Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Andy Remic
‹Legenda Kella›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułLegenda Kella
Tytuł oryginalnyKell’s Legend
Data wydania2 marca 2012
Autor
Wydawca Fabryka Słów
CyklKroniki Mechanicznych Wampirów
ISBN978-83-7574-609-9
Format125×195mm
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Gwałty, rzezie i buty pełne sików
[Andy Remic „Legenda Kella” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
„Legenda Kella” Andy’ego Remica to jedna z tych książek, które w trakcie lektury walą czytelnika co pewien czas obuchem w łeb. I to w ten nie do końca właściwy sposób.

Jarosław Loretz

Gwałty, rzezie i buty pełne sików
[Andy Remic „Legenda Kella” - recenzja]

„Legenda Kella” Andy’ego Remica to jedna z tych książek, które w trakcie lektury walą czytelnika co pewien czas obuchem w łeb. I to w ten nie do końca właściwy sposób.

Andy Remic
‹Legenda Kella›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułLegenda Kella
Tytuł oryginalnyKell’s Legend
Data wydania2 marca 2012
Autor
Wydawca Fabryka Słów
CyklKroniki Mechanicznych Wampirów
ISBN978-83-7574-609-9
Format125×195mm
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Jedno jest pewne – Remic pisał „Legendę Kella” dla facetów. Kobiety nie mają tu czego szukać. Ani te, co marzą o romansie, przygodzie i odrobinie humoru, ani te, co są przygotowane na krew, flaki i podrzynanie gardeł dzieciom. Ta książka jest na tyle dziwna, że nawet i czytelnik płci odpowiedniej może chwilami poczuć się podczas lektury lekko niewyraźnie. Ale może po kolei.
Fabuła „Legendy Kella” jest na tyle zgrabnie skrojona, że natychmiast zasysa w stworzony przez autora świat. Głównym bohaterem opowieści jest tytułowy Kell, sędziwy topornik, który znów musi wziąć broń w dłoń i walczyć. Tyle że już nie o kraj czy honor, a po prostu o życie – swoje i swojej wnuczki, a przy okazji jej koleżanki i pewnego dandysa. Z gór schodzi bowiem inwazja czegoś, co autor nazwał mechanicznymi wampirami. Owe wampiry, z pomocą praktycznie nieśmiertelnych istot odzianych w powłóczyste szaty, posługujących się magią lodu i wysysających do cna życie ze zmrożonych ludzi, aż zostaną z nich skurczone łupiny, idą przed siebie w niepowstrzymanym marszu, mordując mężczyzn i kobiety, starców i niemowlęta, szlachtując nawet świnie i psy. Bohaterowie muszą więc nie tylko ocalić swoje życie, ale i przestrzec przed inwazją króla, zupełnie nieświadomego śmiertelnego zagrożenia. A nie będzie to łatwe, bo w pościg za nimi zostaje wypuszczony zgnilec, istna machina do zabijania. A potem jeszcze jeden.
Wątków naturalnie jest jeszcze kilka, ale są one jawnie poboczne i służą głównie dopowiedzeniu szczegółów stworzonego świata i dokładniejszemu naświetleniu życiorysów – tak głównych bohaterów, jak i osób związanych z inwazyjną armią. Wprowadzają także postaci, które będą miały większą rolę w dalszej części historii, w kolejnych tomach. Cała ta koronkowa robota ma jednak rozmaite luki.
Zastanawiają na przykład owe mechaniczne wampiry, które wbrew nazwie nie do końca można nazwać wampirami. Owszem, posiadają one kły (sztucznie wszczepione!) i piją krew (wyłącznie rafinowaną!), jednak poza tym są po prostu… ludźmi. Tyle że sztucznie zintegrowanymi z czymś w rodzaju zegarowego werku. Niektórym integracja – przeprowadzona oczywiście w wieku niemowlęcym – poszła dobrze i stali się Vaszynami, wojowniczymi albinosami, innym natomiast nie poszła wcale i – zdeformowani i zwyrodniali – stali się zgnilcami, nad którymi niemalże nie sposób utrzymać kontrolę. Jeśli ktoś kogoś tu w ogóle raczy ugryźć, służy to wyłącznie okazaniu władzy, poniżeniu przeciwnika, a nie wypiciu krwi per se. Co więc z nich za wampiry?
Podobnie jest z magią, która… po prostu sobie jest. Znaczy się mamy topór, mamy magiczne miecze, magiczny opar, ale żeby ktoś faktycznie używał magii, gdzieś machał kończynami czy coś inkantował, to już nie. Ot – ziut, i opar płynie. Autor traktuje więc magię wyłącznie jako wygodne słowo-wytrych, pozwalające wrzucić do świata, gdzie większość modyfikacji wykonuje się za pomocą skomplikowanej, zegarmistrzowskiej technologii, rzeczy z zupełnie innej bajki. Rzeczy, których istnienia nie da się wystarczająco usprawiedliwić regułami rządzącymi przedstawioną rzeczywistością.
