Najbardziej niezrozumiały jest dla mnie tytuł. Ściślej, chodzi mi o ten smutek, który oprócz tytułu pojawia się też w ostatnim zdaniu książki. Nie znalazłam go tam. Nie ma nic smutnego w zachowaniu Cecylki, jej ojca, nie ma smutku w ich myślach, a przynajmniej nic takiego nie wynika z tekstu. Nawet kiedy intryga układa się inaczej, niż by tego chciała jej twórczyni, nawet kiedy kończy się tragicznie – beztroska i egoistyczna Cecylka nie jest smutna. To, co pojawia się wtedy w młodej damie to coś w rodzaju przerażenia i egoistycznej fascynacji: „Mój Boże, do czego ja jestem zdolna!”
Zabrać do pociągu!
[Francoise Sagan „Witaj, smutku” - recenzja]
Najbardziej niezrozumiały jest dla mnie tytuł. Ściślej, chodzi mi o ten smutek, który oprócz tytułu pojawia się też w ostatnim zdaniu książki. Nie znalazłam go tam. Nie ma nic smutnego w zachowaniu Cecylki, jej ojca, nie ma smutku w ich myślach, a przynajmniej nic takiego nie wynika z tekstu. Nawet kiedy intryga układa się inaczej, niż by tego chciała jej twórczyni, nawet kiedy kończy się tragicznie – beztroska i egoistyczna Cecylka nie jest smutna. To, co pojawia się wtedy w młodej damie to coś w rodzaju przerażenia i egoistycznej fascynacji: „Mój Boże, do czego ja jestem zdolna!”
Francoise Sagan
‹Witaj, smutku›
Główną moją tezą będzie ta zawarta w tytule. Książkę „Witaj, smutku” – jeśli chce się ją przeczytać – należy bezwzględnie zabrać ze sobą do pociągu zamiast krzyżówek czy porywających czasopism brukowych. Na nie za długą podróż przyda się jak znalazł – fabuła jest nieskomplikowana, akcja nie wymaga specjalnie mocnego skupienia…
Siedemnastoletnia Cecylka, wraz ze swoim czterdziestoletnim ojcem Rajmundem, prowadzą beztroski tryb życia. Jako „trzeci element” pojawiają się kochanki ojca, który przeciętnie co sześć miesięcy, jak wynika z obserwacji córki, zmienia obiekty swoich uczuć. Nietypowa rodzinka (w tym akurat momencie wzbogacona o młodą i piękną Elzę) wybiera się na wakacje do wynajętej nad morzem willi. Spędzają wolno i spokojnie płynące dni na opalaniu się i piciu drinków. Harmonię jednak burzy przyjazd dawnej znajomej ojca. Cecylka w poczuciu zagrożenia dla własnej i ojca niezależności – knuje intrygę, która, początkowo banalnie prosta, z czasem niespodziewanie się komplikuje.
Jednak owa intryga jest jakoś dziwnie naiwna. Tak jakby manipulowanie ludźmi w myśl swoich kaprysów było dziecinnie łatwe, a Cecylka zabrała się za to nie dla osiągnięcia jakichś mniej lub bardziej szczytnych celów, ale z niezwykle prozaicznego powodu, jakim jest nuda. Cała Cecylka, w swej przebiegłości i inteligencji posiada wyraźny, zdecydowanie zbyt wyraźny, rys naiwności. Zdarzenia dzieją się obok niej, a ona, chociaż gra w nich główną rolę, jakby się o nie jedynie ociera. Wszystko, co się dzieje, oblane jest sosem jej egoizmu. Niby ta właśnie postać napędza zdarzenia, ale odniosłam wrażenie, że chce się tak powiedzieć tylko dlatego, że jest to jasno wypowiedziane; Cecylka zwyczajnie mówi, że uknuła intrygę i manipulowała wszystkimi, aby do swego celu dotrzeć. Coś tu jednak brzęczy, coś nie stroi i wydaje mi się, że przyczyny trzeba szukać troszkę odbiegając od linii fabularnej, mianowicie w narracji.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pierwszoosobowa narracja nie była tutaj najlepszym pomysłem. Opowiada Cecylka, ale robi to tak sztucznie, że odsłania przy tym całą swoją „płytkość”. Nie było by w tym nic niestosownego, bowiem specjalnej głębi, zdaje się, autorka dla tej postaci nie przewidziała, gdyby nie nierówność. Cecylka raz popisuje się klasyczną wręcz ignorancją, innym razem jej słowa i myśli pachną niebywałą wrażliwością i przejęciem. Ten charakter jest niespójny i to niespójny w taki sposób, że niespecjalnie dało by się powiedzieć: „Tak miało być!” Nie wiem, czy bohaterka powieści miała być tajemnicza, ale nie jest (mimo pewnych oznak, że jakoby powinna być), nie wiem, czy miała być otwarta i szczera, bo nie jest. Szczerości brakuje jej nie tylko względem czytelnika, ale też względem samej siebie, co wydaje mi się tym bardziej nie na miejscu, że opowiada ona sobie samej historię, która miała zmienić jej życie. Wszystko się kłóci i niestety nie tworzy to takiego nastroju, jaki zazwyczaj są w stanie wykreować zamierzone sprzeczności. Książka jest po prostu nierówna.
