Na wodach Błękitu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNa wodach Błękitu
Tytuł oryginalnyOn Blue′s Water
Data wydania2003
Autor
PrzekładWojciech Szypuła
Wydawca MAG
CyklKsięga Krótkiego Słońca
ISBN83-89004-52-6
Format378s. 115×185mm
Cena29,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Na wodach Błękitu

Esensja.pl
Esensja.pl
Gene Wolfe
« 1 5 6 7 8 »

Gene Wolfe

Na wodach Błękitu

Mam nadzieję, że znalazła sobie już nowego męża, jakiegoś dobrego człowieka. Zawsze była rozsądną kobietą (jak się tak nad tym zastanowić, to samo mówił Jego Mądrość, inhumi, o Molibdenie). Życzę im obojgu jak najlepiej; mam też nadzieję, że będą mieli więcej szczęścia ze Skórą i Racicą niż ja miałem ze Ścięgnem.
Był moją prawą ręką na pokładzie lądownika, a potem na Zieleni. I rzucił mi swój nóż. Widzę, że o tym nie napisałem.
Błagał mnie, żebym został – tak jak przepowiedziałem to przy kolacji. Był chyba wstrząśnięty, że zamierzam odejść tak od razu, nocą, kiedy Pokrzywa i bliźniacy śpią. Szczerze mówiąc, byłem nie mniej wstrząśnięty od niego. Wcześniej chciałem poczekać do rana.
Czy wspomniałem już o tym, jak bardzo Ścięgno jest do mnie podobny? Pewnie nie. Jest w tym coś diabelskiego. Bliźniacy z tymi swoimi ogromnymi oczami i przesadnie regularnymi rysami twarzy przypominają matkę Pokrzywy (przynajmniej ja zawsze tak uważałem), sama Pokrzywa zaś jest podobna do ojca. Natomiast Ścięgno wygląda tak samo jak ja wyglądałem, kiedy przypłynęliśmy z Lądu na Jaszczurkę i zbudowaliśmy papiernię. Mieszkaliśmy wówczas w namiocie na plaży, a Ścięgno – rozwrzeszczany berbeć – już zaczynał się do mnie upodabniać. Bliźniaków nie było jeszcze ani na whorlu, ani nawet w planach.
Odszedłem nocą, kiedy skończyłem rozmawiać ze Ścięgnem – a raczej kiedy znudziło mi się jego gadanie. Zabrałem niewiele bagażu. Nie miałem złudzeń, że we whorlu, który opuściłem, czeka mnie triumfalne powitanie; nie oczekiwałem też, że znajdę jakiś środek transportu. Gdybym wiedział wtedy, ile czasu zajmie mi dotarcie do ojczystego whorla, zabrałbym chyba więcej rzeczy – chociaż i tak większość by mi skradziono… Z Pajarocu udało mi się zachować tylko moje dwa noże, a z Zieleni – zupełnie nic. Nie mam nawet pierścienia Morszczynu.
Wziąłem dwie zmiany ubrania i ciepły koc.
Egzemplarz naszej książki, który chciałem podczytywać w spokojnych chwilach, nie tyle po to, by ponownie poznawać fakty, lecz raczej by delikatnie pobudzić wspomnienia rozmów o Jedwabiu, jakie odbyłem z Pokrzywą, Moli i innymi. Tobie, czytelniku, wyda się to zapewne niemożliwe, ale pamiętam wszystko, co z Pokrzywą spisaliśmy. I chyba nigdy nie zapomnę.
Trzy bele naszego najlepszego papieru – na sprzedaż, kilka innych cennych przedmiotów, które miałem nadzieję wymienić na żywność.
Bałem się, że Ścięgno obudzi całą rodzinę, zwłaszcza Pokrzywę, i że na jej widok opuści mnie cała determinacja. Nie zrobił tego jednak. Stał na naszym pływającym pomoście, machając mi na pożegnanie (czym, muszę przyznać, zaskoczył mnie), gdy nagle, kiedy dzieląca nas odległość zdawała się już zbyt duża, żeby oddać celny rzut, cisnął we mnie czymś, co śmignęło mi pół łokcia obok głowy i zagrzechotało na dnie łodzi.