Kolejny problem to zgnilce. Początkowo niepokonane, niezniszczalne, potrzebujące super-hiper-przeciwnika, żeby dostać wciry. Potem – coraz częściej zdarza się, że byle neptek przy odrobinie szczęścia może je usiec najzwyczajniejszym w świecie mieczem. Albo żniwiarze, owe istoty w powłóczystych szatach – ich długie, suche kosteczki szkieletu są… nie do złamania. Bo tak. Bo magia. Bo tak sobie autor zażyczył. Strasznie wygodna ta magia.
Nie ma co jednak za mocno marudzić na te niedociągnięcia, bo – jak już zaznaczyłem – książka czyta się gładko i szybko, mimo że ma 400 stron objętości. Bohaterowie są nakreśleni w miarę sympatycznie (nawet, jeśli dość sztampowo), dialogi są cięte, opisy starć zwięzłe i dynamiczne, a krew i sprężyny tryskają fontannami. Tutaj rzeczywiście czuje się fascynację Remica prozą Gemmella, zauroczenie jego cyklem o Drussie Legendzie. Zresztą autor oficjalnie zadedykował dzieło właśnie Gemmellowi, choć robić tego w sumie nie musiał, bo odniesienia widać jak na dłoni. W końcu Kell jest taką troszkę bardziej dopasioną wersją Drussa. Bezsensownie dopasioną, bo Druss robił na czytelniku wrażenie między innymi i tym, że był normalnym człowiekiem, a Kell… cóż… Strasznie trudno zrobić mu krzywdę, zwłaszcza że jest dopakowany mocą magicznego topora. Chroni go też autorska wizja, czyli zsyłane co pewien czas „boskie” interwencje. Co zgnilec, to – naturalnie w ostatniej chwili – trafiało się coś większego, co zgnilca mogło schrupać.
„Legenda Kella” ma jednak i minusy poważniejsze, powodujące, że czytelnik co pewien czas wpada jak na mur, rozbijając się o fragmenty dowodzące odczuwalnego zwichrowania wyobraźni autora. Kilka razy trafia się tutaj gwałt – brutalny, opisany w sposób dość specyficzny („Ciągle wewnątrz siebie czuła jego ciepłe nasienie”). Do tego są przymiarki do innego, równie brutalnego gwałtu, rozpisane tak, jakby Remic smakował każde słowo opisu i starał się jak najdokładniej przedstawić czytelnikowi upokorzenia czekające kobietę. Podobnie jest z wielokrotnym, wręcz piętrowym poniżaniem jednej z bohaterek, traktowanej gorzej niż wiejski kundel. Zresztą i w przypadku „normalnego” seksu daje się odczuć troszkę mniej kanoniczne zainteresowanie autora całą „procedurą” („słodkości kapiące z drżącej cipki”). Przyznam, że kilka razy rozważałem przerwanie lektury, bo nie miałem akurat ochoty na Maximum Perversum. A już w ogóle wolę nie myśleć, jak takie brewerie odbiera czytelnik płci odmiennej. Chwilami książka przypomina bowiem pornos dla miłośników dręczenia dumnych, odartych z odzienia panien, według autora aż proszących się o złamanie psychiki.
Kolejne idée fixe Remica to cieknące po nogawkach strugi moczu (przynajmniej z sześć razy ktoś się tu moczy ze strachu, i to nie byle wieśniak), pękające kości, wywlekane jelita i pożerane pośladki (tłumacz zresztą też dał się ponieść, bo ani razu nie pada w książce słowo pośladek, jest tylko „dupa”, i to nawet w dość niepozornych zdaniach w rodzaju „Albinos został przecięty na pół, od głowy po dupę”). A także po wielokroć podkreślane babranie się bohaterów w mieszaninie strzępów zwierzęcych mózgów i psich gówien, która to mieszanina ponoć służy do zmiękczania wyprawianych skór.
W związku z tym doprawdy nie wiem, czy żałować, że nie wyszedł dotąd tom drugi tego cyklu, czy może jednak nie? Z jednej strony książkę naprawdę nieźle się czyta, a fabuła potrafi zainteresować rozwojem akcji, ewidentnie uplątanej pod początek sagi (innymi słowy – finał jest denerwująco zawieszony w próżni). Z drugiej jednak jest napisana z wyraźnym przekroczeniem linii dobrego smaku. Podobnie mieszane odczucia miałem lata temu w przypadku „Skoku w konflikt: Prawdziwej historii” Donaldsona – przez co skończyło się na przeczytaniu tylko pierwszego tomu – oraz „Kar Kalim” Deborah Christian. Owszem, może się w życiu zdarzyć, że najdzie człowieka ochota na przeczytanie czegoś zboczonego, ale lepiej by było, gdyby był to wybór świadomy, a nie łupnięcie w czerep z zaskoczenia. Po „Legendę Kella” należy więc sięgać ze sporą dawką ostrożności i z wiedzą, że jej zawartość jest raczej daleka od tego, co zazwyczaj proponuje literatura fantasy.
koniec
25 lipca 2015

