Esensja.pl Esensja.pl W przeglądzie majowych lektur sześcioro recenzentów pisze o ośmiu książkach.
W przeglądzie majowych lektur sześcioro recenzentów pisze o ośmiu książkach.
Znając tak udane pozycje należące do fantasy humorystycznej zza wschodniej granicy, jak „ Wierni wrogowie” czy „ Jesienne ognie”, sięgnęłam po „Moją żonę wiedźmę” w nadziei na coś równie zabawnego. Niestety, powieść Bielanina okazała się niedelikatnie pisząc marna. Kuleją wszystkie elementy: miejscami toporny styl („odwieczna wrogość, rywalizacja, rodowa zemsta – wszystko, co wypłynęło z głębi pamięci genetycznej, wybuchło wściekłym ogniem pradawnej nienawiści”), wysilony humor, chaotyczna i nieciekawa fabuła, wreszcie bohaterowie, w zasadzie ledwo zasługujący na to, by określać ich tym mianem. Protagonistą i zarazem narratorem powieści jest poeta Siergiej Aleksandrowicz, mąż wiedźmy. Owa wiedźma nagle znika, a wkrótce potem poetę odwiedzają anioł i diabeł, którzy oferują pomoc w odnalezieniu małżonki. W tymże szlachetnym celu bohater udaje się na wyprawę do innych światów. Te zostały naszkicowane pobieżnie, nieprzekonująco i umownie. Fabuła składa się z serii epizodów – Siergiej trafia w jakieś miejsce, spotyka żonę, czasem ją ratuje, czasem to ona ratuje jego, potem coś ich rozdziela i całość się powtarza. Niezbyt to składne, a chwilami rozwiązania fabularne wydają się wręcz głupie. Tytułowa żona wiedźma niby jest potężna, ale w zasadzie jej rola ogranicza się do wykrzykiwania zdań w rodzaju „Sieriożeńka mój jedyny! Najukochańszy! Ratuj!/Wiedziałam, że mnie uratujesz!”. Z kolei narrator nieustannie zapewnia o swoich uczuciach do Nataszy. Mam wrażenie, że jeśli chodzi o częstotliwość, z jaką bohaterowie zapewniają się kwieciście o swoich uczuciach, prawią komplementy i padają sobie w objęcia, „Moja żona wiedźma” przewyższa „Zmierzch” przynajmniej trzykrotnie. Za którymś kolejnym „Sieriożeńką najmilejszym” albo „Czy wspominałem już, że kocham żonę” czytelnik ma ochotę udusić szczęśliwych małżonków. Wydaje się, że Bielanin pragnął błysnąć popkulturowymi nawiązaniami, ale nie wypadło to odpowiednio potoczyście. Utarczki pomiędzy aniołem a diabłem bywają śmieszne, jednak rzadziej niż powinny a w zamierzeniu komiczne przykłady krasomówstwa bohatera nie są szczególnie zabawne. A skoro już o Siergieju – jego talent jest tak znakomity, że w innych światach utwory poety mają moc zaklęć i mąż wiedźmy okazuje się potężnym magiem. A oto przykład tej znamienitej poezji, tak wybitnej, że aż obdarzonej mocą sprawczą: „Może zaśpiewać pieśń miłości pragnie/ o ukochanej, co w oczach ma żagwie/ a loki barwy letnich pól i zorzy? Rycerz-poeta takie rymy tworzy”, „Czuję ten straszny, groźny, czarny dar/ całą wściekłością zwęglonego mózgu./ Rwałem żyły zębami, lecz okrutny żar/ mojej krwi obojętny stał się nagle gwiazdom”, „Co ja ze sobą zrobię/ w jawnej pokusie niepojmowania (…) Skończył się czas człowieka bezsilnego/ trzeba się trzymać prosto i dumnie/ Moja świątynio, przyjmij mnie szarego…/ nie z plusem, z minusem,/ lecz znakiem równości.” Wydaje się, że tłumacz też się nie popisał, bo gdy w pewnym momencie Siergiej wyjaśnia, czym jest poezja (wedle autora: główną cechą jest to, że powinna mieć rymy) i podaje przykłady współbrzmień pada np. „płochy-epoka”, podczas gdy może należałoby znaleźć jakieś inne słowa, zamiast przekładać dokładnie. Owszem, „Moją żonę wiedźmę” da się czytać. Ale raczej nie warto. Polski tytuł (oryg. „Post Office”) wydanej w 1971 roku powieści Bukowskiego jest mylący – tylko pierwsza część opowiada o perypetiach jego alter ego, Hanka Chinaskiego, na stanowisku listonosza w gigantycznym Los Angeles. Pozostałe koncentrują się na różnych wątkach obyczajowych oraz jego pracy na poczcie wprawdzie, ale na innym stanowisku. Tak czy siak „Listonosz” stanowi ostrą krytykę stosunków pracy w korporacji i korporacji jako takiej, a że Bukowski nie zwykł owijać niczego w bawełnę, jest to krytyka dosadna i ostra. Bzdurne regulaminy, absurdalnie wyśrubowane normy, szefowie, dla których przepisy są rzeczą świętą, zdziwaczali koledzy z pracy – to historia donkiszoterskiej krucjaty jedynego sprawiedliwego przeciwko nieprawemu, wynaturzonemu systemowi (który zresztą nie zmienił się specjalnie przez te pół wieku). Swoją drogą ciekawe, jak na takim stanowisku mogło wytrzymać przez