Gdy myślimy o lotniczych zmaganiach polskich pilotów, to oczywiście do głowy przychodzą nam kampania wrześniowa i bitwa o Anglię. Piotr Sikora podjął się ambitnego zadania przedstawienia wszystkich stoczonych walk przez lotnictwo polskie od momentu jego powstania.
Na skrzydłach chwały – od Albatrosa do Mustanga
[Piotr Sikora „Bitwy polskiego lotnictwa 1918 -1945” - recenzja]
Gdy myślimy o lotniczych zmaganiach polskich pilotów, to oczywiście do głowy przychodzą nam kampania wrześniowa i bitwa o Anglię. Piotr Sikora podjął się ambitnego zadania przedstawienia wszystkich stoczonych walk przez lotnictwo polskie od momentu jego powstania.
Piotr Sikora
‹Bitwy polskiego lotnictwa 1918 -1945›
Aby rzeczowo omówić konkretne działania zbrojne, nie da się uniknąć zwięzłego przedstawienia historii lotnictwa wojskowego, a polskiego w szczególności. „Bitwy polskiego lotnictwa 1918-1945” zaczynają się więc od krótkiego wstępu opisującego szybką ewolucję jaką przeszły samoloty i sposób ich wykorzystania w trakcie pierwszej wojny światowej. Od pierwszego starcia, które polegało na próbie staranowania przeciwnika aż po końcówkę wojny, kiedy to „aparaty” (czyli samoloty) były wyposażone w „kulomioty” (czyli wiadomo co). Tutaj właśnie zaczynają się tytułowe bitwy, jako że po klęsce trójki zaborców rozpoczynają się walki o niepodległość i granice Polski. W tym okresie są to przede wszystkim potyczki na froncie wschodnim podczas walk z Ukraińcami i Rosją Radziecką. Z opisów powietrznych pojedynków wyraźnie widać, że mamy do czynienia jeszcze z pionierskim okresem lotnictwa. Duża część tych starć kończyła się brakiem rozstrzygnięcia, jako że jednemu z walczących (lub obydwu) kończyło się paliwo lub zacinał się wspomniany kulomiot. A nawet jeśli ktoś został trafiony, to często udawało się szczęśliwie wylądować awaryjnie. Walki tego okresu, w przeciwieństwie do zmagań z okresu drugiej wojny światowej, nie zaistniały szerzej w świadomości Polaków. Tym większa jest wartość zawartych tutaj opisów i wspomnień, które udowadniają, że późniejsze sukcesy polskiego lotnictwa nie wzięły się znikąd.
Tutaj następuje przeskok do września 1939, ale przed opisami i relacjami z walk, autor pozwolił sobie na szybką ocenę ogólnej kondycji polskiego lotnictwa w okresie przed inwazją niemiecką. Ocena ta jest niestety o tyle szybka co powierzchowna i dosyć schematyczna. Po pierwsze, krytyka ta zakłada, że strona polska z wyprzedzeniem znała datę rozpoczęcia wojny i wszystkie plany zbrojeniowe powinny być skrojone pod ten termin. Trochę na zasadzie „jakbym wiedział, że się przewrócę, to bym się położył”. Po drugie, Piotr Sikora uważa, że polskie lotnictwo zamiast samolotów P11c powinno zamówić lepiej wyposażony (wcale nie nowocześniejszy) P24. Autor zapomina, że powszechna była już wiedza, że górnopłaty ze stałym podwoziem odchodzą do lamusa. Dlatego trwały prace nad klasycznym dolnopłatem z chowanym podwoziem (PZL 50 „Jastrząb”), niestety seryjna produkcja miała rozpocząć się dopiero w 1940. Błędy oczywiście były, ale sytuacji nie można oceniać tak jednoznacznie. A w dużym stopniu ocena ówczesnego stanu rzeczy to zwykłe gdybanie. Gdyby zamiast produkować Łosia, skupić się na wspomnianym Jastrzębiu? Gdyby zamiast negocjować z Wielką Brytanią zakup Spitfire’ów, od razu dogadać z dużo bardziej chętnymi Francuzami dostawy Moranów MS-406? Gdyby… W żadnym wypadku powyższe rozważania nie obniżają wartości książki. Zwracam tylko uwagę, że do niektórych ocen trzeba podejść krytycznie.
Kolejne bitwy poznajemy (podobnie jak w przypadku wcześniej opisywanej przeze mnie „Gorzkiej słodyczy Francji”) ze szczegółowych opisów i wspomnień bezpośrednich uczestników zmagań. W przypadku kampanii wrześniowej książka obejmuje cztery pierwsze dni, kiedy to jeszcze polskie lotnictwo posiadało jako takie zdolności bojowe i w miarę możliwości zwalczało wrogie samoloty. Z jakiegoś powodu autor oszczędził czytelnikowi późniejszego okresu września, kiedy szczupłe zasoby uległy wyczerpaniu i nie było już czym walczyć. Francja, jak to Francja, okazała się jednym wielkim rozczarowaniem i nie dziwne, że autor poświęcił jej jeden tylko rozdział. Potem następuje przeskok do najdłuższej części książki, obejmującej walki w ramach bitwy o Wielką Brytanię. Pod tym względem książka Sikory stanowi swoiste dopełnienie wspomnień Witolda Urbanowicza („As”) – uzupełniając osobiste wspomnienia i przemyślenia dowódcy dywizjonu 303 o szczegółowy zapis wydarzeń, w których on i jego koledzy brali udział. Bitwa o Anglię stanowi swoisty punkt kulminacyjny tytułowych zmagań samolotów z biało-czerwoną szachownicą, aczkolwiek po niej też jest wiele wydarzeń, które przysporzyły chwały polskim lotnikom. Jest udział w działaniach nad terenem Francji od 1941 roku, jest udział w operacji „próbnego” lądowania pod Dieppe. Opisane są działania Polskiego Zespołu Walczącego czyli słynnego „cyrku Skalskiego” w Afryce. Aż po ostatnie starcie w dniu 9 kwietnia 1945 roku z odrzutowymi Me-262.
Książka (trochę wbrew tytułowi) pomija całkowicie działalność polskiego lotnictwa powstałego pod auspicjami ZSRR. Pominięcie tego wątku obniża nieco kompleksowy charakter tej pozycji (niezależnie od zapatrywań na charakter tych jednostek). Tym bardziej, że chociażby Pułk Lotnictwa Myśliwskiego Warszawa jako jednostka został rozformowany dopiero w okolicach 2000 roku. Rozumiem chęć odreagowania czasów, gdy chwalono wszystko, co ze wschodu, a krytykowano lub pomijano co zachodnie, ale skutek będzie taki, że materiał opisujący lotnictwo LWP będzie dostępny jedynie w publikacjach z czasów PRL.
Niezależnie od powyższej uwagi „Bitwy polskiego lotnictwa 1918-1945” to pozycja obowiązkowa dla wszystkich czytelników zainteresowanych historią polskich sił powietrznych. Piotr Sikora w niektórych przypadkach odkrywa praktycznie nieznane karty historii, w innych rzuca nowe światło na zmagania polskich lotników. Całość jest bardzo bogato ilustrowana zarówno zdjęciami pilotów, jak i samolotów. Pod koniec książki znajdziemy też kolorowe rysunki wszystkich samolotów myśliwskich (od dwupłatowego Albatrosa po kultowego Mustanga), na których walczyli Polacy.