Znana aktorka teatralna i filmowa, błyskotliwa felietonistka Joanna Szczepkowska podpisała umowę na książkę. Przyznaje, że to, co wyszło spod jej pióra, zadziwiło nie tylko ją samą, ale i wydawcę. Powstała rzecz oryginalna i niebanalna. „Fragmenty z życia lustra” bronią się nie tylko nazwiskiem autorki.
Z archiwum Joanny Sz.
[Joanna Szczepkowska „Fragmenty z życia lustra” - recenzja]
Znana aktorka teatralna i filmowa, błyskotliwa felietonistka Joanna Szczepkowska podpisała umowę na książkę. Przyznaje, że to, co wyszło spod jej pióra, zadziwiło nie tylko ją samą, ale i wydawcę. Powstała rzecz oryginalna i niebanalna. „Fragmenty z życia lustra” bronią się nie tylko nazwiskiem autorki.
Joanna Szczepkowska
‹Fragmenty z życia lustra›
Spodziewano się czegoś zupełnie innego – garści plotek z artystycznego światka, lekkiej i niezobowiązującej powieści do poduszki. Tymczasem książkowy debiut Joanny Szczepkowskiej wymyka się próbom zaszufladkowania, a jedyną prywatą, na jaką pozwoliła sobie autorka, jest to, że spogląda na nas z okładki połową twarzy, tak jak bohaterka jednego z opowiadań, malarka Katarzyna W. z ulotki na temat własnej wystawy.
Problemy z jakimkolwiek zakwalifikowaniem „Fragmentów z życia lustra” zaczynają się od bardzo podstawowego pytania – czy to opowiadania, czy powieść? Nie jest to wbrew pozorom takie proste, a każda z dwóch odpowiedzi znajdzie zapewne swoich zwolenników. Jeśli powieść, to jej bohaterem jest z całą pewnością właśnie lustro. Lustro, które pojawia się w każdej z historii, w większości przypadków w roli dość marginalnej. Skoro miałby to być zbiór opowiadań, należałoby dodać, że są to opowiadania skonstruowane niezwykle precyzyjnie, a tomik jest zwarty i tak układ tekstów, jak i ich wzajemne powiązania przesądzają o niezwykłym efekcie kunsztowności i literackiej precyzji.
Nie na darmo okładkę zdobi fragment obrazu romantycznego malarza Caspara Davida Friedricha, a autorka ucharakteryzowana jest na drapieżną femme fatale. Zawarte w książce teksty zawierają w sobie taki ładunek grozy, mrocznego realizmu magicznego i sporą dawkę zjawisk niewyjaśnionych, że niektóre z nich mogłyby posłużyć za pomysły scenarzystom „Z archiwum X” czy „Nie do wiary” i z pewnością wbijałyby widza w fotel. Jak określić tę książkę? Obyczaj z pewną dozą niezwykłości? Obyczaj z kilkoma elementami psychologii i paroma kroplami niepokoju? Gdyby silić się na jakiekolwiek odniesienia do tego, co zostało już napisane – Joanna Szczepkowska byłaby żeńskim odpowiednikiem Jonathana Carrolla w najlepszej formie (z okresu opowiadań z tomu „Upiorna dłoń”).
Virginia Woolf napisała w jednym ze swoich opowiadań, że „nie powinno się zostawiać luster wiszących w pokojach”. Joanna Szczepkowska dodaje, że „za lustra trzeba płacić, bo inaczej przyciągają księżycowe problemy”. Jedna z jej bohaterek pyta, czy zwierciadła mają pamięć i czy słyszą. Po tej książce kawałek szkła nie będzie już nigdy tak samo niewinny. Skąd cała moc przesądów z nim związanych? Wieszanie w odpowiednim miejscu, zasłanianie po śmierci domownika, strach przed jego zniszczeniem? Ten tajemniczy atrybut pojawiający się w niejednej opowieści pogłębia niezwykła atmosferę „Fragmentów…”. Postaci nie zwracały na lustro uwagi, a przedmiot ten wchłaniał w siebie wszystko, co działo się wokół niego i jednocześnie odpowiadał na wydarzenia dawniejsze, czasami dawał znaki.
„Próby odlotu” nie powstydziłby się żaden mistrz groteski czy wielbiciel absurdu. Paweł Styka, młody i popularny lekarz psychiatra za namową swojego profesora udaje się do szpitala psychiatrycznego na zapadłej prowincji. W okolicy, do której trafił, dzieje się coś dziwnego. Do anomalii zoologicznych, takich jak krowy bez rogów, pływające brzuchem do góry ryby czy kury z dziobem koguta należy dopisać dziwne zachowanie się bocianów i cierpiących na bezsenność ludzi. Wyprawa do tego dziwacznego ośrodka, gdzie nie sposób odróżnić pacjentów od personelu, pociąga za sobą pytania o definicję szaleństwa i jego granicę.
Po śmierci znanego jasnowidza kobieta, z którą dzielił życie, wraca do domu i znajduje w nim szkatułkę, w której są tajemnicze listy i zdjęcia. Chcąc rozwikłać tajemnicę ostatnich lat życia swojego ukochanego, zaczyna zagłębiać się świat, który do tej pory był dla niej sekretem. Genetyk, który został zmuszony do opuszczenia Polski w czasie prześladowań Żydów, wraca do kraju. To nie będzie zwyczajna podróż, ale wyprawa w głąb siebie, w przeszłość, której chciałby się wyprzeć, i do świata własnych lęków. Katarzyna W. – bohaterka chyba najbardziej przejmującego z tekstów – żyła życiem, o którym można byłoby powiedzieć, że było spokojne na sposób mieszczański. Po wypadku obudził się jej talent malarski – zaczęła tworzyć dziwaczne obrazy, całe ich serie. Po nieudanej próbie samobójstwa uciekła ze szpitala. Żeby pojąć, co kryło się za niepokojącymi płótnami, przeczytać trzeba całą książkę – to, jak historie się przenikają, sprawia, że jest ona niezapomniana.
Joanna Szczepkowska pisze ze swadą i pazurem. Ma znakomity styl, a w jej debiucie znajdziemy nie tylko atrakcyjne fabuły. Oczywiście w nich tkwi siła książki, ale jednocześnie pobudzają one do głębszego zastanowienia nad problemami świata i nas samych. W tych tekstach nic nie dzieje się bez powodu, a drobne nawet epizody każą zajmować się takimi zagadnieniami, jak ludzka samotność wobec kryzysów i decyzji czy bezsilność nauki, dla której ludzki umysł wciąż jest tajemnicą. „Fragmenty z życia lustra” to naprawdę dobra proza – po równo solidne rzemiosło i dzieło o walorach artystycznych.
Mogłabym jeszcze – wzorem dziennikarzy niejednej gazety – wspomnieć o konflikcie Joanny Szczepkowskiej z inną znaną koleżanką po fachu, Krystyną Jandą. Pominę jednak ten element pejzażu rodzimej sceny plotkarsko-towarzysko-kulturalnej i dodam, że na niwie pisarskiej autorka „Fragmentów z życia lustra” bije swoją rywalkę na głowę. Zupełnie inna klasa. Bo nie każda aktorka może w pisaniu być malarką słowa.