Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Przy herbacie: Pot, krew i łzy czytelnicze

Esensja.pl
Esensja.pl
Azaliż wżdy styl zawiły i do zrozumienia przez czytelnika przeciętnego trudny wartość tekstu nim pisanego na wyżyny wznosi i przyczyną pochwał dla onego się staje? Jakie czynniki inne niż poziom przekazu werbalnego mogą ewokować u odbiorcy wrażenie kognitywnej niedostępności książki lub opowiadania? Garść ogólnych rozważań oraz osobistych wrażeń z czytania tekstów niełatwych, nielekkich i mimo to niekoniecznie nieprzyjemnych.

Agnieszka ‘Achika’ Szady

Przy herbacie: Pot, krew i łzy czytelnicze

Azaliż wżdy styl zawiły i do zrozumienia przez czytelnika przeciętnego trudny wartość tekstu nim pisanego na wyżyny wznosi i przyczyną pochwał dla onego się staje? Jakie czynniki inne niż poziom przekazu werbalnego mogą ewokować u odbiorcy wrażenie kognitywnej niedostępności książki lub opowiadania? Garść ogólnych rozważań oraz osobistych wrażeń z czytania tekstów niełatwych, nielekkich i mimo to niekoniecznie nieprzyjemnych.
Marcin Przybyłek w felietonie „Czcij psychopatę” (Nowa Fantastyka 12/2008) dość kategorycznie stwierdził, iż badania wykazują, co następuje: ludzie natykający się na tekst napisany trudnym, niezrozumiałym językiem (nie chodzi oczywiście o język obcy) natychmiast stwierdzają, że skoro nie rozumieją, o co chodzi, to dzieło niewątpliwie jest mądre, głębokie i niesłychanie wręcz wartościowe. „Czytamy i chylimy czoła przed wybitnością”.
No, bez przesady. Na pewno nie wszyscy ludzie – zawsze znajdą się jednostki, które natknąwszy się na fragment w rodzaju przywołanego przez autora oscylującego paradygmatu imponderabiliów, nie zawahają się użyć określeń typu „pseudonaukowy bełkot”, „techniczny żargon” czy „nabzdyczona nowomowa”. Poza tym wiele zależy od miejsca publikacji: zakładamy, że niezrozumiały fragment dzieła naukowego mimo wszystko niesie ze sobą jakieś poważne treści, natomiast natrafiając w Internecie na fragment w rodzaju Powiedzmy sobie szczerze – albo do tak nielinearnego strojenia wokalu potrzeba matryc o podprzestrzeniach nie dających się sprowadzić do rozważań jednowymiarowych, albo widmo Rudolfa Kalmana czai się za oknem, gotowe zatopić nasz niezbyt holonomiczny aparat poznawczy w wiadrze pełnym krwi dziewic Zakaukazia. (serwis Porcys), spora część czytelników wykrzyknie: „Rany boskie, czego ten facet się nawąchał?! Ja też chcę!”. Nawiasem mówiąc, proces przerabiania wypowiedzi prostej na zawikłaną i pseudoerudycyjną zabawnie przedstawił Jacek Wesołowski w „Poradniku autora: jak pisać zdania złożone”.
W książkach Dukaja nietrudno znaleźć fragmenty, które wyrwane z kontekstu niewiele się różnią od Porcysowych dwustumetrowych spektrofonografów obsługiwanych przez dziesiątki pracujących na zmiany, wzbudzonych indukcyjnie zielonych karłów, wiecznie spoconych od przekręcania dichroicznych dźwigni. Ba, ktoś odważny mógłby użyć wręcz słowa „technobełkot”. Weźmy zdanie z „Extensy”: Układ nerwowy extensy nadal filtrował i indeksował bodźce reprozyjne, usiłując zachować stały schemat odwzorowania, lecz było to coraz trudniejsze, w miarę jak coraz większa część masy extensy zawierała się w mobilnych, odszczepionych peryferiach i coraz więcej ziaren reprozyjnych wyciekało w nich z pierwotnego Ziarna, już niemal do reszty skonsumowanego przez asymetryczne cielsko pająka próżni, którego z kolei konsumowały Oczy, Uszy rozmaitego przeznaczenia i metabolizmu sondy i transmutatory.