dekadę z okładem takie indywiduum jak Chinaski/Bukowski. Jego styl życia stanowił dokładne przeciwieństwo wartości wyznawanych na poczcie: „Większość forsy szła na alkohol, więc chodziłem w dziurawych butach, a mój płaszcz przeciwdeszczowy był znoszony i podarty. Podczas każde dłuższej ulewy przemakałem dosłownie na wskroś”. Gdzie indziej pisał o sobie: „(…) cały wieczór pił, kładł się do łóżka o drugiej nad ranem, wstawał o wpół do piątej po całonocnych, niemal zupełnie bezkarnych śpiewach i dupczeniu”. Do tego dodać należy wciąż nowe miłostki i upodobanie do gry na wyścigach, które autor uniósł niemal do rangi sztuki, ale to znamy ze wszystkich jego utworów. Rzeczą, która najbardziej zapada w pamięć jest wspomniany antykorporacyjny, antysystemowy charakter „Listonosza”, krytyka pracy jako takiej i zapiski absurdów, które w zawodzie roznosicieli były zwyczajnością. A że Chinaski/Bukowski, przy całym swojej bezceremonialności i braku ogłady, jest też świetnym i zabawnym opowiadaczem, czyta się tę książkę znakomicie. Zapowiedź wydawcy obiecywała „pasjonującą wędrówkę po dziejach literatury i kultury”, mieliśmy przyjrzeć się „literaturze, która nie tylko świat odwzorowywała, ale i wręcz kształtowała” i bohaterom kryminałów, którzy „choć obdarzeni tylko symbolicznym życiem, potrafili wpływać na życie rzeczywiste”. Niestety, tego nie dostaliśmy. Co mamy w zamian? Historię kryminalistyki (którą dla czytelnika znającego chociażby „Stulecie…” i „Godzinę detektywów” Thorwalda nie jest niczym nowym, ale rozumiem że nie można było napisać „przeczytajcie Thorwalda i wróćcie do lektury „»Detektywa« jak skończycie”) i omówienie historii powieści detektywistycznej i kryminalnej w omawianych czasach. Niestety, oba wątki sprawiają wrażenie osobnych. Tu Vidocq zakłada Surete, tam Robert Peel zakłada Scotland Yard a w następnym rozdziale Conan Doyle pisze o Holmesie. Ale to wszystko sprawia wrażenie wyliczanki faktów i/lub ciekawostek. Nie przeczę że życiorys Vidocqa jest fascynujący i że warto wiedzieć skąd się wzięły policyjne kartoteki. Jednak brakuje mi ściślejszego powiązania historii z literaturą, wskazania prawdopodobnych inspiracji. O ile wpływ rozwoju nauki i przemian społecznych na literaturę bywa zaznaczony (jak na przykład we fragmencie omawiającym twórczość Agathy Christie zaznaczenie że znajomość trucizn wywodzi się z pracy w szpitalnej aptece), to wpływ literatury na świat realny jest w najlepszym przypadku potraktowany bardzo marginalnie. Niestety. Książka z rodzaju tych do przeczytania i zapomnienia. A właściwie zbiór luźno powiązanych ze sobą opowiadań bez puenty i bez jakiegoś wyraźnego zakończenia, sugerujący bardzo wyraźnie, że ciąg dalszy nastąpi. W wizji przyszłości prezentowanej przez Annę Nieznaj nie ma zbyt wiele nowatorskich rozwiązań: jest Unia Europejska, która w końcu dorobiła się swojej własnej armii i sił specjalnych, jest tajemniczy i niezdefiniowany Kalifat, są jakieś mało jasne poszlaki dotyczące historii Rosji i Chin, ale poza tym świat stanowi jedynie słabo zarysowane tło sensacyjnych i gangsterskich historyjek stanowiących podstawę książki. Akcja kręci się wokół Kotów, genetycznie zmodyfikowanych żołnierzy obdarzonych, jak sama nazwa wskazuje, pewnymi kocimi cechami (zarówno tymi pozytywnymi, jak wyostrzone zmysły, jak i negatywnymi, jak duże zapotrzebowanie na sen). Drugim wątkiem przewodnim są działania ludzi z europejskiego półświatka (aczkolwiek przyznaję, że aż dziw bierze, jak osoby tak kiepsko zorganizowane są w stanie cokolwiek zdziałać i uniknąć wpadki). Związki między obiema stronami są niewielkie i przy lekturze opowiadań o gangsterach nie mogłem przestać się zastanawiać, do czego mają one zmierzać. Nieco lepiej jest w przypadku historii o samych Kotach, tam bowiem dobrze wykorzystane (choć do bólu niekiedy klasyczne) wątki sensacyjne, w połączeniu z ich nienaturalnymi zdolnościami, sprawdzają się całkiem dobrze. Nie należy jednak oczekiwać po opowiadaniach rewolucyjnych rozwiązań fabularnych czy wciągającej akcji. W niektórych przypadkach o powodzeniu całej misji decyduje zwyczajny przypadek, a przesadne trzymanie czytelnika w nieświadomości jeśli chodzi o faktyczne cele kolejnych wypraw Kotów i nagromadzenie niewiadomych sprawiają, że dość trudno przychodzi faktycznie zainteresowanie się ich dalszymi losami.
|