Nie wiem, w jak znaczącym stopniu może wpłynąć na odbiór lektury brak profesjonalizmu w kwestii edytorskiej. Mnie to razi. Zastanawiam się, czy problem leży w tłumaczeniu, czy w braku korekty…. Bo trudno mi doprawdy uwierzyć, żeby autorka popełniała w oryginale tak rażące błędy stylistyczne. Pomijam formy archaiczne, które tu i ówdzie pojawiają się w tekście bez wyraźnego uzasadnienia (z tonu narracji i z problematyki nie wynika bynajmniej, że ma tu miejsce jakaś bliżej nieokreślona stylizacja), ale zdania typu: „Co mnie w następnych dniach najwięcej dziwiło (…)”, „To bardzo miło z twej strony, Rajmundzie, żeś mnie zaprosił”, „Jesteś miła dziewczynka, chociaż czasami męcząca”, „Za dużo wypiłam whisky wczoraj wieczór” sprawiają, że po prostu, zwyczajnie, najzwyczajniej dostaję drgawek. Nie ukrywam, że takie historie mogły wpłynąć na mój odbiór książki i nieco go zmodyfikować.
Najbardziej jednak niezrozumiały jest dla mnie na tle wszystkiego tytuł. Ściślej, chodzi mi o ten smutek, który oprócz tytułu pojawia się też w ostatnim zdaniu książki. Nie znalazłam go tam. Nie ma nic smutnego w zachowaniu Cecylki, jej ojca, nie ma smutku w ich myślach, a przynajmniej nic takiego nie wynika z tekstu. Nawet kiedy intryga układa się inaczej, niż by tego chciała jej twórczyni, nawet kiedy kończy się tragicznie – beztroska i egoistyczna Cecylka nie jest smutna. To, co pojawia się wtedy w młodej damie to coś w rodzaju przerażenia i egoistycznej fascynacji: „Mój Boże, do czego ja jestem zdolna!” Pojawiają się wprawdzie takie sygnały, które chyba miały w zamierzeniu stworzyć aurę smutku, na przykład Cecylka wspominając „tamto lato” wyjawia, że chce jej się płakać. Jednak, jeśli mam być szczera, to nie bardzo przemawia, w zasadzie nie przemawia wcale. I to byłby mój najpoważniejszy zarzut: i książka jest nieprzekonywująca, i główna bohaterka jest nieprzekonywująca – jest nieautentyczna, sprawia wrażenie postaci stworzonej sztucznie, pisanej fragmentami. Wielki brak spójności i konsekwencji.
Wracając do pociągu… To zdecydowanie najlepsze miejsce do czytania tej niedługiej książeczki. Charakterystyczny stukot może sprzyjać zmniejszeniu skupienia na elementach, które mnie tak rozproszyły. Wtedy powieść będzie, jak mi się wydaje, całkiem do przełknięcia. Może nawet komuś się spodoba…?