Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

‹Wielka Księga Fantasy. Tom 1›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWielka Księga Fantasy. Tom 1
Tytuł oryginalnyThe Mammoth Book of Fantasy
Data wydania11 lutego 2011
PrzekładMilena Wójtowicz
RedakcjaMike Ashley
Wydawca Fabryka Słów
CyklWielka Księga Fantasy
ISBN978-83-7574-151-3
Format125×195mm
Cena37,80
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Fantastyczne antologie: Dawno dawno temu – część pierwsza
[„Wielka Księga Fantasy. Tom 1” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
„Wielka księga fantasy” zawiera dwadzieścia trzy opowiadania, z których tylko kilka zostało napisane po 1990. Stanowi bardziej ciekawostkę dla fanów konwencji, niż wybór najlepszego, co ma ona do zaoferowania.

Beatrycze Nowicka

Fantastyczne antologie: Dawno dawno temu – część pierwsza
[„Wielka Księga Fantasy. Tom 1” - recenzja]

„Wielka księga fantasy” zawiera dwadzieścia trzy opowiadania, z których tylko kilka zostało napisane po 1990. Stanowi bardziej ciekawostkę dla fanów konwencji, niż wybór najlepszego, co ma ona do zaoferowania.

‹Wielka Księga Fantasy. Tom 1›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWielka Księga Fantasy. Tom 1
Tytuł oryginalnyThe Mammoth Book of Fantasy
Data wydania11 lutego 2011
PrzekładMilena Wójtowicz
RedakcjaMike Ashley
Wydawca Fabryka Słów
CyklWielka Księga Fantasy
ISBN978-83-7574-151-3
Format125×195mm
Cena37,80
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Mike Ashley odpowiedzialny za skompletowanie antologii, twierdzi we wstępie, że wybrał teksty, które „pokazują różnorodność i rozwój literatury fantasy i dowodzą, że obejmuje ona o wiele więcej niż tylko Tolkiena, Rowling, czy Pratchetta, niezależnie od tego, jak wspaniałe historie opisali”. Zamysł jak najbardziej godny pochwały, szkoda, że nie został zrealizowany. Owszem, redaktor przedstawia opowiadania napisane przez znanych autorów fantasy spoza wyżej wymienionej trójki, przypomina też sporo nazwisk dziś już zapomnianych. Jednakże zapowiedzi o zróżnicowaniu utworów są przesadzone. Antologia „To, co najlepsze w fantasy”, przedstawiała znacznie szersze spektrum tematów, inspiracji, koncepcji i nastrojów, a mieściła teksty wybrane spośród opublikowanych tylko w 2000 roku, podczas gdy Ashley nie miał takich ograniczeń. W „Wielkiej księdze…” czytelnik znajdzie nadreprezentację opowiadań spod znaku magii i miecza i zaledwie kilka naprawdę oryginalnych utworów. Podobnie ma się kwestia pokazania rozwoju konwencji. Już choćby to, że teksty nie zostały uporządkowane chronologicznie (alfabetycznie i tematycznie także nie), utrudnia śledzenie ewentualnych zmian trendów. Ewentualnych, bo prezentowane przykłady nie odzwierciedlają wielu rozmaitych mód (tekstów z pogranicza realizmu magicznego czy głównego nurtu, eksperymentów formalnych, hybryd fantasy-SF, przydałoby się też więcej urban fantasy i utworów ściśle opierających się na konkretnych mitologiach albo mieszających wątki nadnaturalne z historią). Często też zaprezentowane utwory z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wypadają bardziej zachowawczo od tekstów znacznie starszych.
„Wielka księga…” jest raczej kolekcją ciekawostek sprzed lat, w której można znaleźć kilka perełek (choć akurat te ostatnie zwykle ukazały się po polsku w innych zbiorach, czy czasopismach, co dobrze świadczy o rodzimych wydawcach). Ich lektura w większości okazuje się całkiem przyjemna, lecz mało jest wśród nich takich, które na dłużej pozostałyby w pamięci.
