WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Na wodach Błękitu |
Tytuł oryginalny | On Blue′s Water |
Data wydania | 2003 |
Autor | Gene Wolfe |
Przekład | Wojciech Szypuła |
Wydawca | MAG |
Cykl | Księga Krótkiego Słońca |
ISBN | 83-89004-52-6 |
Format | 378s. 115×185mm |
Cena | 29,— |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Na wodach BłękituGene Wolfe
Gene WolfeNa wodach BłękituNiech no pomyślę… Co jeszcze? Głowa Jaszczurki jest zwrócona na północ. Papiernia i dom stoją po nawietrznej stronie wyspy – strumień wymusił taką ich lokalizację. Od zawietrznej znajduje się wioska rybacka, również zwana Jaszczurką. Składa się z sześciu domów, zamieszkanych przez naszych najbliższych sąsiadów. Wyspa leży spory kawałek na północ od Nowego Vironu: przy sprzyjającym wietrze do miasta żegluje się cały dzień. Tego wieczora, stojąc pod krytym gontem dachem, przypomniałem sobie, jak wyglądała nasza wyspa dwadzieścia lat wcześniej, kiedy ujrzałem ją z lądownika. Jaka wydała mi się wtedy maleńka! I jaka piękna! Zielono-szara jaszczurka, leżąca nieruchomo na błękitno-srebrnym morzu. Aż mi się serce ścisnęło, gdy pomyślałem, że gdybyśmy umieli zbudować statek powietrzny, taki jak miała generał Saba, mógłbym znowu ją taką zobaczyć. I znów, chociaż na chwilę, poczuć się młodo. Wiele bym dał za to, żeby znów, jak dawniej, być chłopcem, przy którym stoi młodziutka Pokrzywa. Czas do sądu. Wieczorem jeszcze coś napiszę. Taką mam nadzieję. * * * To trudna sprawa. Nie znam się na prawie. Każdą sprawę osądzam w oparciu o panujące zwyczaje i zdrowy rozsądek, bez żadnych kodeksów – chociaż prawo virońskie i tak nie miałoby tu mocy. Miałem właśnie pisać o moim odjeździe i o tym, jak Ścięgno przyszedł ze mną porozmawiać, kiedy wracałem Ogonem do domu. Skakał z kłody na kłodę z energią i zręcznością, których mogłem mu tylko pozazdrościć. Kiedy zdyszany znalazł się przy mnie, zapytał, czy nadal rozważam możliwość wyjazdu. Wyjaśniłem mu, że nie zastanawiam się już nad tym, czy powinienem jechać, lecz nad tym kiedy opuścić dom i co ze sobą zabrać. Uśmiechnął się szeroko i zatarł ręce jak sklepikarz. – Wiedziałem! Myślałem o tym przed snem. Znam cię dobrze. Nagle dotarło do mnie, że nie ma się nad czym zastanawiać, że już podjąłeś decyzję i tylko zastanawiasz się, jak delikatnie zakomunikować ją mnie i mamie. A wiesz, jak się domyśliłem? – Widziałeś, jak składałem przysięgę. Chyba nie ty jeden. Miałem powody przypuszczać, że przysięgi niewiele dla Ścięgna znaczą; domyślałem się jednak, że rozumie, iż ja dane słowo traktuję bardzo poważnie. – A wiedziałeś, że przeczytałem waszą książkę? Odparłem, że tak. – Przylecieliście tu z mamą tylko dlatego, że Jedwab wam kazał. Mimo że sam z wami nie poleciał. Kiedy sobie to przypomniałem, byłem już pewien, że pojedziesz. – To nie to samo. – Właśnie że tak. Mieliście tu przylecieć, bo bóg tak chciał, ten najważniejszy, z whorla długiego słońca. Stary prolokutor i ta wiedźma chcą, żebyś go tu sprowadził. To o to naprawdę chodzi, nie o kukurydzę ani o igłowce. Jesteś taki sam tutaj, jak byłeś tam, na