Problem w tym, że odpowiedź na pytanie „Czy tego, do cholery, nie da się powiedzieć po ludzku?!” prawdopodobnie brzmi: „Nie”. Autor tworzy świat tak odmienny od naszego, że nie da się go opisać istniejącymi słowami – i nie jest to już tylko wtrącanie pojedynczych wyrazów jak w starej SF (w końcu słowo „robot” też zostało wymyślone przez pisarza…), lecz budowanie całych konstrukcji pojęciowych.
Jednak jeśli obcość słownictwa połączy się z totalną obcością wizji, to powstaje produkt czytelnikoodporny. Nagromadzenie rzeczowników abstrakcyjnych powoduje, że przeciętny odbiorca nie jest w stanie wyobrazić sobie przedstawianych rzeczy. Zresztą światy Dukaja są częstokroć tak dziwne, oparte na obcych nam zasadach, że nawet przy użyciu bardziej przejrzystego stylu ich zrozumienie nie jest proste. Przykładem może być tekst „Odczytywanie światów Jacka Dukaja”: Xenotycy, nadludzie o „memetycznie” urobionym statusie społecznym, poddali komórki swych DNA-owych ciał nieodwracalnej syzygii (połączeniu) z powszechnymi w Galaktyce jak plankton w morzu prokariotycznymi transkomórkami glejowymi. Glej ma własność zeroczasowego (niezależnego od odległości) komunikowania rezonacyjnego na poziomie kwantowym oraz mocno zaburza czasoprzestrzeń. Jeżeli nawet wyjaśnienie jest niezrozumiałe, to co dopiero mówić o tekście podstawowym?…
Rzecz jasna, nie dla każdego te teksty są niezrozumiałe – w końcu istnieją ludzie, którzy z fizyki mieli lepsze stopnie niż trzy z plusem i nie uciekają z krzykiem na słowo „kwant”; znam też parę osób twierdzących, że wyobrażenie sobie czwartego wymiaru nie sprawia im najmniejszego problemu. Inni znów z zaciśniętymi zębami przegryzą się (czyż nie piękny oksymoron?) przez tę czy inną powieść, bo czytanie ambitnych książek dają im satysfakcję podobną do wspięcia się na bardzo wysoką górę.
Stopień obcości i skomplikowania świata stworzonego przez pisarza to tylko jeden z rodzajów trudności. Zresztą otrzaskanemu z dziwnymi pomysłami fantaście łatwiej będzie go strawić niż osobie z niewygimnastykowaną wyobraźnią. Utkwiła mi w pamięci zacytowana kiedyś przez kogoś (pisarza? redaktora?) kobieta (polonistka? krytyk?), która stwierdziła wprost, że nie lubi fantastyki, bo „męczy ją wyobrażanie sobie tych wszystkich rzeczy”. Być może my, fani, sami już nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele rzeczy jest dla nas oczywistych: elf, stacja kosmiczna, nanomechanizmy, wyświetlanie stron holonetowych pod zamkniętymi powiekami – to są hasła wywołujące automatyczne skojarzenia. I choć dla jednego elf będzie bardziej tolkienowski, a dla drugiego warhammerowski, dla jednego wygląd stacji kosmicznej będzie zaczerpnięty z „Tych z dziesiątego tysiąca”1), a dla innego z „Babylonu 5”, to jednak nie musimy wkładać wysiłku w podstawianie obrazów pod słowa.
Trudność na poziomie językowym zależy w dużej mierze od samego czytelnika: ktoś, kto – jak pewien użytkownik pewnego forum dyskusyjnego – narzeka na Jacka Komudę stosującego w powieściach tak wyszukane i niezrozumiałe wyrazy jak „misiurka” czy „Lachy”, będzie miał zapewne problemy z czytaniem wszystkich tekstów zawierających archaiczną stylizację lub wyrażenia. Weźmy jednak jako przykład kogoś bardziej zaznajomionego z klasyką (jak docelowy czytelnik tego felietonu). Neologizmy mogą sprawiać, że podczas czytania hamujemy gwałtownie, niczym samochód ministra rolnictwa natykający się na brony rozłożone w poprzek szosy, ale mogą też dawać się gładko łykać, bo autor chciał – i umiał – wprowadzić je w taki sposób, że z kontekstu wynika, co to takiego na przykład slawatar albo łombina (Jakub Nowak „Ekumenizm”, NF 12/2008). Tu przytoczę moją ulubioną anegdotę: czytając po raz pierwszy opowiadanie Antoniny Liedtke „CyberJoly Drim”, („Fenix” 1/1999) sądziłam, że słowa takie jak admin, lamer czy killfile zostały wymyślone przez autorkę… jednak na skutek dobrego osadzenia w kontekście nie sprawiały mi problemu.