Fantastyczna paleontologia
Polski wydawca zdecydował się na podział antologii na dwa tomy. Dominacja utworów starszych jest wyraźniejsza w pierwszym z nich.
Antologię otwiera „Mur wokół świata” (19531)) Theodora R Cogswella, sympatyczna opowieść o chłopcu, żyjącym w świecie, gdzie magia jest chlebem powszednim a prawdziwą zagadkę stanowi tytułowy mur. Choć wątek jest raczej typowy – jednostka, która w imię ciekawości świata i chęci przekraczania ograniczeń buntuje się przeciwko powszechnie przestrzeganym zasadom – cała historia ma w sobie wiele ciepła.
„Czarna Róża i Diament” (1999) Ursuli K. Le Guin to jedna z opowieści z Ziemiomorza. Z poprzedzającym ją opowiadaniem dzieli motyw dojrzewania bohaterów, wyboru pomiędzy magią a własną drogą życiową i pozytywny wydźwięk.
Jako trzecia, zaprezentowana została „Dolina czerwia” (1934) Roberta E. Howarda. Nie o Conanie, ale estetyka zbliżona, tylko pięknych a chętnych niewiast brak. Są tu Piktowie w… tropikalnej dżungli, ogromny wąż (którego łeb najpierw jest większy niż tułów konia, a potem bohaterowi udaje się łatwo go odciąć i powlec ze sobą) oraz oślizły, śluzowaty robalopotwór tytułowy. Swoją drogą, zastanawiam się, czy są jakieś nagrody imienia Howarda albo statuetki z nim, bo jeśli tak, to mogą już być niedługo, zważywszy na nieustannie powtarzane przez narratora uwagi o wyższości rasy aryjskiej nad resztą świata. Zresztą brzmią one wyjątkowo żałośnie. Patrząc na inne utwory zamieszczone w „Wielkiej księdze…”, można stwierdzić, że co najmniej kilku współczesnych Howardowi autorów piszących fantastyczno-przygodowe opowiadania czyniło to lepiej.
Następny w kolejności „Złoty klucz” George’a MacDonalda to baśń jeszcze z XIX wieku (1987). Redaktor w notce poprzedzającej porównuje MacDonalda do Andersena, jednak utwory Duńczyka mają w sobie tę przejmującą nutę, która rezonuje w czytelniku wiele lat po ich lekturze a w przypadku tekstu Anglika tak nie jest. W dzieciństwie narzekałam na okrucieństwo i ponury nastrój wielu baśni, w „Złotym kluczu” natomiast nie ma ani jednej poważnej przeszkody na drodze bohaterów. Ot, wędrują sobie, napotykając kolejne istoty, które chętnie im pomagają. Jest słodko i kolorowo aż do obrzydzenia, w dodatku MacDonald stosuje dosyć nachalną metaforykę.
Lord Dunsany niejednokrotnie wspominany był jako autor lektur z dzieciństwa starszego pokolenia twórców fantasy. Krótki „Skarb Gibbelinów” (1912) to przewrotne opowiadanko o pewnym chciwym rycerzu wyprawiającym się po rzeczone bogactwa. Gdybym nie znała daty i autora, pomyślałabym, że tekst powstał później, jako gra z konwencją. Tyle że, kiedy powstał, fantasy jeszcze nie było. Interesujące jest, że drwina z motywów baśniowo-legendarnych ma tak długą tradycję (warto tu przywołać też „Miecz dla króla” White’a).
Ciekawostką jest także „Ostatni hieroglif” (1935) Clarka Ashtona Smitha. Zamiast o jakimś mocarnym herosie, autor opowiada o starym astrologu, który wraz z służącym i psem zostaje zmuszony wyruszyć do siedziby tajemniczego dżinna. Pomysły na mijane w drodze miejsca są całkiem barwne, kilkadziesiąt lat temu zapewne wypadały bardziej świeżo. Spodobało mi się zakończenie, w którym autor niespodziewanie złośliwie obszedł się ze swym bohaterem. Pomysł na finał uważam za udany i ciekawy – zaskakuje czytelnika, choć jest logiczną i spójną konkluzją utworu. Styl Smitha jest o wiele lepszy niż Howarda, zwróciłam uwagę na to, że i tu można znaleźć rasistowską nutkę (gwoli ścisłości, u Howarda to nie była nutka a cała uwertura) np. : „Mouzda [czarnoskóry służący astrologa] i jego pies Ansarath, wiedzeni instynktem rzeczy durnych, wyczuwali dziwny niepokój swego pana”.
