Można by myśleć, że po 60 latach od pierwszego wydania jedno ze sztandarowych dzieł powojennej fantastyki naukowej będzie już co najmniej lekko nieświeże. Jest inaczej – Asimov wciąż potrafi przykuć uwagę niebanalnymi spostrzeżeniami, a kryminalna historia wciąga czytelnika od samego początku.
Jak robot został policjantem
[Isaac Asimov „Pozytonowy detektyw” - recenzja]
Można by myśleć, że po 60 latach od pierwszego wydania jedno ze sztandarowych dzieł powojennej fantastyki naukowej będzie już co najmniej lekko nieświeże. Jest inaczej – Asimov wciąż potrafi przykuć uwagę niebanalnymi spostrzeżeniami, a kryminalna historia wciąga czytelnika od samego początku.
Isaac Asimov
‹Pozytonowy detektyw›
„Pozytonowy detektyw” uznawany jest za kolejny tom cyklu „Roboty”, choć z opowiadaniami ze zbioru
„Ja, robot” ma wspólnych tylko tytułowych bohaterów. Czas akcji wyrzucony został w daleką przyszłość, na tyle daleką, że wiek XX i kolejne nazywane są średniowieczem i uznawane za okres upadku człowieczeństwa. Ziemia jest przeludniona (choć nie bardziej niż dziś), ludzie żyją w wielkich miastach ukrytych pod kopułami, nie wychodząc na świeże powietrze i odżywiając się głównie drożdżami, z których wytwarza się niemal każdy rodzaj żywności. Człowiek zasiedlił już kilkadziesiąt planet, ale doprowadziło to do cywilizacyjnego podziału na Ziemian i Przestrzeńców (czyli potomków kolonizatorów) – ci drudzy, uznając się w praktyce za istoty nieco wyższego rzędu, roszczą sobie pretensje do wpływania na losy mieszkańców Błękitnej Planety. W
opowiadaniach istnienie robotów na zamieszkanych światach jest całkowicie zakazane, w „Pozytynowym detektywie” sytuacja jest nieco inna: na Ziemi mamy nieliczne, niedoskonałe roboty, Przestrzeńcy z kolei dysponują już bardzo zaawansowanymi maszynami.
Asimov w tej charakterystycznej dla literatury sf scenerii umieścił fabułę dość typową dla amerykańskiego kryminału, z wyłączeniem roli kobiet, które u Chandlera i jego kolegów zawsze odgrywały niebagatelną rolę. Tutaj mamy intrygantów innego rodzaju – to mniej lub bardziej wyspecjalizowane roboty, które powolutku zajmują miejsca ludzi na stanowiskach zawodowych, wskutek czego darzone są serdeczną nienawiścią. Gdy zamordowany zostaje jeden z powszechnie nielubianych Przestrzeńców, do wyjaśnienia sprawy przydzielony zostaje nowojorski policjant Elijah Baley, a partneruje mu humanoidalny robot Daneel Olivaw – na pierwszy rzut oka nie od odróżnienia od człowieka.
Siłą powieści są świetne kreacje bohaterów: jakby zagubiony w swej roli komisarz Enderby, niemający w sobie nic z popularnych książkowych detektywów Baley oraz wcale nie mniej interesujący, choć mechaniczny, Olivaw jako stuprocentowo racjonalna przeciwwaga dla wyżej wymienionej dwójki. Obaj funkcjonariusze od początku mają ze śledztwem same problemy. Nie dość, że nie znoszą Przestrzeńców, których uważają za podstępnych intrygantów, sabotujących życie na Ziemi, to jeszcze zmuszeni są współpracować ze znienawidzonym robotem. Asimov nie byłby rasowym pisarzem science fiction, gdyby pod płaszczykiem stosunkowo jednoznacznych relacji nie zawarł szeregu głębszych znaczeń.
Powieść zasadza się na konflikcie pomiędzy skrajnie odmiennymi wizjami rozwoju cywilizacji. Przestrzeńcy, wśród których też istnieją wewnętrzne konflikty, twierdzą, że niemożliwe jest dalsze życie bez robotów i próbują wprowadzać je w delikatny sposób pomiędzy ludzi. Pragną też wszelkimi środkami wyzwolić w ludzkości potrzebę wyprowadzki z macierzy i podbicia nowych światów w kosmosie. Z grubsza rzecz ujmując Ziemianie przeciwstawiają się jednemu i drugiemu, choć jawny opór stawiają przede wszystkim tak zwani średniowiecznicy, czyli romantyczni zwolennicy powrotu do dawnego, rolniczego życia. Jak się jednak okaże, to właśnie w nich tkwi nieodkryty potencjał do podbicia nowych światów, ponieważ jako jedyna grupa społeczna są do tego stopnia niezadowoleni z aktualnego trybu życia, aby poświęcić je dla wizji lepszej egzystencji ich dzieci i wnuków.
Asimov swoje koncepcje dotyczące robotów i Przestrzeńców przedstawia w taki sposób, że gdyby budować równanie obrazujące zależności społeczne w świecie powieści, zamiast nich można by wstawić dowolną wykluczoną grupę bądź subkulturę. Autor na jaskrawych przykładach pokazuje w jaki sposób powstają i utrwalają się w umysłach ludzi stereotypy na temat obcych, wskazując zarazem, że przy odpowiednio refleksyjnym podejściu do sprawy istnieje możliwość ich przezwyciężenia. Dlaczego właściwie boimy się robotów? – pyta Baley. – Ja myślę, że przez poczucie niższości. Mamy poczucie niższości wobec Przestrzeńców, chcemy wynagrodzić to sobie poczuciem wyższości wobec kogoś innego i wścieka nas, że nie czujemy się wyżsi od robotów. Wydają się nam doskonalsze niż my, a przecież tak nie jest. Na tym polega piekielna ironia całej tej sprawy. Policjant jako jeden z niewielu zdaje się dostrzegać paradoks sytuacji: narastająca nienawiść do mechanicznych ludzi musi ustąpić miejsca chęci porozumienia i współpracy w obliczu wyższego celu. Wprawdzie myśl ta pojawia się w wyniku eksperymentalnej manipulacji, ale umysł Baleya przyswaja ją jako własną. Jedyną sensowną drogą wydostania się z ekologicznego, ekonomicznego i społecznego impasu cywilizacji jest zaufanie robotom i eksploracja nieznanych przestrzeni.
A co z zagadką kryminalną? Napędza motor fabuły, ale ostatecznie, w obliczu przemyśleń natury filozoficznej, schodzi na dalszy plan, a z lektury bardziej zapamiętujemy rozważania dotyczące zasad współistnienia robotów i ludzi. Czy pokojowa koegzystencja, a nawet swego rodzaju równouprawnienie mechanicznych stworzeń jest możliwe? Nie powinno dziwić, że Asimov był w tej sprawie wielkim optymistą. Najdobitniej wyrażają jego wiarę ostatnie zdania w książce, być może nieco patetyczne, ale z całą pewnością wzruszające – czyżby różnica między człowiekiem a robotem była mniejsza niż nam się wszystkim wydaje? Kto wie.