Z dawna oczekiwana czwarta dyskusja Jacka Dukaja, Łukasza Orbitowskiego i Wita Szostaka. Tym razem nasi autorzy zajęli się „Ręką mistrza” Stephena Kinga i – przy okazji – szeroko pojętym horrorem.
Jacek Dukaj, Łukasz Orbitowski, Wit Szostak
S.O.D.: Kołek w serce horroru
Z dawna oczekiwana czwarta dyskusja Jacka Dukaja, Łukasza Orbitowskiego i Wita Szostaka. Tym razem nasi autorzy zajęli się „Ręką mistrza” Stephena Kinga i – przy okazji – szeroko pojętym horrorem.
Stephen King
‹Ręka mistrza›
1. Jak przeraża, skoro nie przeraża?
Łukasz Orbitowski: Pogadajmy o horrorze. O strachu, lęku i niepokoju. Możliwościach, jakie daje literatura w tym zakresie.
„Rękę mistrza” przeczytałem z przyjemnością, opowiadania także. Ale nie bałem się ani trochę. Sięgnąłem pamięcią wstecz. Wybaczcie ten wtręt osobisty, ale ostatni raz bałem się chyba niecałe dwie dekady temu, kiedy byłem jeszcze nastolatkiem. Było to, przyznaję, podczas lektury właśnie Stephena Kinga. A teraz nie mogę. Dociera do mnie niesamowitość niektórych rozwiązań, jak malowanie przy pomocy fantomowej kończyny, uzasadnienie obsesji pacjenta w „N.”, duchy w innych tekstach także wydają się wiarygodne. Ale się nie boję, czyli sens gatunku gdzieś się zatracił. Książka nie spełniła swojego zadania.
Wątpliwości: może sam jako fan horroru i twórca nie jestem najlepszym testerem, zużyłem się po prostu podczas obcowania z tym rodzajem literatury? Ale na filmach dalej zdarza mi się przestraszyć. Bałem się, grając w „Dead Space” na konsoli. Czy horror literacki nie jest więc gatunkiem pomylonym? Nie spełnia swojego założenia. A może jest, wbrew całej brutalności i intensywnej (choć nie w książkach Kinga) obecności erotyki, gatunkiem dla młodzieży? W tym sensie to ogromne oszustwo: człowiek łapie bakcyla w wieku lat -nastu, a potem szuka tamtych emocji, co musi się skończyć rozczarowaniem.
Chyba że sensem horroru jest coś innego. Tylko co?
Jacek Dukaj: Ty się zmieniłeś albo sytuacja kulturowa się zmieniła.
Spotykam się zasadniczo z dwoma sposobami ujęcia ewolucji kultury. „Konserwatyści” twierdzą, że spektrum wzruszeń kulturowych człowieka, przeżyć wyzwalanych przez sztukę pozostaje z grubsza stałe. Zmieniają się epoki, technologie, mody, ale odbiór wszelkiej produkcji artystycznej mieści się w tych samych ramach. „Ewolucjoniści” uważają natomiast, że nowe dziedziny sztuki, nowe technologie, nowe konteksty cywilizacyjne tworzą nowe kategorie przeżyć; spektrum się rozszerza, a także zmienia rozkład wewnętrzny.
Można więc odpowiedzieć na Twoje rozterki tak: owszem, kiedyś literatura grozy naprawdę straszyła, ale współcześnie tę rolę przejęły inne metody pobudzania wyobraźni. Bez problemu daję wiarę takim scenom sprzed kilku wieków: wieczór-noc, wicher duje za zatrzaśniętymi okiennicami, ludzie skuleni przy ogniu, nie ma co robić, jedyna rozrywka to opowiadanie i słuchanie opowieści, więc słuchamy, reszta zmysłów wyłączona, bo na zewnątrz tylko ciemność i dzikie bestie, i jeśli opowiadacz zdolny, niewiele wtedy było trzeba, by z przerażenia zasłonić oczy i zakopać się pod futrami. Bardzo podobną genezę miały moim zdaniem klasyczne romanse gotyckie – kto nie czytał ich przy lampie naftowej na zimnej angielskiej prowincji, ten czytał już co innego.