„Czarodziej Pharesm” (1966) Jacka Vance’a ukazał się także w zbiorku „Umierająca Ziemia. Oczy nadświata” jako „Czarnoksiężnik Farezm”. Głównym bohaterem utworu jest Cugel Sprytny, złodziej obdarzony talentem do pakowania się w kłopoty i jeszcze większym talentem do sprawiania kłopotów wszystkim dookoła. Osobiście cenię sobie opowiadania Vance’a – wyróżniają się specyficznym stylem, sposobem obrazowania, pomysłem na świat, cynicznym humorem i klimatem. Z ciekawości porównałam fragmenty tłumaczeń i wprawiło mnie to w konfuzję:
„daleko w dole rozciągała się równina (…) czarne plamy lasu, szare zwały w miejscu, gdzie gołoborza wypełniały całą dolinę, nieokreślone pasma barwy szarawej zieleni, lawendy i szarawego brązu, ołowiany połysk dwóch rzek ginących gdzieś w oddali. Krótki odpoczynek sprawił jedynie, że zesztywniały mu stawy; sakiewka ocierała go w biodro (…) Śmiejący się Czarnoksiężnik dostarczył mu amulet pozwalający czerpać substancje odżywcze z rzeczy zwykle niejadalnych, jak trawa, drewno, kości, włosy, mech. (…) Podczas wędrówki przez góry Cugel jadł głównie wilczomlecz, wrotycz, żywokost, gałązki dębu i galasy, a raz (…) odpadki odkryte w jaskini brodatego tawna2)”. (tłumaczenie Jolanty Pers z wydania Solarisu)
„W dole rozciągała się równina (…) czarne połacie drzew. Szare plamy w miejscach, gdzie znajdowały się ruiny. Trudne do zidentyfikowania szaro-zielone, fioletowe i szaro-brązowe miejsca. Zielone, lśniące niczym ołów nitki dwóch rzek, które znikały gdzieś w oddali. Króciutki odpoczynek sprawił, że jeszcze bardziej czuł zmęczenie. Kulał i zaczęło kłuć go w boku. (…) Iucounu (…) stworzył amulet przemieniający niejadalne rzeczy, takie jak trawa, drewno, rogi, włosy, ziemię i tym podobne, w odżywczą papkę. (…) Podczas wędrówki przez góry Cugel skosztował wilczomlecza, czarnej brzeczki, dębowych żołędzi i gałęzi a raz (…) odpadków znalezionych w jaskini zarośniętego zbója” (przekład Mileny Wójtowicz z „Wielkiej księgi…”).
Pomijając urodę tekstu (bardziej podoba mi się przekład pani Pers): to w końcu gołoborza, czy ruiny, Cugel miał sakiewkę i bolały go stawy, czy też kuło go w boku i kulał, kości i mech czy rogi i ziemia, galasy czy żołędzie, czym u licha jest czarna brzeczka? Wydaje mi się, że zadaniem tłumacza jest, by przekład zachował znaczenie oryginału. Jestem w stanie zrozumieć jeszcze zmiany podporządkowane walorom artystycznym tekstu, ale w powyższym przypadku zamiana jednych rzeczowników na inne nie wydaje się mieć znaczenia (w tym sensie, że nie istnieje potrzeba zachowania określonej rytmiki, współbrzmień, aliteracji i temu podobnych). Nie dysponując oryginałem, nie mogę stwierdzić, kto tu przekłamał, ale większe zaufanie mam dla tłumaczenia Pers, choćby dlatego, że pojawia się w nim więcej elementów, wrotycz i żywokost brzmią sensowniej a pojawiający się w tytule „sorcerer” to jednak bardziej czarnoksiężnik niż czarodziej. Do tego Wójtowicz zdarzyło się w kilku innych miejscach stosować dziwny szyk wyrazów czy zgubić przeczenie.