Nawet odbiorca z gatunku zaawansowanych może spasować, jeśli autor stosuje stylistyczną ekwilibrystykę. Styl Doroty Masłowskiej jest sam w sobie ciekawy, jednak dla części czytelniczej braci strawny jedynie w małych dawkach. Grudzień, rok czwarty dwa tysiące, państwo polskie, piekarnia na Jagiellońskiej, spokój już wydaje się tego ranka wartością stabilną konstans, tymczasem drobny dysonans przerywa Lep Katarzyny rozwiązywania testów trans, trach – to drzwi trzaśnięcia popularna onomatopeja, do piekarni wejścia kogoś znak, już ktoś do chleba kupowania się zabiera, lecz oto ćwiczenie na umysłowy zwieracz, nie jest to żaden miejscowy fizycznie nieatrakcyjny degenerat, tylko kto? („Paw królowej”). Pięć linijek na opisanie tego, że w zimie ktoś wszedł do piekarni. Tak, to JEST ciekawe jako eksperyment językowy. Ale jednoczę się duchowo z ludźmi, którzy stwierdzają, że czytanie stu czy dwustu stron napisanych w ten sposób jest masochizmem. (Oczywiście czytelniczy masochizm też należy zrozumieć i zaakceptować. Kiedy byłam w ósmej klasie, wśród moich koleżanek panował szał czytania wspomnień z obozów koncentracyjnych, zaś w pierwszej licealnej w bibliotece stała kolejka do książek typu „Dzieci z Dworca ZOO”.)
Oprócz stylu przekombinowanego barierą może być też styl zwyczajnie marny – ciężko byłoby przeczytać całą powieść napisaną zdaniami w rodzaju Zenobiusz, skradając się pod ścianą, przeszedł wzdłuż ściany budynku, wewnątrz którego była uwięziona Hermenegilda, a po dotarciu do narożnika skręcił w prawo i powtórzył całą procedurę od nowa. Krew wydobywała się z rany w jego lewej nodze i przesiąkała przez nogawkę spodni, które były wykonane ze sztruksu, lecz mężczyzna posuwał się naprzód, nie zważając na ból o dużym natężeniu. Natomiast książkę poprawnie napisaną można skutecznie zmienić w ledwo nadającą się do czytania, stosując zabiegi w rodzaju rezygnacji z graficznego wyróżnienia dialogów (natrafiłam kiedyś w księgarni na takie dzieło – tytułu, niestety, nie pomnę – i odłożyłam z pewnym żalem, bo choć opowiadana historia wyglądała na interesującą, to nie dało się przeczytać nawet jednej strony) lub nawet z całej interpunkcji. Albo siekając wielowątkową akcję na scenki-epizody i mieszając je w kolejności chronologicznie dowolnej. Oczywiście sama achronologiczność nie musi być jeszcze utrudnieniem (czego dowodzi chociażby „Kalamburka” Małgorzaty Musierowicz, w której akcja rozpoczyna się w 2000 roku, a kończy w 1939), zresztą – podobnie jak w przypadku neologizmów i dziwnych światów – wszystko zależy od umiejętności autora. Oraz od założeń, bo jeżeli ktoś rzeczywiście chce napisać książkę o poszarpanej i kompletnie niezrozumiałej akcji – jego prawo.