Ewolucjonista odpowie inaczej: nowe rodzaje produktów kultury oferują nowe wrażenia, nie można oczekiwać, że lektura tekstu wywoła u ciebie takie skoki adrenalinowe jak nagły atak potwora z ekranu; ani żadna literatura nie zaangażuje cię w takie interakcje jak gry swobodnego wyboru, w których dosłownie wchodzisz do wnętrza kreacji. Równie dobrze można żądać od malarstwa, żeby dało się przy nim tańczyć jak przy muzyce.
Co więc pozostało? Drugorzędowe cechy gatunkowe.
Wit Szostak: Nie jestem pewien, czy trzeba wytaczać od razu działo „ewolucja kultury”. Jednak ten sam Orbitowski bał się kilkanaście lat temu, a książki Kinga sprzedają się w milionowych nakładach jako „powieści mistrza grozy”. Ktoś się jednak boi. Stawiam na indywidualną wrażliwość u różnych czytelników, ewentualnie na syndrom wypalenia u Łukasza.
Orbitowski: A co to znaczy: nowa kategoria wrażeń? Czy ewolucjoniści uważają, że, powiedzmy, gry audiowizualne oferują zupełnie nowe emocje? Jeśli tak, to jakie? Nie jestem przekonany, czy ogniskowa opowieść grozy sprzed dwustu lat oferuje coś zasadniczo różnego od filmu „[Rec]” na przykład – uczucia są te same, tylko wywołują je inne środki. Chyba że zatrzymujemy się na estetyce.
Albo też jest zupełnie inaczej: nowe formy wygenerowały nowe uczucia. Powieść gotycka oferowała strach, King poststrach, „[Rec]” – post-poststrach i tak dalej. Pisałeś mi kiedyś, Jacku, że nie mamy archeologii emocji. To prawda.
King wciąż znajduje czytelników, ale Wicie, Ty wcześniej go nie znałeś, prawda? „Ręka…” zachęciła Cię do lektury innych jego książek? Z Twoich wypowiedzi wnioskuję, że nie. Myślę, że sam bym po niego teraz już nie sięgał, gdybym nie przeżył tej młodzieńczej przygody „konstytuującej”; po prostu grupa autorów horrorów z Kingiem na czele odegrała tę samą rolę w moim przypadku, co Tolkien dla innych.
„Ręka…” opowiada o dojrzałym mężczyźnie. Tymczasem w estetyce, problematyce, pejzażach wewnętrznych bohaterów nie znajduję niczego, czego nie rozpracowałby nastolatek. Poczytajcie sobie dialogi z Wiremanem: dwóch siedemnastolatków przerzuca się refleksjami i bon motami.
King królem horroru. Jeśli horror jest gatunkiem dla młodzieży, to czy istnieje możliwość wyjścia poza? Analogicznej drogi, jaką poszedł komiks o superbohaterach?
Szostak: To prawda, „Ręka mistrza” to mój pierwszy kontakt z tekstami Kinga. Widziałem kilka filmów, w tym chyba wszystkie klasyki. Ale pisaliście już o tym, że film oddziałuje inaczej.
Taki „pierwszy kontakt” ma swoje dobre i złe strony. Złe są takie, że chyba jestem za stary na takie opowieści, a nie mam Łukaszowego sentymentu. Czyli King – Sentyment = Obojętność. Przeczytałem bez przykrości, bez jakichś wzruszeń. Kilka dobrych scen, parę pozostało w pamięci. Bardziej interesowała mnie wpisana w książkę opowieść o poharatanym fizycznie i psychicznie facecie, który próbuje zbudować swoje życie na nowo. Ale ta opowieść ustępuje szybko miejsca jakiejś dziwacznej laleczce.
Natomiast taki spóźniony „pierwszy kontakt” ma też swoje dobre strony, bo miałem jednak poczucie pewnej świeżości. Coś, co dla fanów Kinga jest sztampą, wybaczalną ukochanemu autorowi powtarzalnością, dla mnie miało pewien walor nowości. W tym sensie czytałem „Rękę mistrza” bez dekadenckiego zblazowania wieloletnich wyznawców.