Komentarze

25 VII 2015   22:54:16

"A już w ogóle wolę nie myśleć, jak takie brewerie odbiera czytelnik płci odmiennej." Z całym szacunkiem, ale chyba waść mało masz do czynienia z kobietami...

26 VII 2015   00:25:43

Angie - o co Ci chodzi?

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Przerwane beztroskie dzieciństwo
Marcin Mroziuk

2 V 2024

Z jednej strony „Sprzedawca marzeń” to po prostu wciągająca powieść przygodowa, z drugiej zaś strony książka Katarzyny Ryrych przybliża młodym czytelnikom gęstniejącą atmosferę przed wybuchem II wojny światowej i cierpienia ludności cywilnej na jej początku.

więcej »

Krótko o książkach: Komu mogłoby zależeć?
Joanna Kapica-Curzytek

2 V 2024

W „PS. Dzięki za zbrodnie” jest bardzo dużo tropów prowadzących w stronę klasycznej powieści detektywistycznej. Znajdziemy tu wszystko, co najlepsze w gatunku cozy crime.

więcej »

Ten okrutny XX wiek: Budowle muszą runąć
Miłosz Cybowski

29 IV 2024

Zdobycie ruin klasztoru na Monte Cassino przez żołnierzy armii Andersa obrosło wieloma mitami. Jednak „Monte Cassino” Matthew Parkera bardzo dobrze pokazuje, że był to jedynie drobny epizod w walkach o przełamanie niemieckich linii obrony na południe od Rzymu.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz

Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz

Majówka seniorów
— Jarosław Loretz

Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz

Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz

Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz

Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz

Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz

Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz

Książki, wszędzie książki, rzekł wół do wieśniaka
— Jarosław Loretz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.