Turcja, określana od końca XIX wieku mianem „chorego człowieka Europy”, odegrała niebagatelną rolę w pierwszej wojnie światowej. Stając po stronie państw centralnych stała się dla aliantów poważną przeszkodą w zaangażowaniu większości sił na froncie zachodnim, zaś nieudany desant na Gallipoli na stałe przeszedł do historii tego konfliktu. Ten i wiele innych, równie ciekawych epizodów znajdziemy w książce Edwarda J. Ericksona „Gallipoli i Bliski Wschód 1914-1918”.
Chory człowiek Europy ma się dobrze
[Edward J. Erickson „Gallipoli i Bliski Wschód 1914-1918” - recenzja]
Turcja, określana od końca XIX wieku mianem „chorego człowieka Europy”, odegrała niebagatelną rolę w pierwszej wojnie światowej. Stając po stronie państw centralnych stała się dla aliantów poważną przeszkodą w zaangażowaniu większości sił na froncie zachodnim, zaś nieudany desant na Gallipoli na stałe przeszedł do historii tego konfliktu. Ten i wiele innych, równie ciekawych epizodów znajdziemy w książce Edwarda J. Ericksona „Gallipoli i Bliski Wschód 1914-1918”.
Edward J. Erickson
‹Gallipoli i Bliski Wschód 1914-1918›
Opracowanie Ericksona jest jedną z części sześciotomowego cyklu Wydawnictwa Rebis poświęconego historii pierwszej wojny światowej, która, w przeciwieństwie do swojej następczyni z lat 1939-45, nie doczekała się tak wielu historycznych omówień. Co jeszcze istotniejsze, „Gallipoli i Bliski Wschód” skupia się na stosunkowo mało znanych aspektach tego konfliktu, do jakich należy zaliczyć kampanie Imperium Osmańskiego toczone w Mezopotamii, Palestynie czy na Kaukazie. Erickson za cel stawia sobie ukazanie tego, że armia turecka, wbrew opiniom zachodniej historiografii, nie była słaba, niewyszkolona i niezdolna do długotrwałego prowadzenia wojny. Książka wyczerpująco analizuje prawie wszystkie fronty, na jakich walczyli Turcy podczas tej wojny, ale trzy przykłady najlepiej obrazują sprawne działanie osmańskiej armii. Są to Gallipoli, kampania w Mezopotamii oraz toczone pod koniec wojny walki na Kaukazie.
Jak można sądzić po tytule książki, najwięcej miejsca poświęcono właśnie niesławnemu desantowi na Gallipoli, który miał okazać się łatwym zwycięstwem aliantów i na dobre wyeliminować Turcję z wojny. Erickson celnie zauważa, że ten epizod funkcjonuje na zachodzie nie jako zwycięstwo Turków, ale jako klęska aliantów. W efekcie powstaje mylne wrażenie, jakby porażka na półwyspie była skutkiem pecha i nie zależała w żadnym wypadku od zdolności tureckich oddziałów ani ich dowódców. Jednak to właśnie na Gallipoli doświadczenie zdobywały siły, które skutecznie walczyły na wielu innych tureckich frontach, od Palestyny po Kaukaz. Błędy brytyjskich dowódców, którzy nie byli w stanie wykorzystać sprzyjających im sytuacji logistycznych pozwoliły Turkom na umocnienie się na dalszych liniach okopów oraz ściągnięcie większej ilości sił. Skutecznie uniemożliwiło to jakiekolwiek postępy oddziałom angielskim, australijskim i nowozelandzkim, a długotrwałe walki wynikały tylko i wyłącznie z uporu wyższego dowództwa, które sukcesem na froncie tureckim chciało powetować sobie brak postępów w wojnie pozycyjnej we Francji.
Nie bez znaczenia, zarówno na Gallipoli, jak i w innych rejonach, były rady i wsparcie niemieckich dowódców wojskowych, którzy jeszcze na długo przed wybuchem wojny działali w Turcji w ramach sojuszu Imperium z Niemcami. Dokonali oni olbrzymiego wkładu w unowocześnienie tureckiej armii, a dostawy sprzętu wojskowego (które trwały aż do zakończenia wojny i obejmowały zarówno karabiny i amunicję, jak i artylerię i samoloty) okazały się niezbędne dla zacofanej technologicznie armii. Figury takich dowódców jak Enwer Pasza czy Kemal Pasza dowodzą, że Niemcy nie zdominowali całkowicie tureckich sił wojskowych.