To też mnie zdziwiło, chociaż z drugiej strony… To było bardzo w jego stylu: próbować zrobić mi krzywdę, kiedy nie mogę się bronić. Mógł sięgnąć po igłowiec i mnie zabić. On jednak chciał mnie tylko upokorzyć; choćby skrycie marzył o tym, żeby mnie zabić, nie odważyłby się strzelić. Kamień czy muszelka (tak pomyślałem) były bardziej na miejscu.
Kiedy opłynąłem Ogon i mogłem spokojnie uwiązać szoty żagla, zacząłem szukać pocisku po omacku w wypełnionej wodą zęzie. Namacałem myśliwski nóż Ścięgna, najcenniejszy – obok łuku – przedmiot, jaki posiadał. Tkwił w pochwie z żółwiej skóry, którą Ścięgno sam uszył. Z pewnością uznał, że w ten sposób wyrówna rachunki – to niezmiernie przykre, mieć dług u człowieka, którego się nienawidzi.
Nie ma sensu szczegółowo opisywać mojego rejsu wzdłuż wybrzeża, który zawiódł mnie do Nowego Vironu. Postąpiłem nierozważnie, wyruszając w drogę w środku nocy, ale nic złego z tego nie wynikło. Do rozjaśnienia płynąłem na zrefowanych żaglach i drzemałem przy sterze. Nie starczało mi na razie pewności siebie, żeby uwiązać rumpel i położyć się spać, co później weszło mi w nawyk, bywały jednak chwile, w których miałem ochotę zwinąć oba żagle i zyskać kilka godzin prawdziwego snu. Głównie wpatrywałem się w gwiazdy, tak jak robiłem to stojąc na Ogonie, zanim Ścięgno do mnie dołączył. Whorl długiego słońca, w którym urodziliśmy się ja i Pokrzywa, był ledwie widoczny na niebie. Do tego właśnie maleńkiego punkcika miałem udać się na pokładzie lądownika (tak przynajmniej wtedy sądziłem), który nie wiedzieć jak udało się komuś naprawić i przywrócić do życia. Nie umiałbym wyrazić, o ile chętniej po prostu bym tam pożeglował. Wiedziałem, że przed rozjaśnieniem whorl długiego słońca opadnie do morza na południowym zachodzie – dlaczego nie popłynąć na spotkanie? Pomysł był niezwykle kuszący, a w chwilach, kiedy przysypiałem nad sterem, wydawał się prawie, prawie możliwy do zrealizowania.
W którymś momencie pod slupem przepłynął jakiś olbrzymi stwór o rozjarzonym cielsku. Wiadomo, że żyją w morzu ryby zdolne połknąć w całości tę wielką rybę, która pożarła przyjaciółkę Jedwabia, nieszczęsną Mameltę. Tradycyjnie obarcza się je winą za zaginięcie wszystkich łodzi, które nie wrócą do portu. To wygodne wytłumaczenie, wydaje mi się jednak, że w większości wypadków przyczyn tragedii należy upatrywać w nieostrożności rybaków i kaprysach pogody. Nie twierdzę wszakże, iż ryby te nie potrafiłyby zatopić jachtu znacznie większego od mojego slupa; nie twierdzę również, że nigdy się to nie zdarza.
W jednej chwili była noc, w następnej – dzień.
Tak mi się przynajmniej wydawało. Zdrzemnąłem się wsparty na rumplu i obudziłem się dopiero w momencie, gdy nasze krótkie słońce zaświeciło mi w oczy.
