Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 21 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Siergiej Łukjanienko
‹Jesienne wizyty›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułJesienne wizyty
Tytuł oryginalnyОсенние визиты
Data wydaniakwiecień 2003
Autor
PrzekładEwa Skórska
Wydawca Książka i Wiedza
ISBN83-05-13253-6
Format399s. 145×205mm
Cena26,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Jesienne wizyty

Esensja.pl
Esensja.pl
Siergiej Łukjanienko
« 1 2 3 4 5 12 »

Siergiej Łukjanienko

Jesienne wizyty

2
Kirył lubił jesień.
Jaki wpływ na los człowieka ma sympatia do tej czy innej pory roku? Nie wiadomo. Na pewno jakiś związek jest, ale jaki – na to pytanie nie odpowie nawet najbardziej utalentowany psycholog. Można kochać zimę i nieść w sobie ciepło, można lubić lato, pozostając kawałkiem lodu.
Kiryłowi podobała się jesień. Ale nie ta purpurowo-złota, opiewana przez Puszkina, a najzwyklejsza, moskiewska – z niskim szarym niebem i zimnym wilgotnym wiatrem hulającym po ulicach. Nigdy nie próbował zrozumieć, jakie struny porusza w jego duszy chlapa i deszcz. W wieku trzynastu lat człowiek rzadko zadaje sobie takie pytania. Ale analogia z Puszkinem nieco mu pochlebiła. Gdy Kirył miał cztery lata, po raz pierwszy nazwano go poetą. To może doprowadzić do wszystkiego – ale nie do zaniżonej samooceny.
Był wysokim jak na swój wiek, ale drobnym chłopcem o dziecięcej twarzy. Wielu jego rówieśników już zaczęło rozrastać się ramionach, z godnym lepszego zastosowania uporem przemieniając się w karykaturę dorosłych. A Kirył nadal pozostawał chłopcem.
Gdyby ktoś mu powiedział, że on się z tego cieszy, Kirył szczerze by się zdumiał. Ale tak właśnie było.
Kirył Korsakow bał się dorosnąć.
Wyszedł ze szkoły po trzeciej lekcji – zajęcia nigdy nie wydawały mu się czymś wymagającym szczególnego traktowania. Jakieś dziwne uczucie owładnęło nim od rana – dawno, dawno temu, w tych czasach, gdy jeszcze nazywano go najmłodszym poetą na świecie, Kirył nazywał taki nastrój „wierszowym”. Używał tego słówka również teraz – gdy trzeba się było usprawiedliwić za nieodrobione lekcje albo wymigać od jakiejś pracy w domu. W szkole przestało to już działać, ale w domu – „Mamo, mam taki wierszowy nastrój” – działało bez zarzutu.
Jedynym problemem było to, że Kirył od dawna nie pisał już żadnych wierszy.
– Gdzie idziesz? – kolega Kiryła z klasy, Maksym Sługin, który uciekł z ostatnich lekcji dla towarzystwa, objął go za ramiona. Był to zapewne najdziwniejszy z przyjaciół Kiryła – mocno zbudowany, prostolinijny chłopak, nie wiadomo jak i dlaczego przechodzący z klasy do klasy. Z poetów znał tylko Puszkina i Kiryła Korsakowa, przy czym o słuszności swojej wiedzy był przekonany na pięćdziesiąt procent. A przy tym zachował szacunek do cudzego talentu, który pojawił się już w pierwszej klasie, gdy Kirył w ciągu jednego dnia obdarzył wszystkie dzieci złośliwymi rymowankami.
– Do domu.
– Pisać wiersze?
Najprostsze wyjście – skinąć głową. I to właśnie Kirył zrobił.
– Aha – burknął usatysfakcjonowany Maksym, wyciągając papierosy. Zapalił, nie zwalniając kroku i demonstrując spore doświadczenie. – Napijesz się piwa?
– Nie mam pieniędzy – skłamał Kirył.
– Nie szkodzi, ja stawiam.
– Zimno, gardło może rozboleć.
Maksym wzruszył ramionami. Problemów z anginami nigdy nie miał, ale na wszelki wypadek sprecyzował:
