„Guiana” to w języku Indian „ziemia wielu wód”. Trzy obszary – Gujana Brytyjska, Holenderska (Surinam) i Francuska mają w sumie półtora tysiąca kilometrów wybrzeża. Bilans autora po tej podróży: trzy tysiące stron notatek, dziesięć godzin nagrań i tysiąc fotografii. Powstała z nich ta książka. Trzeba jednak przyznać, że jej lektura to dla czytelnika spore wyzwanie.
Wzdłuż gujańskiego wybrzeża
[John Gimlette „Dzikie wybrzeże” - recenzja]
„Guiana” to w języku Indian „ziemia wielu wód”. Trzy obszary – Gujana Brytyjska, Holenderska (Surinam) i Francuska mają w sumie półtora tysiąca kilometrów wybrzeża. Bilans autora po tej podróży: trzy tysiące stron notatek, dziesięć godzin nagrań i tysiąc fotografii. Powstała z nich ta książka. Trzeba jednak przyznać, że jej lektura to dla czytelnika spore wyzwanie.
John Gimlette
‹Dzikie wybrzeże›
Trzy Gujany stanową jedyny skrawek Ameryki Południowej, który nigdy nie należał ani do Hiszpanii, ani do Portugalii. Co więcej, całkowicie różnią się kulturowo od pozostałych krajów kontynentu. Są one stosunkowo mało znane i rzadko opisywane. Także dlatego, że większość interioru, czyli terytorium w głębi lądu, jest niedostępna. Nawet dzisiaj przyroda skutecznie broni tam człowiekowi wstępu.
Autor zdecydował się odbyć podróż wzdłuż wybrzeża, z zachodu na wschód, z Gujany Brytyjskiej, poprzez Surinam, do Gujany Francuskiej, zamorskiego departamentu Francji. Jak się żyje dzisiaj w tych krajach? Czy skomplikowana historia nadal wpływa na teraźniejszość? Jak bardzo brytyjskie, holenderskie i francuskie są Gujany?
John Gimlette już na początku książki wspomina o „trudnych pytaniach, na które my, Europejczycy musimy sobie odpowiedzieć”. To ważny wątek, przewijający się przez całą jego książkę. Nie da się ukryć, że niewolnictwo zdeterminowało historię wszystkich trzech terytoriów, na zawsze zmieniając jej bieg, gdy tylko zaczęli docierać tu biali ludzie. Autorowi udało się pokazać, że mieszkańcy Gujany z piętnem niewolnictwa zmagają się do dzisiaj. Trudne pytania pod adresem Europejczyków ani trochę nie tracą na aktualności. Wiele epizodów opisanych w tej książce to wstrząsające świadectwa najbardziej wstydliwego rozdziału w dziejach ludzkości, historii chciwości i żądzy władzy, które doprowadziły do koszmaru niewolnictwa.
Książka ma dwa wymiary: relacja autora z podróży przenika się z reportażem historycznym. Nie ma wątpliwości, że autor do wyprawy przygotował się doskonale, przytacza wiele cennych informacji i sporo historycznych faktów. Opisuje krajobrazy i napotykanych po drodze ludzi oraz próbuje odtworzyć życiorysy osób związanych z przeszłością Gujany. Ta obszerna książka to prawdziwa kopalnia wiedzy o tych terenach, tym bardziej zasługująca na uwagę, że podróż miała miejsce stosunkowo niedawno, bo pięć lat temu.
Niestety, w przypadku „Dzikiego wybrzeża” potwierdza się zasada, że dużo nie zawsze znaczy dobrze. Czytelnik na każdej stronie bombardowany jest przez natłok informacji, dat, nazwisk – z historii i współczesności. Autor przypomina nieco typ nadgorliwego przewodnika na wycieczce. Bez wątpienia doskonale zna temat, w dobrej wierze pragnie przekazać nam jak najwięcej, wtłacza w nas fakty, daty i sylwetki, ale nam to wszystko się zlewa, co skutkuje tym, że po pewnym czasie wyłączamy się i już niczego nie wchłaniamy. Z tą książką jest podobnie. Brak jej lekkości, zmiany tempa narracji, ma się wrażenie, że autorowi brak pomysłu na to, jak uporządkować swoje bogate doświadczenia z wyprawy, by wniosły one coś nowego do doświadczeń czytelników. Jak się wydaje, książka zyskałaby, gdyby mniej było w niej spisanych jedna po drugiej notatek i nagrań, a więcej – prób pokazania charakterystycznych szczegółów, bardziej wyrazistych sylwetek czy faktów z historii. Nie ma tu nawet humorystycznych anegdot, tak lubianych przez czytelników literatury podróżniczej, które wiele mówią o mentalności tubylców i duchu odwiedzanych miejsc, a czytającym – pozwalają wziąć oddech przed przyswojeniem kolejnej porcji wiedzy.
Nie da się nie zwrócić uwagi na jeszcze jeden szczegół: książka ma znamiona etnocentryzmu. Autor jest Brytyjczykiem, a część poświęcona Gujanie Brytyjskiej zajmuje więcej niż połowę całej książki. Nie można więc pozbyć się wrażenia że obie pozostałe Gujany: Holenderska i Francuska zostały potraktowane przez autora powierzchownie i po macoszemu.
Bodaj najlepszą częścią książki jest reportaż z pobytu autora w Jonestown w Gujanie Brytyjskiej. Autor wnikliwie bada tu ślady obecności sekty Świątynia Ludu, na której czele stał Jim Jones. W 1978 roku w nie do końca wyjaśnionym akcie zbiorowego samobójstwa zginęło tu ponad dziewięćset osób, najwięcej w historii ludzkości. Tutaj daje się zauważyć swoistą dramaturgię, autor ma jakiś cel, chce dotrzeć do prawdy o sekcie, rozmawia ze świadkami tamtych wydarzeń, odtwarza ich prawdopodobny przebieg. Jaka szkoda, że tego pisarskiego „nerwu” wystarczyło autorowi tylko na początek książki, pozostałe rozdziały już tak nie trzymają w napięciu, choć – jak podkreślam – są pełne interesujących informacji i opisów. Musimy zatem uzbroić się w cierpliwość, jeśli chcemy wraz z autorem przejść szlak wzdłuż gujańskiego wybrzeża.
Proszę nie wierzyć tej dosyć niekompetentnej recenzji - "Dzikie wybrzeże" to świetna książka wchodząca głęboko tyleż w materię podróżniczą, ile historyczną, a przy tym jednocześnie ponura (z racji omawianych tematów, głównie dziejów niewolnictwa) i sarkastycznie przezabawna. Trudno o literaturę dalszą od modnych współcześnie celebryckich wygłupów na gościnnych, tropikalnych występach.