Zdobycie przez „Konparuya Gomez” autorstwa Naka Saijō Japan Fantasy Novel Award za rok 2005 powinno świadczyć o wyjątkowej jakości tej fantastycznej powieści. Niestety, jest zupełnie na odwrót i książka okazuje się być wyjątkowym gniotem.
Idiota w krainie samurajów
[Naka Saijō „Konparuya Gomez” - recenzja]
Zdobycie przez „Konparuya Gomez” autorstwa Naka Saijō Japan Fantasy Novel Award za rok 2005 powinno świadczyć o wyjątkowej jakości tej fantastycznej powieści. Niestety, jest zupełnie na odwrót i książka okazuje się być wyjątkowym gniotem.
Naka Saijō
‹Konparuya Gomez›
Akcja powieści rozgrywa się w niedalekiej przyszłości w Japonii, na której terytorium pojawiło się nowe, autonomiczne państwo – Edo. Oficjalnie nieuznawane przez inne kraje, jest ono ostoją tradycji i kultury japońskiej z czasów poprzedzających otwarcie Kraju Kwitnącej Wiśni na świat
1). Wszelkie nowoczesne udogodnienia są tam zabronione, a życie toczy się według dawnych zasad z epoki szogunatu Tokugawów. Tęsknota za starymi dobrymi czasami sprawia, że wielu Japończyków zabiega o możliwość migracji do tego miejsca. Podobnie jak nasz główny bohater, student-idiota Satō Shinjirō. W przeciwieństwie do chyba wszystkich ludzi wyruszających do tego bajkowego państewka, on sam nie ma absolutnie żadnego określonego celu i jedzie tam na prośbę ojca. Jak się okazuje, czeka go tam specjalna misja do wypełnienia.
Dlaczego wyrażam się tak pejoratywnie o głównym bohaterze? Ano dlatego, że jego zachowania i brak podstawowej wiedzy, zdolności logicznego myślenia oraz iście dziecinna naiwność nie świadczą o nim najlepiej – szczególnie że jest ponoć studiującym dwudziestolatkiem. Jednym z częściej spotykanych w powieści zwrotów jest „poczuł się jakby dostał obuchem w głowę”, co częściowo może tłumaczyć tępotę Shinjirō – po tylu urazach każdy miałby kłopoty nawet z najbardziej oczywistymi kwestiami. Kłopot w tym, że to, co dla czytelnika jest jasne, dla bohatera stanowi mur nie do przeskoczenia i dopiero łopatologiczne wyjaśnienia zawarte w jeszcze bardziej łopatologicznych dialogach sprawiają, że doznaje on olśnienia.
Długie dyskusje, którymi wypełniona jest po brzegi książka, są bardzo nużące. Gdy intryga się wreszcie zagęszcza (około połowy powieści), bohaterowie za cel stawiają przed sobą jak najdokładniejsze rozstrzygnięcie każdego detalu prowadzonego śledztwa, co prowadzi do zupełnie banalnych wniosków, których sami domyśliliśmy się już wcześniej. Brak zainteresowania tymi dyskusjami potęgowany jest przez niezrozumiałą tendencję do krótkich, niekiedy jednozdaniowych, wypowiedzi bohaterów. Zapewne miało to służyć do nadania tym wielostronicowym pogadankom wrażenia dynamiki; efekt jest jednak daleki od zamierzonego. Zabawne wydaje się to, że na pierwszych stronach, podczas podróży bohatera do Edo, spotkani przedstawiciele tego państewka posługują się archaizowanym językiem, podczas gdy po dotarciu na miejsce wszyscy rozmawiają wykorzystując bardzo potoczne zwroty. Czy to niekonsekwencja samego autora, czy też tłumacza – ciężko stwierdzić.
Pal licho takie detale – moglibyśmy je przełknąć, gdyby tylko świat przedstawiony i fabuła miały sobą coś ciekawego do zaprezentowania. Niestety – nie mają. Głównym, tajemniczym celem bohatera, o którym dowiadujemy się dopiero po niesamowicie długiej ekspozycji fabuły, jest, uwaga, przypomnienie sobie wydarzeń sprzed piętnastu lat, gdy jako schorowane, siedmioletnie dziecko uciekał z Edo do Japonii. Odniosłem wrażenie, że ten cel i tak nie ma większego znaczenia – równie dobrze mogłoby chodzić o odnalezienie magicznego artefaktu ratującego świat przed zagładą lub pokonanie smoka. Pomysły te, choć może bardziej sztampowe, zapewniłyby przynajmniej bardziej wciągającą fabułę. Przypominanie sobie przeszłości oraz śledztwo, jakie się później wywiązuje nie ma w sobie nic wyjątkowego i mogłoby toczyć się praktycznie w każdym miejscu i w każdej innej konwencji. Specyfika Edo nie odgrywa w nim praktycznie żadnego znaczenia (może tylko poza tym, że w znaczący sposób wydłuża cały proces odkrycia winnych).
Można by oczekiwać, że słaba fabuła będzie służyła za pretekst do barwnego i wciągającego przedstawienia życia w sztucznie stworzonym Edo. Także i tutaj nasze nadzieje okazują się płonne. Owszem, otrzymujemy wiele opisów zwyczajów, miejsc, kultury czy wyglądu tego przesiąkniętego tradycją miejsca, w większości przypadków są to jednak opisy skrótowe, pełniące rolę czysto informacyjną. Państwo Tokugawów pełni tu rolę tła dla miałkiej fabuły – może gdyby było odwrotnie, powieść zasługiwałaby na większą uwagę.
Ukoronowaniem całego skomplikowanego śledztwa (którym straciłem zainteresowanie już na samym początku) jest schwytanie złoczyńcy, który okazuje się nie być wcale taki zły, jak można by sądzić. Jest to postać iście tragiczna, choć współczucia nie wzbudza (zapewne przez sposób, w jaki została ukazana). Właśnie w finale Saijō decyduje się na iście rewolucyjny chwyt fabularny i prowadzi jednocześnie dwa osobne wątki! Pierwszy to schwytanie złoczyńcy, drugi natomiast stanowi wyprawa zidiociałego studenta na poszukiwanie przyjaciela. Jeśli wcześniej miałem jakiekolwiek wątpliwości co do poziomu „Konparuya Gomez”, to zakończenie je całkowicie rozwiało. Ono nie może pretendować nawet do schematycznego – jest bowiem zwyczajnie żenujące. Choć czytelnik domyśla się istnienia zdrajcy mniej więcej od połowy książki, to student-idiota przyswaja ten fakt dopiero w bezpośredniej rozmowie z nim. Miejscowa mafia popełnia wszelkie możliwe błędy złoczyńców, a gdy czyjeś życie wisi na włosku, nasz bohater z determinacją krzyczy „Najpierw ja!”.
Spośród setek możliwych wykorzystań motywu państwa w państwie, tradycyjnego Edo w granicach Japonii, Naka Saijō wybrał chyba najgorszy z możliwych, wplątując płaskich i głupich bohaterów w banalną intrygę toczącą się w szarym i mało wyrazistym świecie. Nawet jeśli brać „Powrót do Edo” za „odzwierciedlenie japońskiej tęsknoty za tradycją” (jak sugeruje nam wydawca), to dość trudno wyobrazić mi sobie, co też tę tęsknotę w powieści reprezentuje poza samym pomysłem i problemem, jaki sprawia izolacja państwa od reszty świata.
1) Miało to miejsce w epoce Meiji w 1868 roku.
To ja się pytam - za co w takim razie te 10 procent!? :>