– Weźmiemy mocne, leczy przeziębienie jak wódka…
– Nie mam ochoty, daj mi spokój!
– Jak sobie chcesz – Maksym się nie obraził. – Idź, pisz. Potem poczytasz.
Ostatnia prośba należała do tradycji i była absolutnie niezobowiązująca. Sługin zadowalał się przyjaźnią z poetą, wiersze niewiele go obchodziły. Przy najbliższej budce odczepił się, z uwagą studiując rzędy puszek piwa.
Kirył skręcił w pierwszy zakręt, żeby dobroduszny jak cielak i lepki jak taśma klejąca Maksym nie zmienił zdania i nie rzucił się w pogoń z puszką w ręku. Tracąc Kiryła z pola widzenia po minucie zapomni o jego istnieniu.
Kirył z rozpędu wpadł na jakiegoś mężczyznę, który rzucił za chłopcem przekleństwo; skręcił jeszcze raz i zatrzymał się na rogu, omijany przez rzadkich przechodniów. Zrozumiał, że strasznie chce zostać sam. Coś było nie tak i on w żaden sposób nie mógł zrozumieć, co właściwie.
Nagle poczuł, że traci oddech. Nic takiego – po prostu na chwilę zabrakło mu powietrza. Już mu się coś takiego zdarzało – gdy z uporem nie szedł mu, już prawie do końca wymyślony, wiersz. Tamto odczucie było prawie przyjemne – potem wychodziły mu naprawdę dobre strofy.
Ale teraz o wierszach nie było mowy. Tylko przytłaczająca zasłona.
– Chłopcze, źle się czujesz?
Starszawa kobieta z gatunku tych, które regularnie piszą listy do gazet, pomagają pijanym na przystankach wsiąść w odpowiedni trolejbus i terroryzują sprzedawców w supermarketach, zatrzymała się przy nim.
– Nie jesteś chory? Nie brałeś jakiegoś świństwa?
Kirył od razu poczuł się lepiej.
– Proszę mnie zostawić w spokoju! – krzyknął dźwięcznie. – Nic nie brałem!
Urażona kobieta natychmiast poszła dalej. Kirył odprowadził ją stropionym spojrzeniem.
Co się ze mną dzieje?
Zaczął iść powoli, odruchowo podążając za kobietą. Ta w pewnym momencie odwróciła się, zobaczyła idącego za nią chłopca i przyspieszyła kroku. Małoletni narkoman – niezbyt ciekawy towarzysz. Kirył opamiętał się i stanął.
Jeszcze godzinę temu miał ochotę powłóczyć się po starych ulicach centrum, a teraz rzeczywiście zapragnął znaleźć się w domu. Zamknąć się w swoim pokoju, uwolnić się – od czego?
od dręczącego spojrzenia…
Sam był zdumiony, że rozwiązanie zagadki okazało się takie proste. Zwykłe spojrzenie w plecy – Kirył odwrócił się, podejrzliwie oglądając przechodniów. Nikogo, kto choć przez chwilę popatrzyłby na chłopaka z lękiem. Nikogo – i nie mogło nikogo być – to wrażenie, przytłaczające wrażenie czyjegoś spojrzenia, prześladowało Kiryła od rana. I w domu, i w szkole, narastające z każdą minutą, nadciągające jak morska fala na łagodny brzeg.
Kirył stłumił szalone pragnienie rozpłakania się i pobiegł z powrotem – do metra, w niejasnej nadziei, że pod ziemią, w rwącym we wszystkie strony tłumie spojrzenie zniknie.
Dziesięć minut później zrozumiał, że nadzieja była daremna.
3
Tylko młodzi mogą nazywać starość czasem spokoju.
Ich pomyłka przeminie, jak każda pomyłka – gdy sami się zestarzeją.
Arkadij Lwowicz stał przy zaparowanym oknie, patrząc na mżący deszcz. Deszcz to nie ogień i nie morska fala, nie można patrzeć na niego bez końca, zatapiając się w niemal żywym ruchu. Deszcz zawsze umiera, nawet dla ulewy potopu przyszedł czterdziesty pierwszy dzień.
To była ostatnia jesień – i deszcz niósł ze sobą ostatnią gorzką pociechę.
Arkadij Lwowicz odwrócił się powoli i wsłuchał w siebie. Niczego – ani bólu, ani najmniejszego nawet dyskomfortu. To, co go zabije, jeszcze drzemało, zbierając siły.
