Co do jednego autorzy „Cypherpunks” mają rację: książka ta nie jest żadnym manifestem. Nie dlatego, że brakuje jej myśli przewodniej ani wyraźnie sprecyzowanych koncepcji. Nie dostajemy tam jednak żadnych konkretnych rozwiązań, a jedynie sporą porcję utyskiwania na światową politykę mocarstw. Nawet jeśli wizja przedstawiona przez Assange’a i jego kolegów jest przekonująca, to kryje się w niej też spora doza przesady.
Neoanarchizm dla elit
[Julian Assange „Cypherpunks. Wolność i przyszłość internetu” - recenzja]
Co do jednego autorzy „Cypherpunks” mają rację: książka ta nie jest żadnym manifestem. Nie dlatego, że brakuje jej myśli przewodniej ani wyraźnie sprecyzowanych koncepcji. Nie dostajemy tam jednak żadnych konkretnych rozwiązań, a jedynie sporą porcję utyskiwania na światową politykę mocarstw. Nawet jeśli wizja przedstawiona przez Assange’a i jego kolegów jest przekonująca, to kryje się w niej też spora doza przesady.
Julian Assange
‹Cypherpunks. Wolność i przyszłość internetu›
Juliana Assange’a, twórcy WikiLeaks, nie trzeba nikomu przedstawiać. Od ponad roku mieszka w ekwadorskiej ambasadzie w Londynie, dokąd uciekł podczas procesu dotyczącego jego ekstradycji z Anglii do Szwecji. Pozostali uczestnicy dyskusji to już osobistości nieco mniej znane, ale nie mniej zasłużone w walce o wolność i niezależność internetu. Jacob Appelbaum jest deweloperem projektu Tor zapewniającego anonimowość użytkownikom sieci, Andy Müller-Maguhn to wieloletni członek niemieckiej organizacji Chaos Computer Club, a Jérémie Zimmerman aktywnie działa we francuskim La Quadrature du Net. Tego wszystkiego możemy dowiedzieć się z krótkich biogramów zamieszczonych na samym początku książki. Jak nietrudno się domyślić, spotkanie, w którym wzięła udział ta czwórka aktywistów i zapis przeprowadzonych rozmów będzie dotyczył sieci, bezpieczeństwa, anonimowości i złych rządów, które notorycznie łamią prawa obywateli.
Piszę to bez żadnej ironii, bo wbrew pozorom „Cypherpunks” nie jest losowym zbiorem narzekań i niczym nie popartych twierdzeń związanych z łamaniem praw człowieka. Assange i jego koledzy zadbali o to, by uczynić swoją publikację autentycznym źródłem wiedzy na temat wszystkiego, co wiąże się z prezentowaną przez nich ideologią i wydarzeniami, w których mieli swój udział. Może się to wydawać zaskakujące, ale na każdej stronie, w każdym rozdziale znajdziemy liczne przypisy: niekiedy do materiałów zamieszczanych na WikiLeaks, innym razem do publikacji internetowych serwisów informacyjnych i gazet (m.in. brytyjskiego „Guardiana” czy amerykańskiego „Washington Post”) czy mniej znanych stron dotyczących cypherpunkowych technologii. W efekcie nawet jeśli podchodzilibyśmy do kwestii ze sceptycyzmem, w świetle wszystkich tych informacji (które, co mogę potwierdzić, wciąż można sprawdzić, przeczytać i przeanalizować we własnym zakresie) musielibyśmy spojrzeć na argumenty autorów trochę inaczej.
Oczywiście nie należy zapominać, że całość jest jedynie odmienną formą propagandy, która przedstawia nam jedynie słuszne spojrzenie na świat, politykę i internet. Przytaczanie artykułów i publikacji to jedno, ale ich interpretacja stanowi zupełnie osobną kwestię; kwestię, którą my sami, jako czytelnicy, będziemy musieli rozwiązać. Jednak jeśli przymknąć oczy na problemy związane z tego rodzaju jednostronnym, antyrządowym spojrzeniem („Inwigilacja jest dzisiaj znacznie bardziej wyraźna niż w czasach, gdy była w głównej mierze sprawą Ameryki, Wielkiej Brytanii, Rosji i paru innych rządów, takich jak Szwajcaria i Francja. Teraz zajmują się tym chyba wszyscy – niemal każdy kraj – z powodu komercjalizacji masowego inwigilowania.”), książka przekazuje nam wiele interesujących informacji dotyczących procesów masowego śledzenia naszych poczynań, które ciągły rozwój internetu i dostępu doń tylko ułatwia. I nie chodzi wcale o problematykę działań pokroju tych podejmowanych przez samego Assange’a czy wciąż głośne sprawy Snowdena i Manninga, ale o nas wszystkich. Jak próbuje przekonać twórca WikiLeaks: „Gdy komunikujesz się przez internet lub telefon komórkowy, który teraz na wiele sposobów jest powiązany z internetem, twoje przekazy są podsłuchiwane przez militarne organizacje inwigilujące. To tak, jakbyś miał czołg w sypialni.”
Nie zamierzam analizować dogłębnie każdego sformułowania, mniej czy bardziej hiperbolizującego obecną sytuację w sieci, które zaprezentowano w książce. Istotne wydaje mi się jednak to, że w trakcie swojej dyskusji autorzy „Cypherpunks” zapomnieli o najważniejszym, czyli o przedstawieniu konkretnych rozwiązań i dróg wyjścia z obecnego inwigilacyjnego kryzysu. Oczywiście nieustannie przewijają się idee lansowania wolnego oprogramowania i software’u, które dzięki odpowiedniej kryptografii gwarantowałyby bezpieczeństwo i anonimowość (jednym z takich rozwiązań jest rozwijany przez Appelbauma projekt Tor). Książka, która nie pretenduje do miana manifestu, nie daje też żadnych konkretnych odpowiedzi na to, jak wyjść z owego kryzysu.
Sami dyskutanci dość szybko tracą z oczu najważniejszy cel i grzęzną w teoretycznych a mało odkrywczych rozmowach na temat problemu dziecięcej pornografii dostępnej w sieci czy możliwości, jakie daje internetowa waluta. Jak bowiem stara się dowieść na samym końcu Assange, nie ma szans na to, by postępy w inwigilacji, jakie miały miejsce w ciągu ostatnich dwóch dekad mogły zostać powstrzymane. W efekcie wolność „będą w stanie zachować tylko ci najlepiej zorientowani w wewnętrznej budowie tego systemu. Wolna więc będzie tylko wyspecjalizowana technicznie elita, te sprytne szczury biegające po budynku opery.” Innymi słowy: jeśli ktoś liczył na konkretne rozwiązania i rady, odejdzie rozczarowany. Jeśli ktoś liczył na nadzieje na zmiany, także się rozczaruje. Ale największy zawód to właśnie owa bezkrytyczna wiara w swoje zdolności prezentowana przez Assange’a i przekonanie, że oto on i jemu podobni będą należeli do nowej elity.
Jak na książkę nawołującą w tytule do sieciowego anarchizmu, a w treści – do internetowej wolności jednostek, ów końcowy akcent silnie podważa wszelkie argumenty przedstawiane w „Cypherpunks”. Wreszcie, patrząc na losy samego Assange’a trudno jest nie dostrzec życiowej ironii w tym, co proponuje.