O ile „Skarb Gibbelinów” brzmiał, jakby powstał później niż w rzeczywistości, stylizowany na baśń „Zakład króla Yvoriana” (1989) Darrella Schweitzera, opowiadający o władcy, który założył się ze śmiercią, jawi się jako nieco staroświecki. Czytało się miło, ale bez rewelacji.
„Wyjącą wieżę” (1941) Fritza Leibera znałam już ze zbioru „Zobaczyć Lankmar i umrzeć”. Pociesznie, choć i nieprofesjonalnie wygląda ilustracja do niego, przedstawiająca… kota ze sztyletem w garści. Rysownik najwyraźniej wziął miano Szary Kocur całkiem dosłownie. Opowiadania Leibera mają pewien urok. „Wyjąca wieża” to jedno z krótszych, fabuła jest tu prosta, ale całość napisano zgrabnie.
Przedostatni są „Królowie w mroku” (1962) Michaela Moorcocka i Jamesa Cawthorna czyli jedna z przygód czerwonookiego Elrica. Nigdy nie przestanie mnie zdumiewać, czemu opowiadania Moorcocka, zamiast grzecznie przepaść w otchłani, do której trafia wszelka pulpa pod publikę wciąż powracają w rozmaitych antologiach. Bardzo natomiast mnie cieszy, że ten kiczowato-kwiecisty styl wyszedł już z mody. A oto próbka:
„W rzece, która rycząc, płynęła w stronę otoczonego złą sławą Lasu Troos w krainie Org,, miejscu, gdzie kwitła nekromancja i starożytne, przegniłe zło.” (będzie więc random encounter lisz w lesie? Niestety nie, choć prawie…) „trawa uginała się na wietrze, jakby miała w tym jakiś cel”, „konie wspięły się na ląd, gdzie skały i trawy ustępowały już rzadkiemu lasowi. Drzewa rosły wszędzie” (tak, las ma taką niebywałą właściwość, przypominam też, że w Tatrach góry zasłaniają piękne widoki), „listowie drżało cichutko, jakby było żywe” (a nie jest tak zazwyczaj?), „to był las pełen wspaniałych, trujących kwiatów barwy krwi, obsypanych obrzydliwymi cętkami. Pełen pochylających się, grzesznie gładkich pni” (ktoś ma jakiś pomysł, na czym może polegać grzeszna gładkość pnia?).
Dalej Elryk z towarzyszem spotykają w rzeczonym lesie zagubioną śliczną dziewczynę, czerwonooki oznajmia, że jest zły a tak w ogóle to nazywają go Zabójcą Kobiet, ona mimo to z miejsca pała do niego namiętnością i jeszcze tego wieczora uprawiają seks. Później we trójkę wyruszają w głąb złowrogiego a plugawego lasu do jeszcze bardziej plugawego (i przegniłego zapewne) zamku szalonego króla. Nie rozumiem gustów szerokiej publiczności.
Tom zamykają „Dzwony Shoredan” (1966) Rogera Zelaznego. Wprawiły mnie one z w zdumienie, niestety nie było to zdziwienie radosne. Zaprezentowany tu tekst jest najsłabszym spośród tych jego autorstwa, które miałam okazję czytać. Zelaznego znałam jako pisarza obdarzonego wyjątkową wyobraźnią, a „Dzwony…” są boleśnie wtórne, pobrzmiewają echami wyżej wzmiankowanych Howarda, Leibera, Vance’a, Moorcocka. Od tego ostatniego odróżnia je znośniejszy styl, ale już nie podkonwencja. Z drugiej strony, zaprezentowany utwór sprawia wrażenie ledwie epizodu. Być może w dalszych tekstach o Dilvischu Przeklętym robiło się ciekawiej. Choć szczerze w to wątpię.
Można tę antologię przeczytać, jako swego rodzaju kronikę fantasy, pozwalającą zapoznać się z wczesnymi utworami. Stąd ocena. Jednak jako antologia, która miałaby pokazać możliwości fantasy jako konwencji, „Wielka księga…” się nie sprawdza.
koniec
23 lutego 2016
1) W nawiasach podaję daty wydań, zaczerpnęłam je głównie z informacji o prawach autorskich ze stopki, z notek, jakimi opatrzono opowiadania oraz sprawdziłam w sieci.
2) Vance lubował się w wymyślaniu nazw rozmaitych istot i nie zdziwiłabym się, gdyby „tawn” był jedną z nich.