górze. Mama też. Pokręciłem głową. – Najważniejsze, to znaleźć Jedwabia i – o ile jeszcze żyje – namówić go, żeby rządził Nowym Vironem. Kukurydza i umiejętności niezbędne do produkcji szkieł i igłowców, jak również wielu innych rzeczy, też się liczą, ale są drugorzędne. Co do sprowadzenia Paha Wielkiego… Nikt o tym nie wspominał; gdyby to zrobił, zostałby wyśmiany. Lepiej już rozważać możliwość ściągnięcia do nas jeziora Limna. – Ale przecież do tego się to wszystko sprowadza – Ścięgno wyszczerzył zęby w uśmiechu. Podszedł bliżej, tak że czułem na twarzy jego oddech. – Jedwab został wspólnikiem tego całego Paha, prawda? Dziewczyna Paha go do tego namówiła. – Tego nie wiem. Ty również nie. – No dobrze, odszedł z tym latającym człowiekiem i nie pozwolił ci się przyłączyć. Tak z mamą napisaliście. – Tak napisaliśmy, bo tylko tyle wiedzieliśmy. – Wzruszyłem ramionami. – I od tamtej pory wcale nie zrobiliśmy się mądrzejsi. – Ale tak właśnie było! I dobrze o tym wiecie. Kto na jego miejscu by tego nie zrobił? No więc kiedy go tu ściągniesz, będziemy mieli wodza, który jest kumplem potężnego boga. Mówisz, że sam nie mógłbyś sprowadzić boga; to zrozumiałe. Ale jeśli ten Pah naprawdę jest bogiem, może zjawić się tutaj albo gdziekolwiek indziej kiedy tylko zechce! Nie odpowiedziałem. – Wiesz, że mam rację. Popłyniesz slupem? Bo jeśli tak, to będziemy musieli zbudować sobie nowy. Zresztą ten i tak jest za mały. – Tak. – Widzisz? Popłyniesz. Wiedziałem. Co powiesz przy śniadaniu? Ręka do góry, kto jest za? Westchnąłem ciężko. Właśnie podjąłem ostateczną decyzję: zabieram slup. – Chciałem zapytać każde z was, co waszym zdaniem powinienem zrobić. Zacząłbym od Skóry, a skończył na matce. Miałem nadzieję, że do tego czasu wszyscy zgodzicie się, iż związany przysięgą muszę popłynąć, chociaż i tutaj bardzo bym się przydał. Z ulgą odwróciłem się do niego plecami i ruszyłem dalej. Ścięgno obskakiwał mnie jak źle ułożony szczeniak. – A jeśli mama każe ci zostać? – Nie każe. Miałem nadzieję, że żaden z was też nie będzie się przy tym upierać. Gdyby jednak tak się stało, zamierzałem ponownie przedstawić mu moje racje i go przekonać. Mówię „go”, bo protestowaliby albo bliźniacy, albo ty. Pokrzywa nie. – Podoba mi się to. – W świetle gwiazd na jego twarzy odmalowała się radość. – Mama wyprowadzi się do ciotki Chmiel, a my ze szprotami poprowadzimy interes. – Matka zostanie tutaj, żeby wszystkiego dopilnować. Ciebie też. Ty będziesz doglądał papierni i dokonywał napraw, ona zajmie się handlem. Mam nadzieję, że obojgu wam wystarczy rozsądku. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaprotestuje, ale nic nie powiedział. – Masz pojęcie o maszynerii i znasz cały proces produkcji – ciągnąłem. – A w każdym razie miałeś aż nadto okazji, żeby go poznać. Środka bielącego powinno wam wystarczyć na sześć miesięcy, może nawet na dłużej, jeśli nie będziesz zbyt rozrzutny. Do tego czasu mam zamiar wrócić. Ostrożnie udzielajcie kredytów, ale jeszcze ostrożniej ich odmawiajcie. Nie kupuj drewna, którego nie widziałeś, ani szmat, których nie miałeś