– Tato, wychodzę – dobiegło z korytarza.
Arkadij Lwowicz przeszedł przez pokój, gdzie niepościelone łóżko nikło pomiędzy regałami pełnymi książek. Dawno temu ktoś powiedział mu, że ten pokój przypomina dekorację z filmu o wielkim uczonym. Odpowiedział wtedy bez zastanowieniu: „Sam jestem już tylko dekoracją”. I dopiero znacznie później zrozumiał, że tak było w istocie.
Zięć sznurował buty, pochylając się z męczącą desperacją otyłego człowieka. Zerknął na wychodzącego z korytarza teścia.
– Jedzenie jest w lodówce. Czajnik postawiłem na ogniu.
– Dziękuję, Andriusza.
Arkadij Lwowicz lubił zięcia tak, jak można lubić człowieka, który nie spełnił pokładanych w nim nadziei, i wobec którego nie sprawdziły się najgorsze przeczucia. Andriej – ani dwadzieścia lat temu, ani teraz – nie patrzył na swoją żonę Żydówkę jak na nieruchomość, a na teścia profesora jak na skocznię w robieniu kariery. Co prawda pozostał, teraz już na zawsze, szeregowym uczonym. Ale to już jest od Boga, a wszystko, co dostępne człowiekowi, Andriej wykonywał uczciwie.
– Wiera zajrzy jutro – oznajmił, prostując się. – Posprząta – Należałoby tu zrobić remont, Arkadiju Lwowiczu…
„Potem” – pojawiło się na końcu języka – „przed sprzedażą”.
Arkadij Lwowicz nigdy nie próbował zrozumieć, jaką rolę w miłości jego bliskich do niego odgrywa to mieszkanie. W każdym razie osłodzi im smutek.
– Do widzenia.
– Do widzenia, Andriej.
Zamknął drzwi i poszedł do kuchni, gdzie niespiesznie gotowała się woda w czajniku. Zajrzał do lodówki – kefir i carycyńska kiełbasa. Dobrze. Człowieka, który wie, że pozostało mu tylko pół roku życia, nadal cieszą jego małe radości.
Arkadij Lwowicz stanął przy kuchennym oknie. Czy to nie wszystko jedno, w którą stronę będzie patrzył człowiek stojący pośród deszczu? Odprowadził wzrokiem zięcia przeskakującego kałuże. Komiczny widok – Nie zawsze talenty kulinarne żony wychodzą mężowi na korzyść.
Z tej strony domu okna wychodziły na krótką, cichą uliczkę, niespaskudzoną ani nadmiarem sklepów, ani szyldami biur sprzedaży wszystkiego, jak leci. Przez siatkę deszczu staruszek patrzył na równy strumień przechodniów. Większość się spieszyła. Tylko na rogu, po drugiej stronie ulicy, zastygła delikatna chłopięca postać – może czemuś się przyglądał, a może nagle zatonął we własnych myślach. Dziwny chłopak.
W czajniku zagotowała się woda i Arkadij Lwowicz na sekundę podszedł do kuchenki. Gdy wrócił, chłopiec już nie stał na rogu – biegł, jakby chciał się od czegoś uwolnić.
« 1 2 3 4 5 12 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Prawdziwa historia komunizmu
— Jarosław Loretz

Esensja czyta: Lipiec 2017
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Katarzyna Piekarz, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja czyta: Październik 2016
— Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Trzy miasta i trzej magowie – część pierwsza
— Beatrycze Nowicka

Jesteśmy inni
— Magdalena Kubasiewicz

Mam takie życzenie…
— Magdalena Kubasiewicz

Dwa oblicza Moskwy
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Listopad 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Joanna Kapica-Curzytek , Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Lato 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Za wolność naszą i waszą!
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.