Komentarze

24 II 2016   00:22:14

Recenzowana antologia stoi u mnie na półce i grzecznie czeka aż ją skończę. Jako fan fantasy bacznie śledzę ciekawe recenzje autorki na Esensji. Jak sympatyk prozy Howarda muszę się wstawić za „Doliną czerwia”:
1. Tekst pochodzi z lat 30 XX wieku. To co wówczas było świeże jak chrupiące bułeczki, przez kilkadziesiąt lat zostało wielokrotnie przemielone przez popkulturę.
2. Motywy przypominają opowiadania o Conanie, jednak Howard komponuje z nich zupełnie inną melodię, która wzbogaca konwencję fantasy. Mamy pierwszoosobową narrację i narratora żyjącego w „naszych czasach”, reinkarnację, śmierć kluczowej postaci oraz bezpośrednie nawiązanie do mitów o pogromcach potworów w modnym dziś stylu „jak to było naprawdę”. Do tego dochodzi „bohater o tysiącu twarzy” na długo przed sformułowaniem tej koncepcji przez Johna Campbella. Howard wiedział więcej o mitach niż tłum rzemieślników, którzy machają dziś wielotomowe cykle.
3. Może Howard był rasistą, a może nie był. Akurat z opowiadania możemy się co najwyżej dowiedzieć czy rasistą był narrator Njord. Jeżeli już tropić rasizm to można zacząć od pogańskich mitologii :)
4. Co do odcinania głowy to taki Herakles miał gorzej. Musiał ich odciąć hydrze dużo więcej, a na końcu wypalić. Nie to co cienias Tristan, który zemdlał po walce ze smokiem. Generalnie jednak zabójcy potworów radzą sobie z odcinaniem głów i nigdy nie miałem problemu z tym faktem.
5. Autorka recenzji ma prawo nie lubić stylu Howarda, ale kiedy pisze o brakach w antologii myli się. „Dolina czerwia” to hybryda SF i fantasy: mamy tu scjentyzm i darwinizm, wiele wskazuje na to, że przeciwnicy nie są „prawdziwymi” demonami tylko monstrualnymi zwierzętami z odległych epok; to również opowieść zainspirowana historią, a właściwie prehistorią, nawiązuje do teorii euhemerystycznej, która wywodziła bogów z mitologii od rzeczywistych wodzów i wybitnych jednostek. Plemię Njorda to po prostu późniejsi germańscy bogowie.
To również tekst odwołujący się bezpośrednio do mitów ludów indoeuropejskich, sugerujący, że relacja Njorda jest źródłem tych wszystkich opowieści.

W moim mniemaniu „Dolina czerwia” to znakomite opowiadanie, co oczywiście jest kwestią gustu. Tak czy inaczej czekam na kolejne recenzje. Z uszanowaniem

24 II 2016   13:24:18

Zgodzę się z tym, że pomysł na bohatera wspominającego na łożu śmierci swoje poprzednie wcielenia był dobry.