Drugie pytanie: czego ludzie się boją? Zastanawiające, że w naszej epoce, nazywanej późną nowoczesnością, w odczarowanym świecie Zachodu popytem cieszą się próby przestraszenia ludzi, które odwołują się do sił i mocy, w które większość odbiorców nie wierzy. Przecież chyba żaden czytelnik „Ręki mistrza” – by na moment zaczepić się o tekst – na sucho nie wierzy w to, że jakaś laleczka wyłowiona z morza może przemienić świat wokół siebie na tyle, by działy się w nim rzeczy tak straszne, jak w powieści. King pisze o „starych bóstwach”, starszych niż wszelkie inne (choć przecież im starsze bóstwo, tym bardziej bezzębne i wypłowiałe), ale nikt w to przecież nie wierzy. W jaką grę grają autorzy i czytelnicy horrorów, że to wszystko tak hula?
Orbitowski: Nie jestem psychologiem. Zwróćcie uwagę, że nowoczesny horror zdobył popularność w momencie odmagicznienia świata. Nie wierzymy już w duchy, demony i krasnale, że o diable nie wspomnę. Życie standardowego odbiorcy horroru – amerykańskiego studenta – jest, wydaje mi się, dość jasne (może się mylę). A nie dam się przekonać, że potrzeba obcowania z niesamowitością, obecna w całej naszej kulturze, po prostu może przestać istnieć. Zaspokajamy ją w inny sposób.
Dukaj: Otóż to jest gra, zabawa kulturowymi sytuacjami strachu. Czy naprawdę ludzie kupują Kinga po to, żeby się przestraszyć – czy żeby poczytać o strachu i jego korelatach estetycznych, fabularnych itp.?
Interesujący pod tym względem jest wielkomiejski horror azjatycki – ale tylko filmowy; czytając literacki pierwowzór „Kręgu”, nie przestraszyłem się ani trochę. Natomiast tym filmom udało się moim zdaniem otworzyć „nowe ścieżki strachu”.
Orbitowski: Aż korci mnie, żeby to pociągnąć… ale czy to właściwe miejsce? „Krąg” moim zdaniem jest konsekwencją kingowskiej rewolucji gatunkowej. King wyprowadził demona z odludzia do amerykańskiego miasteczka. Azjaci przybliżyli grozę maksymalnie do odbiorcy. Groźne są przedmioty najbliższe: telewizor, komórka, komputer. Czekam na „horrory product placement”, sponsorowane przez Apple.
Dukaj: Skontruję te rozważania z pozycji cynika-pragmatyka. Na mój nos horror czyta się dziś dla jednej z czterech rzeczy: flaków, klimatu, gry konwencją albo oprawy dokołahorrorowej.
„Flaki” – to jest ten rodzaj horroru, który zgadza się z diagnozą, że tekst na papierze nie potrafi naprawdę przestraszyć, za to jest w stanie wywołać uczucie obrzydzenia, odrazy, wstrętu, a na stopniu wyżej: fascynacji ohydą. Estetycznie to turpizm mocno sfizjologizowany, psychologicznie zaś jedzie na owym odruchu, o którym wspominał już Platon: zbiera mi się na wymioty, ale i tak muszę zawrócić i przyjrzeć się z bliska stercie trupów. Pisał o tym niedawno Littell w „Łaskawych”.
„Klimat” – ponure zamczyska, upiorne pustkowia pod brudnym niebem, cmentarze nocą, starożytne ruiny pogańskich kultów, wykopaliska Nieznanego, trzeszczące domy pełne mrocznych obrazów i masywnych mebli, biblioteki zakurzonych ksiąg tajemnych, klinicznie bezludzki industrializm migoczących świetlówek i skwierczącej elektryki, betonowe pustelnie seryjnych morderców itd. Te elementy same stanowią o atrakcyjności kreacji; podobne to do scenograficznego fetyszyzmu SF. Na tym zaczepiła się także młodzieżowa subkultura mroku. Większość twórczości Anne Rice to taka sensualistyczna dekadencja dla pospólstwa.