Głównym przeciwnikiem Turków na Bliskim Wchodzie były oddziały brytyjskie składające się w korpusów ekspedycyjnych wysyłanych transportami z Wielkiej Brytanii, jak również z dywizji indyjskich, australijskich i nowozelandzkich. To głównie Hindusi wzięli udział w kampanii w Mezopotamii, gdzie pod dowództwem generała Charlesa V.F. Townshenda Brytyjczycy rozpoczęli zakrojoną na szeroką skalę ofensywę. Działania te, rozpoczęte na początku 1915 roku, zakończyły się katastrofalnie. Po pokonaniu Turków w pierwszej bitwie po Kut al-Amarą we wrześniu tego roku, Townshend pomaszerował na Bagdad. Mimo początkowych sukcesów i przełamania pierwszej linii obrony Brytyjczycy zostali zmuszeni do wycofania się i umocnienia w zdobytej Kut al-Amarze. Długie oblężenie, brak zaopatrzenia i niezdolność do przełamania podwójnego kordonu wojsk tureckich doprowadziło w kwietniu 1916 roku do podpisania kapitulacji. Townshend oddał do niewoli ponad trzynaście tysięcy żołnierzy, co Erickson określił mianem „największej kapitulacji wojsk imperialnych od Yorktown w 1781 roku do Singapuru w 1942”. Rok później, w 1917 roku, armia pod dowództwem generała Maude’a dokonała tego, co nie udało się jego poprzednikowi i po przełamaniu tureckiej obrony w drugiej bitwie pod Kut al-Amarą wkroczyła do Bagdadu w marcu tego roku. Ustabilizowało to front w Mezopotamii aż do końca wojny.
Oczywiście sukcesy na Gallipoli i, tymczasowe, także w Mezopotamii nie przechyliły szali wojny na korzyść Turcji, która w tym samym czasie toczyła ze zmiennym skutkiem walki w Europie i na Kaukazie. Dopiero pod koniec wojny, po wybuchu rewolucji w Rosji, front kaukaski okazał się niezwykle łatwy do przełamania. Rozkład rosyjskiej armii oraz próby ustanowienia niezależności przez Ormian, Azerów i inne kaukaskie narody doprowadziły do wytworzenia się w tym rejonie próżni, którą Turcy skwapliwie wypełnili. Wkraczając na tereny nie tak dawno zajmowane przez Imperium Rosyjskie mieli nadzieję na powetowanie sobie strat na innych frontach, a niewyszkolone, ochotnicze armie nowopowstałych państw nie mogły na długo powstrzymać zaprawionych w bojach dywizji tureckich. W krótkim czasie doprowadziło to do zajęcia przez Turków Batumi, Tyfilisu oraz Baku (to ostatnie Żeromski opisał w „Przedwiośniu”). Wszystkie te zdobycze przeszły później pod kontrolę Rosji Sowieckiej.
W końcowym rozdziale, traktującym o zakończeniu wojny i traktatach pokojowych, pojawia się sugestia, jakoby powojenny podział Imperium Osmańskiego dokonany przez Aliantów (Turcja miała stracić około połowy swojego przedwojennego terytorium) stanowił podstawę dzisiejszych konfliktów na obszarze Bliskiego Wschodu. Nie sposób nie zgodzić się z komentarzem redaktora merytorycznego książki, który określił podobne sugestie mianem „ahistorycznych”. Widać również, że ta ostatnia część książki Ericksona jest zaledwie szkicem (dziewięć stron), któremu brakuje szczegółowości poprzednich rozdziałów. Najbardziej brak w nim choćby szerszego spojrzenia na skutki podpisania zawieszenia broni (które doprowadziło wszak do kolejnej wojny i przekształcenia Turcji w nowoczesne, europejskie państwo pod rządami wspomianego już Kemala Paszy znanego szerzej jako Atatürk). Innym minusem książki jest także pominięcie kampanii tureckich w Europe. Mimo ich niewielkiego znaczenia i jeszcze mniejszych sukcesów poświęcenie im przynajmniej jednego rozdziału byłoby dobrym rozwiązaniem.
Turcy zdołali dowieść, zarówno w defensywie na Gallipoli, jak i w bardziej mobilnych działaniach nad Tygrysem i Eufratem, że potrafią stawić czoła lepiej uzbrojonym i często lepiej wyszkolonym oddziałom wroga. Erickson skutecznie dowodzi, że „chory człowiek Europy” nie był aż tak nieudolny militarnie jak chcieliby tego alianccy dowódcy. Wydaje się, że właśnie to niedoceniania przeciwnika doprowadziło do takich klęsk jak Kut al-Amara czy niesławne Gallipoli. Nawet jeśli można mieć zastrzeżenia do pewnych stwierdzeń Ericksona, z pewnością należy traktować „Gallipoli i Bliski Wschód” jako jedno z ciekawszych opracowań w tym temacie dostępnych w Polsce.
Cykl jest sześciotomowy, widzę jak stoją wszystie na półce ;-)