Z tą hybrydą fantasy i SF, cóż, być może inaczej rozumiemy to pojęcie.
Z głową - to też chodzi o to, że pierwotnie wąż był ogromny, a potem, jakby maleje... Cóż, preferuję bardziej realistyczne podejście do opisów walki.

Powiem tak - upływ czasu jest bezlitosny, w fantastyce, która w znaczniej mierze opiera się na pomysłach, zwłaszcza. Bo to, co z początku było świeże i dlatego ujmowało, jeśli było dobre, najpewniej zostanie powtórzone. A czasem owych powtórek dokonają ludzie piszący lepiej.

Po latach, czytelnika takiego jak ja, te pomysły już nie zadziwiają, za to styl ma znaczenie.

Ciekawa jestem, jak się spodobał "Ostatni hieroglif"?

Ze starszych dzieł (i w dodatku inspirowanych mitologią) bardzo gorąco polecam "Zaklęty miecz" Poula Andersona.

24 II 2016   20:43:12

Jako fan Howarda wtrącę swoje dwa grosze:

Po pierwsze tego autora najlepiej odkryć w wieku 10-12 lat i (jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało) być chłopcem. Ja właśnie w tym wieku przeczytałem swego pierwszego Conana("Godzina Smoka") i wpadłem po uszy. Nie wątpię, że dla dorosłego czytelnika, który nie czytał w młodości Howarda jego proza może tracić sporo ze swej magii i w dodatku brakuje tego sentymentu, którym darzymy dzieła pokochane w dzieciństwie.

Po drugie, a propos tej magii: polecałbym czytanie Howarda w oryginale. Ten autor, mimo, że pisał niby tylko proste fantasy, odznacza się dosyć specyficznym stylem, czasami, głównie w opisach zahaczającym niemal o poezję. Niestety, polskie przekłady jego opowiadań w ogóle tego nie oddają, czyta się je jak jakieś grafomaństwo nastolatka. Oczywiście są tłumaczenia lepsze i gorsze, a fabuła pozostaje przecież ta sama, ale jednak różnica w odbiorze jest znacząca.

A tak w ogóle, dobra recenzja, jak zawsze.



24 II 2016   23:21:38

"Krótki „Skarb Gibbelinów” (1912) (...) kiedy powstał, fantasy jeszcze nie było."

Było. Za pierwszą powieść fantasy uznawany jest "Las za światem" Williama Morisa z 1894 r.

seczytam.blogspot.com/

25 II 2016   14:20:40

Z wężem to może to tak jak w opowieściach wędkarzy o złapanych rybach? ;-) Nie wiem ile może ważyć głowa największej współczesnej anakondy, ale sądzę, że dobrze zbudowany barbarzyńca by sobie poradził.
Lasery i kosmici nie są niezbędnym elementem SF, bo inaczej co poczniemy z „Frankensteinem” i „Rokiem 1984”?. Jak wspomniałem wyżej Howard w swojej prozie odnosił się do współczesnych mu teorii naukowych i pseudonaukowych, więc wymagany w SF pierwiastek „naukowości” u niego występuje.
A taka np. powieść Juliusza Verne’a (niewątpliwie pisarza science fiction) „Wąż morski”? Ponieważ akcja rozgrywa się w XIX w. a nie w średniowieczu wrzucana jest do worka SF, a nie fantasy, choć w fantasy węży morskich nie brakuje:) Równie dobrze można sobie wyobrazić współczesną powieść realistyczną, gdzie statek atakuje faktycznie istniejąca kałamarnica olbrzymia. I wtedy książka taka trafi na półkę thriller ewentualnie powieść marynistyczna.
Jedynym „magicznym” komponentem „Doliny czerwia” jest włochaty małpolud grający na piszczałkach, ale jego też można doskonale zracjonalizować. Oczywiście, że „Dolina czerwia” to nie jest hard SF, ani nawet science fantasy w stylu Grzędowicza czy choćby „Bajek robotów”, niemniej tak jak wiele tekstów Howarda ma w sobie element „naukowy” i racjonalny (albo pseudoracjonalny). Dla mnie to jest wyznacznik SF.
Na początku wieku XX granica między fantasy, SF i horrorem była dość płynna, co widać w twórczości Lovecrafta: mamy grozę i mamy bogów, którzy jednocześnie są kosmitami. U R. E. Howarda jest podobnie, zresztą REH korespondował z Lovecraftem i zapożyczył od niego wiele pomysłów: niektóre monstra u Howarda są stworami z innej planety, a magia często (choć nie zawsze) ma uzasadnienie naukowe: czarnoksiężnicy stosują hipnozę, środki halucynogenne i trucizny.
Dla mnie archaiczny styl to atut, oddaje ducha odległych czasów. Dziś się już tak nie pisze i za to właśnie kocham Howarda.
Bronię Howarda, bo z recenzji wynika że „Dolina czerwia” to takie łupu cupu i rąbanka, w którym nic nie ma poza rzeźnickimi opisami. W swoich wpisach starałem się udowodnić, że to opowiadanie to jednak coś więcej.
Do „Ostatniego hieroglifu” nie doszedłem. Muszę zdmuchnąć kurz z antologii i doczytać ją do końca, choć recenzja jest umiarkowanie przychylna. Le Guin mnie zawiodła, Mac Donald mnie zawiódł, może z dalszymi tekstami będzie lepiej.
Generalnie „Zaklęty miecz” czytałem wiele lat temu i bardzo mi się podobał, ale to zupełnie inna bajka i inne podejście do nordyckich mitów.

