Książka jest nieco lepsza od debiutu autorki, ale nie powiedziałabym, ze jest ona potwierdzeniem jej talentu, o czym zapewnia mnie notka biograficzna na pierwszej stronie. Z zachwytem nad niezwykłym talentem Francoise Sagan byłabym naprawdę bardzo ostrożna. Fakt – „Pewien uśmiech” czyta się bardzo lekko i płynnie, być może dlatego, że nie jest to długa książka (127 stron w kieszonkowym formacie wydawnictwa Książnica). Co jednak jest charakterystyczne, nie chodzi o płynność wynikającą z wczytania się, upojenia tekstem, to raczej płynne przebieganie po zadrukowanych kartkach wzrokiem. Jest to czytanie lekkie, ale podobne do przeglądania prasy – bez emocji, bez refleksji.
Młoda naiwna samoświadoma
[Francoise Sagan „Pewien uśmiech” - recenzja]
Książka jest nieco lepsza od debiutu autorki, ale nie powiedziałabym, ze jest ona potwierdzeniem jej talentu, o czym zapewnia mnie notka biograficzna na pierwszej stronie. Z zachwytem nad niezwykłym talentem Francoise Sagan byłabym naprawdę bardzo ostrożna. Fakt – „Pewien uśmiech” czyta się bardzo lekko i płynnie, być może dlatego, że nie jest to długa książka (127 stron w kieszonkowym formacie wydawnictwa Książnica). Co jednak jest charakterystyczne, nie chodzi o płynność wynikającą z wczytania się, upojenia tekstem, to raczej płynne przebieganie po zadrukowanych kartkach wzrokiem. Jest to czytanie lekkie, ale podobne do przeglądania prasy – bez emocji, bez refleksji.
Francoise Sagan
‹Pewien uśmiech›
Stwierdzenia zawarte w notkach na końcu książek niezmiennie mnie zaskakują. Tym razem pojawiło się stwierdzenie obwieszczające mi, że oto trzymam w ręku powieść najpopularniejszej francuskiej autorki drugiej połowy XX w. Jakimś dziwnym trafem ten fakt nie wzbudza we mnie specjalnego entuzjazmu na myśl o kondycji czytelniczej przeciętnego Francuza tegoż okresu. Nie mam doprawdy pojęcia, kto redaguje te nieszczęsne notki, ale czytelnik nieświadomy tego, z jaką książką ma do czynienia, po przeczytaniu, że jest to: „historia romansu pełnego uroku mężczyzny w średnim wieku i młodziutkiej dziewczyny z końskim ogonem” mógłby pomyśleć, że ma do czynienia z jakimiś dziwacznymi, diabelskimi sztuczkami. Był, zdaje się, taki przesąd ludowy, że ze związku kazirodczego rodzą się dzieci z ogonkami…
Książka jest nieco lepsza od debiutu autorki, ale nie powiedziałabym, ze jest ona potwierdzeniem jej talentu, o czym zapewnia mnie notka biograficzna na pierwszej stronie. Z zachwytem nad niezwykłym talentem Francoise Sagan byłabym naprawdę bardzo ostrożna. Fakt – „Pewien uśmiech” czyta się bardzo lekko i płynnie, być może dlatego, że nie jest to długa książka (127 stron w kieszonkowym formacie wydawnictwa Książnica). Co jednak jest charakterystyczne, nie chodzi o płynność wynikającą z wczytania się, upojenia tekstem, to raczej płynne przebieganie po zadrukowanych kartkach wzrokiem. Jest to czytanie lekkie, ale podobne do przeglądania prasy – bez emocji, bez refleksji. Być może brak refleksyjności u odbiorcy (mam tu naturalnie na myśli siebie, za innych nie odpowiadam) bierze się stąd, że jest jej aż nadmiar w myślach bohaterów, a ściślej, u głównej bohaterki, Dominiki. Nie ma już nic do dodania. Dominika tłumaczy sobie samej swoje zachowanie, sama tym tłumaczeniom zaprzecza, wie dokładnie, jakie motywy rządzą jej postępowaniem, w którym momencie wpada w pułapkę własnych emocji. Wie nawet, jak niemożliwe jest wyjście z tej pułapki.
Nie da się odmówić książce pewnej dozy autentyzmu (jest to ten rodzaj autentyzmu, który pozwala czytelnikowi do pewnego stopnia utożsamić się z bohaterem), koniecznie trzeba jednak zaznaczyć, że autentyczna jest sama sytuacja, a nie sposób jej przedstawienia. Romans młodej dziewczyny z dojrzałym żonatym mężczyzną jest przecież klasycznym przypadkiem owocu zakazanego, po który tak chętnie sięgają spragnieni wrażeń i znudzeni życiem. W tym przypadku było nie inaczej, ona – niby rozsądna, a jednak żądna przygód, z zastygłym na ustach „raz się żyje”, on – niby kochający, a jednak znudzony monotonią życia z jedną kobietą.
Rzeczą bardzo ciekawą w owym zakazanym związku jest balansowanie pomiędzy dwoma skrajnościami. Albo kochankowie nie mówią i nie wyjaśniają sobie nic i pozwalają toczyć się rzeczom, jakby bez ich udziału, albo zapewniają siebie nawzajem, że są absolutnie świadomi chwilowości sytuacji, z której nic więcej wyniknąć nie może. Mało tego, on opowiada jej, niczym troskliwy tatuś, o czekającym ją cierpieniu z powodu końca związku, a ona, jak grzeczna córeczka, zgadza się z nim i przytakuje.
Tak naprawdę jednak dziewczyna wierzy z całych sił, że jej uczucia nie posuną się za daleko. W tym momencie Dominika staje się mistrzynią naiwności. Przy całej swojej inteligencji, samoświadomości, rzekomej umiejętności analizy swojego ja – tu daje się złapać w najprostszy mechanizm – „ze mną tak nie będzie”. A potem klasycznie cierpi.
Jak na klasyczny wątek romansowy przystało, mamy tu też cały szereg klasycznie naiwnych uzasadnień i tłumaczeń. Chociażby: mogę iść z nim na randkę, bo randka to jeszcze nic takiego (w sumie czemu nie…?), nie powinnam oczekiwać niczego więcej ponad kilka chwil przyjemności, bo wiem, że on ma żonę, której nie zostawi, albo: nie wiem, jak to się mogło potoczyć w taki sposób – przecież wcale do tego nie dążyłam (wszystko ułożyło się samo…), itp. Każde z tych tłumaczeń ma się nijak do rzeczywistości i Dominika zdradza się niejednokrotnie, że wmawia sobie samej stosik kłamstw. Być może wie, że jest na tyle silną osobą, by nie dać się pogrążyć na dłużej cierpieniom? A być może wie, że będzie cierpieć, jednak pokusa przeżycia przygody jest silniejsza? Z pewnością interpretacji mogło by być wiele. Całkiem nieźle jak na klasyczną historię romansową.
Te interpretacje, refleksje – natury ogólnej, z perspektywy oddalenia i znajomości całej historii od początku do końca, to jedyne przemyślenia, do jakich może skłaniać książka. W trakcie czytania całą „brudna robotę” analizowania, odwala za nas Dominika. Zabawne, że po przeczytaniu ostatniej strony, faktycznie na moich ustach pojawił się uśmiech, może nie „pewien”, ale z pewnością uśmiech. Tak na dobrą sprawę, można przeczytać. Bo w sumie czemu nie?