„Gra konwencją” – w ogóle nie chodzi tu o strach, a o zabawę rekwizytornią gatunku. Wyłazi to coraz częściej także w kinie: od „Krzyków” Cravena do rozmaitych horror-komedii, o których nierzadko trudno powiedzieć, czy robią sobie jaja z premedytacją, czy też są po prostu tak kiczowate, że aż śmieszne. Stąd pochodzi przecież cały najnowszy trend filmów o zombies, w których idzie o wszystko – śmiech, romans, krytykę społeczną, metafory ekonomiczne, przewrotki popkulturowe, efektowne rozwałki – tylko nie o przerażenie czy jakąkolwiek tajemnicę.
„Oprawa dokołahorrorowa” najważniejsza jest natomiast w literackiej formule „grozy”. Za to właśnie – i chyba tylko za to – cenię Kinga: żeby poruszyć czytelnika złamaniem swojskiej normalności, musi najpierw mozolnie tę normalność współczesnych Stanów zbudować, i tak oto dostajemy niekiedy wyborne portrety obyczajowości oraz zbudowanej na popkulturze i religii mentalności Ameryki małomiasteczkowej. Autorzy o odmiennym temperamencie wybierają na materiał dla tej oprawy narracje z kryminału noir albo bardziej efekciarskie mitologie urban fantasy.
Orbitowski: Dokonałeś tutaj strasznej rzeczy: udowadniasz niemożność horroru literackiego.
Poziom „flaki” skreślam z miejsca. Nie kupuję, a to dlatego, że umiarkowanie dostrzegam możliwość literackiego „gore”. To znaczy świetnie wyobrażam sobie książkę epatującą okrucieństwem, żeby wskazać tylko „Dziecię boże”. McCarthy operuje konkretem, ale szalenie subtelnie – flaki i robaki są już w naszych głowach, wywołane jednym prawidłowo użytym zdaniem. Pornografia przemocy, detal okrucieństwa, cała ta opisowość makabry przegrywa z obrazem, i to natychmiast, dlatego średni film gore i tak oddziałuje lepiej niż dobra warsztatowo książka. Właśnie tutaj twój przykład z tańczeniem do obrazu pasuje najlepiej.
„Klimat” – pozornie masz rację, ale nie umiem właściwie określić, czym ten klimat ma być. Chyba że poprzez wskazanie. Zwróćcie uwagę, że klimat jest ostatnią deską ratunku dla książki. A: „Przecież to beznadziejne. Fatalnie napisane, oderwane od realiów, bohaterowie są niewiarygodni, a fabuła nielogiczna. Do tego nudy na pudy”. B: „Masz rację. Ale jaki klimat jest w tej powieści!”. Tłumaczenie klimatem nie tłumaczy niczego.
Dwa dalsze przykłady: warstwa obyczajowa, owszem, jest wartością, ale można skreślić horror i po modyfikacjach fabularnych mieć zupełnie wartościową książkę. Może nawet lepszą, bo element nadnaturalny w tym ujęciu „przeszkadza”.
Wreszcie przykład numer trzy, czyli wariacja autotematyczna. To już zupełny klops, kiedy żeby się obronić, trzeba sięgać do własnych kontekstów. Mam teraz przed oczyma twórców z kręgu malarstwa współczesnego, powiedzmy – niefiguratywnego. Mają galerie dla siebie, każdemu każdy przyjdzie na wernisaż i napisze szkic krytyczny. Świat na zewnątrz może nie istnieć.
Czy horror literacki jest możliwy? Tak – jeśli przyjmiemy za sens docieranie do „grozy istnienia”, tego metafizycznego przerażenia światem. Używa się w tym celu środków zaczerpniętych z podkultury. Słabszą wersją jest horror „socjologiczny”, jak „Wielki marsz” Kinga albo „Obcy” Castle’a.