Do dM: ja też czytałem Howarda w dzieciństwie. Od tego czasu poznałem wiele dobrych i słabych książek, ale

25 II 2016   14:26:59

...nie przestałem go lubić

25 II 2016   14:44:53

@ dM

Wcale głupio nie brzmi. Howard zdecydowanie odnosi się do, że tak to ujmę "sfery marzeń mężczyzn" (żeby od razu uprzedzić: nie mówię, że nie znalazłaby się żadna kobieta, której by się to bardzo spodobało, bo tego nie wiem).

Cóż, zdecydowanie jestem za stara ;P i za leniwa, by sięgać po oryginały. W fantasy jednak szukam czegoś innego.

@ Paweł M.
Ahm. Zabawne, że ta data się przesuwa coraz bardziej wstecz, byłam przekonana, że jej początki to lata 30te.
Tylko teraz pojawia się problem dla osoby zajmującej się "katalogowaniem" - jak zaczniemy wyszukiwać utwory, gdzie pojawiają się wątki nadnaturalne, to dojdziemy do Gilgamesza.

Jak zaczniemy klasyfikować w zależności od tego, czy odbiorcy wierzyli w duchy, bóstwa i świat nadprzyrodzony itp. to nie uzyskamy wyraźnej granicy.

Sama postrzegałam fantasy jako utwory wyrosłe z inspiracji dziełami określonych autorów i późniejsze.

@El Lagarto
Hmm widziałam kiedyś zdjęcie bodaj 4 metrowej anakondy, ale łeb to akurat miała niewielki.

Co do science-fantasy. Zrozumiałam ten punkt widzenia. Po prostu sama raczej za takowe lub za fantasy z elementami SF uważam choćby Trylogię Zimnego Ognia, czy zamysł taki, jak na system RPG shadowrun, gdzie mamy połączenie cyberpunka, z działającą magią.
Raczej w dziedzinie rekwizytów, niż założeń.

Przyznam, że mnie "Diament i Czarna Róża" podoba się najmniej z opowiadań o Ziemiomorzu.
Antologia, cóż, różnorodna, raz lepiej, raz gorzej. Ale dizęki temu może każdy wskaże swoje własne typy na udane opowiadania.

"Ostatni hieroglif" jest moim zdaniem ciekawy. Warto doczytać do końca, bo finał jest wisienką na torcie.
Ja bardzo lubię Vance'a ale uważam, że lepiej byłoby czytać go w tłumaczeniu wydania Solarisu.
No a Elryk, mnie on razi na tej samej zasadzie, co Conan, więc może akurat się spodoba.