Z innej beczki: parę razy w życiu zdarzyło mi się czytać książki tak łatwe, że aż… niestrawne. Nie tylko z powodu prostego stylu, ale też dlatego, że autor tak strasznie, ogromnie chciał ułatwić życie czytelnikowi, że pieczołowicie wyjaśniał wszystkie motywacje, odczucia oraz zamierzenia postaci, popadając w łopatologię, krowonamiedzyzm i mielenie w kółko tego samego (najczęściej natykałam się na to w powieściach firmowanych logo Star Wars, ale i „Kod Leonarda da Vinci” jest dobrym przykładem2)). Jednak także o przesadnie prosty język można się potykać jak o nierówny bruk: Katarzyna Grochola w „Nigdy w życiu!” do pewnego momentu używa niemal wyłącznie ciągów zdań pojedynczych: Nie lubię kotów. Ale tutaj, na wsi, mogłabym mieć kota. Tosia by się ucieszyła. Lubi koty. (w recenzji napisałam wręcz, że byłam bliska ciśnięcia książką o ścianę, na ogół nie osiągam aż takiego poziomu czytelniczej frustracji).
A wracając do tematu: czy trudność książki sama w sobie stanowi jakąś szczególną zaletę? Po raz kolejny odwołuję się do felietonu Marcina Przybyłka: autor mimochodem zauważył, że rzadko poważa się osoby, które o rzeczach niełatwych umieją mówić w prosty sposób. „Kirinyaga” Resnicka czy „Stan niewolności” Bujold poruszają zagadnienia niebłahej rangi (funkcjonowanie społeczności w sztucznie wykreowanej utopii, rozwiązania prawne pozwalające korporacjom ubezwłasnowolniać owoce ich manipulacji genetycznych), będąc jednocześnie znakomitymi, wciągającymi czytadłami.
Niestety często się zdarza, że ludzie jakoś tak odruchowo utożsamiają książkę łatwą w czytaniu z literacką pulpą, jednorazowymi wagonówkami i czymś tam jeszcze. Byłżeby zatem „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa utworem niewiele wartym, a „Gniazdo światów” Huberatha niskiej jakości „fantastyką rozrywkową”3)? Tylko dlatego, że obie te powieści czyta się jednym tchem?…
To jednak jeszcze nic. Tak naprawdę strach ugina mi kolana na myśl o tym, że jakiś pisarz – sprawnie tworzący i z ciekawymi pomysłami – może zechcieć „utrudnić” i na siłę skomplikować swoje dzieło tylko po to, żeby uniknąć oceny „phi, łatwe w czytaniu… mało ambitna literatura”.
Podsumowaniem tych przyherbacianych rozważań niech zatem będzie uroczy cytat z Mariana Załuckiego:
Tę bowiem myśl wyznając oto
(Jużem i wzrósł i podtatusiał):
Autor ma męczyć się tak długo,
Żeby czytelnik już nie musiał.
koniec
1 lutego 2009
1) Tam był co prawda statek kosmiczny, ale tak duży, że na upartego mogłaby to być i stacja.
2) Zwłaszcza pojawiające się trzy razy w obrębie kilkunastu stron wyjaśnienie, że cilice jest kolczastym pasem noszonym na udzie celem umartwiania ciała.
3) Nawiązanie do słynnego niegdyś w światku fantastycznym sporu „Maciej Parowski kontra reszta świata”.

PS. Herbata na dziś: czarny yunnan (przypominam – paczkowany w miejscu uprawy) z trzema ziarenkami zielonego pieprzu na kubek.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (23)
Andreas „Zoltar” Boegner

14 III 2024

Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Po komiks marsz: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Po komiks marsz: Luty 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Krótko o filmach: Walka Thora z podwodnym Sauronem
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Weekendowa Bezsensja: Wszystko, czego nigdy nie chcielibyście wiedzieć o… Esensji (31)
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

I gwiazdka z nieba nie pomoże, kiedy brak natchnienia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Tajemnica beczki z solą
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Serializacja MCU
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Półelfi łotrzyk w kanale burzowym
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Zwariowane studentki znów atakują
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.