Szostak: No dobrze, ale dlaczego tak jest, zastanówmy się nad tym. Kiedyś słowo przerażało, teraz przeraża tylko obraz. Upraszczam, ale tak mniej więcej można podsumować te rozważania o relacji literatura-film. Czy ludzie się znudzili, czy literackie bodźce są zbyt słabe? Czy też film stworzył pewne standardy „straszenia”, które akcentują intensywność, ale też krótkotrwałość danej emocji? Literatura ich nie spełnia, więc tu przegrywa.
Tylko rodzi się pytanie: co jest, koniec końców, bardziej przerażające – krótka, ale cholernie mocna emocja czy mniej wyraźny niepokój, który jednak pozostaje w człowieku na dłużej, wsącza się gdzieś w jego myślenie? Z filmu straszącego w nagły sposób ludzie wychodzą oczyszczeni, zadowoleni, kończą jeść popcorn, żartują, straszą się nawzajem ze śmiechem. Emocja minęła. We mnie natomiast niektóre niepokoje wzbudzone przez literaturę wiele lat temu siedzą gdzieś do dziś i czasem potrafią wypłynąć na powierzchnię.
Takie przeformułowanie problemu pozwala przekroczyć dotychczasowy podział literatura-film, bo są równie niepokojące filmy.
Dukaj: Chcąc nie chcąc, wracamy do kwestii ewolucji kultury i zmian uczuć wywoływanych przez sztukę. Czy rodzaj łomotów adrenalinowych, jakie oferują dziś kino i gry komputerowe, był w ogóle dostępny przed powstaniem tych mediów? (Poza prawdziwymi sytuacjami życiowymi, które wszakże nie wszystkim się przydarzają).
Jeśli tak – a to jest chyba stanowisko Łukasza – to należałoby uznać, że te chwilowe, dosłowne strachy jednak realizują istotę horroru. Przyjmujemy, że horror ma straszyć – i proszę, straszy skutecznie, jak nigdy dotąd. Wedle tych „standardów straszenia” ów długofalowy niepokój przywołany przez Wita nigdy nie będzie „bardziej przerażający”.
Ale czy w ogóle mówimy tu o podobnych istotowo uczuciach? Czy przychyliwszy się do rozpoznania Wita, nie rozciągnęlibyśmy „horrorowatości” na większą część literatury? Przypomnijcie sobie: ile razy taki pełzający niepokój pozostawał w Was po lekturze książek całkowicie niezależnie od ich proweniencji gatunkowej – po prostu dlatego, że dobra literatura tak głęboko w Was weszła i pokazała Wam nowe, dziwne perspektywy? Weźmy np. literaturę wprowadzającą czytelnika w umysł szaleńca. Przestraszenie odbiorcy byłoby tu celem bardzo prymitywnym, spłaszczającym tekst. A właściwie nie sposób czytać takich utworów bez głębokiego zaniepokojenia.
Orbitowski: Te skoki adrenalinowe z pewnością były możliwe, i to już na samym początku, w czasach gawędy. Potem weszły filmy i zaoferowały ten sam rodzaj strachu, tylko przy mniejszych „kosztach”. Zamiast precyzyjnej atmosfery kreowanej przez Poego dostajemy efektowy wyskok zza węgła, albo i klauna z ekranizacji „It”. Literatura musiała poszukać swoich ścieżek, najciekawszą chyba jest Witowy „długofalowy niepokój”. Sytuacja jest nieco zbliżona do poszukiwania nowych tematów i form przez malarstwo po wynalezieniu fotografii.
„Zobaczcie, jak łatwo można pokonać Perse. Są problemy techniczne, trzeba na metodę wpaść, ale ostatecznie rozwiązanie jest banalne.” – otóż to. Jak przygodówka, do której nie masz solucji – klikasz, klikasz, aż znajdziesz przedmiot, który zadziała. Albo zginiesz.
„Dopóki w „Ręce mistrza” owa moc i siła była nienazwana, czułem pewien niepokój. Potem ta historyjka o statku i laleczce była bezbrzeżnie niegroźna.” – no właśnie. W 2/3 książki miałem taką chęć, żeby to był koniec, żeby tak zostało, ale niestety, nic z tego.