W jednej ze skrzyń miałem butelki z wodą (zmieszaną z winem, żeby za szybko nie stęchła), a od tyłu masztu pudło wypełnione piaskiem – na wypadek pożaru. Założyłem kawałek suszonego mięsa na haczyk i zacząłem łowić sobie śniadanie, chociaż zanim mi się udało, nadeszła niemal pora obiadu. Gdybym nie miał noża Ścięgna, wypatroszyłbym rybę małym, wiernym scyzorykiem, który pamiętał jeszcze Stary Viron. Teraz jednak wziąłem większy nóż. W duchu cieszyłem się, że jeśli Ścięgno zapyta kiedyś, czy mi się do czegoś przydał, będę mógł odpowiedzieć że tak; tego rodzaju gesty weszły mi w krew, choć zdawałem sobie sprawę z ich daremności. To był solidny nóż, wykonany już tu, na Błękicie. Krakwa, kowal, wykuł go z jednej stalowej sztaby, z której uformował ostrze, gruby jelec i rękojeść. Pamiętam, że zwróciłem uwagę, jaki jest ostry; zauważyłem też, że pękata rękojeść nie gorzej nadaje się do zadawania ciosów obuchem niż ostrze do cięcia. Mam teraz azoth Hiacynta (dobrze schowany), ale chwilami myślę, że wolałbym mieć ten nóż, o ile Ścięgno zgodziłby się z nim drugi raz rozstać.
Tutaj, w położonym w głębi lądu Gaonie, ludziom wydaje się dziwne, iż my, mieszkańcy miasta, które leżało tak daleko od morza, że ledwie dochodziły do nas jakieś plotki na jego temat, zbudowaliśmy sobie nowy dom na wybrzeżu. Ale przecież początkowo Viron leżał nad jeziorem i to Limna cofnęła się od miasta, a nie miasto uciekło przed Limną. Kiedy tu przylecieliśmy, w całkiem naturalnym odruchu skierowaliśmy lądownik nad zatokę: spodziewaliśmy się, że woda nadaje się do picia i nawadniania pól. Oczywiście przeżyliśmy rozczarowanie, ale morze i tak dostarczało nam żywności w nadmiarze, znacznie więcej, jak sądzę, niż choćby największe jezioro. Co ważniejsze, było lepsze od wszelkich dróg, pozwalało nam przemieszczać się i przewozić towary szybciej niż karawany mułów i wozów. Gaon cieszy się błogosławieństwem czystej, chłodnej rzeki Nadi, nie sądzę jednak, by Nowy Viron zamienił się z nim i oddał w zamian za nią morze.
Kiedy postanowiliśmy z Pokrzywą zbudować papiernię (po tym, jak bez szczególnego powodzenia próbowaliśmy zająć się uprawą roli), nie ulegało wątpliwości, że musimy tak wybrać miejsce, żeby dało się do niego wygodnie spławiać drewno. Przedeptaliśmy całe wybrzeże wzdłuż i wszerz, dopóki nie przyszło mi do głowy, że szukając na lądzie nigdy nie znajdziemy okolicy łatwo dostępnej od strony morza. Zbudowałem więc naszą pierwszą łódź, a właściwie skrzynię z dziobem, żałośnie krótkim masztem i skłonnością do wpadania w dryf, która może by nas nawet bawiła, gdyby nie była tak poważna. W końcu Tamaryndowiec, której mąż handlował rybami i w związku z tym spotykał rybaków i miał pojęcie, jak wyglądają ich łodzie, poradziła mi jak zrobić miecz, który w razie potrzeby można było opuścić do wody, a na płyciźnie podciągnąć do góry. Postawiłem jeszcze wyższy maszt, przesunąłem go trochę w stronę dzioba i łódź służyła nam przez długie lata.
To na niej pierwszy raz popłynęliśmy na Jaszczurkę. Wioska rybacka już tam była (o ile cztery skromne domki to już wioska), nad Zatoką Wschodnią, daleko od najlepszej – z naszego punktu widzenia – części wyspy. Mając poparcie prolokutora, wzięliśmy dla siebie Iglicę i cały teren na zachód od niej. Ponieważ nikt inny nie zgłaszał do tych gruntów pretensji, przeszły na naszą własność. Ziemia jest tam licha i piaszczysta (poza naszym ogrodem, który użyźnialiśmy odpadkami z gospodarstwa), ale mamy Iglicę i bijące z niej źródło, z którego woda nadaje się do picia i napędza naszą papiernię, oraz osłoniętą cyplem Zatokę Ogonową, do której drwale spławiają drewno.
« 1 5 6 7 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.