Podejście do nordyckich mitów z "Zaklętego miecza" podoba mi się bardziej, plus poetycki styl, plus uczucia. Cóż, jest bliższy temu, co rozumiem pod hasłem "heroiczny".

A ostatnio usiłuję sobie wypożyczyć "Eddę poetycką" ale wciąż wypożyczona...

01 III 2016   20:46:52

Beatrycze
Las za światem uznawany jest za pierwszą pozycję fantasy co najmniej od momentu wydania książki Lina Cartera, "Imaginary Worlds. The Art of Fantasy", czyli od 1973 r.

Pozdrawiam
http://seczytam.blogspot.com/

01 III 2016   23:46:41

Czytałam kiedy wypowiedź jakiego pisarza fantasy, który wspominając lektury dzieciństwa powiedział, że fantasy jeszcze wtedy nie było, ale w biblioteczce mieli książki Lorda Dunsany'ego.

Dla mnie fantasy zaczynało się od Howarda i Tolkiena. Tyle w tym temacie. Mogę przyjąć do wiadomości, że granice przesuwane są wcześniej. Byle nie dojść do tego, że Kubuś Puchatek to fantasy.

02 III 2016   13:34:22

Ja będę jak ten rabin od „i ty też masz rację”. Owszem, „Las za światem” jest *obecnie* uznawany za pierwszą powieść fantasy (chyba żeby nie ;->). Nie zmienia to faktu że w 1912 roku fantasy jako gatunek mogło jeszcze nie istnieć w powszechnej świadomości pisarzy ani czytelników. I taki Dunsany mógł spokojnie pisać swoje opowiadania i powieści nie wiedząc że to fantasy, nie znając wyróżników gatunku i tak dalej.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fakty i wyobraźnia
Joanna Kapica-Curzytek

5 V 2024

„Przepis na potwora” to książka na wysokim poziomie, popularyzująca w oryginalny sposób naukę i jej historię. W jej tle jest słynny utwór literacki, a efekt tego połączenia jest wręcz znakomity.

więcej »

PRL w kryminale: Nie bądź jak kura w Wołominie!
Sebastian Chosiński

3 V 2024

Szczęsny to ma klawe życie! Nie nudzi się nawet jednego dnia, ponieważ w peerelowskiej Warszawie zbrodnie popełniane są bez opamiętania. A że jest inteligentny i zawsze dopina swego, wzbudza podziw współpracowników i przełożonych. Miewa też magnetyczny wpływ na kobiety, chociaż nie pozwala sobie zamącać umysłu ich urodą. Dlatego też udaje mu się w końcu rozwikłać w „Dwóch włosach blond” wielce skomplikowaną intrygę kryminalną.

więcej »

Przerwane beztroskie dzieciństwo
Marcin Mroziuk

2 V 2024

Z jednej strony „Sprzedawca marzeń” to po prostu wciągająca powieść przygodowa, z drugiej zaś strony książka Katarzyny Ryrych przybliża młodym czytelnikom gęstniejącą atmosferę przed wybuchem II wojny światowej i cierpienia ludności cywilnej na jej początku.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Z tego cyklu

Mechaniczne żurawie
— Beatrycze Nowicka

Obce dzieci
— Beatrycze Nowicka

Dwadzieścia lat później
— Beatrycze Nowicka

Zmęczenie materiału
— Beatrycze Nowicka

Pewna ścieżka
— Beatrycze Nowicka

Przechadzka
— Beatrycze Nowicka

Między nadzieją a rozpaczą
— Beatrycze Nowicka

Względność wrażeń
— Beatrycze Nowicka

Rezonanse
— Beatrycze Nowicka

Ciężkie życie seks-zabawek
— Beatrycze Nowicka

Tegoż autora

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Kąpiel w letniej wodzie
— Beatrycze Nowicka

Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka

Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka

Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka

Z tarczą
— Beatrycze Nowicka

Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka

Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.