w ręku. – Roześmiałem się, udając przypływ ciepłych uczuć. – Drogo mnie kosztowało zdobycie tej wiedzy, ale tobie oddaję ją za darmo. – Ojcze… – Jeżeli jest coś, co chciałbyś wiedzieć o papierni albo produkowanych w niej odmianach papieru, pytaj teraz. Rano nie będzie czasu. Wróciliśmy na czubek Ogona, gdzie składałem przysięgę. Stanęliśmy w miejscu, w którym kamienie i szorstki żwirek kończyły się i dalej ciągnął się już tylko usłany muszelkami piasek, z rzadka upstrzony kawałkami drewna wyrzuconymi przez wiecznie niespokojne fale. Wyjąłem igłowiec i podałem go Ścięgnu. Powiedziałem mu, że zostały w nim tylko pięćdziesiąt trzy igły i powinien rozważnie się nim posługiwać. Nie chciał go przyjąć. – Tobie będzie bardziej potrzebny, ojcze, w podróży do… do… – Do Pajarocu. To nazwa miasta, o którym nikt nie wie, gdzie leży. Pewnie gdzieś w głębi lądu, chociaż mam nadzieję, że nie. Podobno jego mieszkańcy wyszykowali lądownik i chcą wrócić przez otchłań do whorla. Zaproponowali, że wezmą jednego pasażera z Nowego Vironu. – Ciebie. – Nikt nie znał Jedwabia lepiej ode mnie – stwierdziłem i, wiedziony uczciwością, dodałem: – Może poza maytere Marmur, teraz nazywaną Magnezją. Ponownie podałem igłowiec Ścięgnu. – Zatrzymaj go – odparł. – Przyda ci się. – Mówi się też, że maytere Marmur nie byłaby w stanie wyruszyć w taką podróż. Kiedy przybyliśmy tu dwadzieścia lat temu była już bardzo stara. – Próbowałem wymyślić jakiś dobry argument, ale uświadomiłem sobie, że moje argumenty nigdy nie trafiały Ścięgnu do przekonania. – Jeżeli go nie weźmiesz, wyrzucę go do morza – zagroziłem. Ledwie wziąłem zamach, jakbym chciał naprawdę spełnić moją groźbę, a już skoczył na mnie jak śnieżna pantera. Złapał igłowiec. Oddałem mu go, wstałem i otrzepałem się z piasku. – Kiedy nie noszę go przy sobie, trzymam go w papierni – mówiłem dalej. – To bezpieczne miejsce; wy, dzieciaki, przychodzicie tam tylko wtedy, gdy wam każę. Też możesz go tam schować. Lepiej żeby Skóra i Racica się do niego nie dorwali. – Dobrze. – Zmarszczył brwi. – Tak zrobię. Mogłem mu pokazać, jak ładuje się igłowiec i jak się z niego strzela, ale z doświadczenia wiedziałem, że wszelkie próby nauczenia go czegokolwiek tylko go irytują. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Przeczytaj to jeszcze raz: Szukając i oszukując siebie
— Beatrycze Nowicka
Cień i Pazur: Czeladnik małodobry i jego miecz
— Miłosz Cybowski
Esensja czyta: Sierpień 2015
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Marcin Mroziuk, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Suma całej pamięci
— Jarosław Loretz
Wszystko i nic
— Beatrycze Nowicka
Przeczytaj to jeszcze raz: Szukając i oszukując siebie
— Beatrycze Nowicka
W stronę Nowego Słońca: Namnożyło się tych postaci a wszystko to ty
— Beatrycze Nowicka
W stronę Nowego Słońca: Wędrówką życie jest człowieka
— Beatrycze Nowicka
W stronę Nowego Słońca: Przypadek ojca Zosimy
— Beatrycze Nowicka
W stronę Nowego Słońca: A jak królem, a jak katem będziesz
— Beatrycze Nowicka
„Ciemna strona Długiego Słońca” – recenzja
— Wojciech Gołąbowski