Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Waldemar Łysiak
‹Ostatnia kohorta›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOstatnia kohorta
Data wydania16 listopada 2005
Autor
Wydawca Nobilis
ISBN83-60297-05-3
Format860s. 150×210mm; oprawa twarda
Cena64,—
Gatunekhistoryczna
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Imperium filozofów
[Waldemar Łysiak „Ostatnia kohorta” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Miałem co do tej powieści ogromne nadzieje, tym większe, że przyszło mi na nią czekać dość długo (autor zapowiedział ją podczas wywiadu w programie „Joker” (TV4), we wrześniu 2003 roku, z grubsza przedstawiając jej fabułę: upadek imperium rzymskiego jako tło wyprawy grupki straceńców z oblężonego Rzymu w poszukiwaniu „ostatniego legionu”). Temat uważałem za wyjątkowo nośny, z potencjałem gotowym rozkwitnąć w naprawdę wspaniałe dzieło, a pisarza takiego kalibru jak Waldemar Łysiak za kogoś, kto ma wszelkie predyspozycje, by temat ów przekuć piórem w niezwykłą opowieść. Niestety, lekturą „Ostatniej kohorty” srodze się rozczarowałem.

Marcin T.P. Łuczyński

Imperium filozofów
[Waldemar Łysiak „Ostatnia kohorta” - recenzja]

Miałem co do tej powieści ogromne nadzieje, tym większe, że przyszło mi na nią czekać dość długo (autor zapowiedział ją podczas wywiadu w programie „Joker” (TV4), we wrześniu 2003 roku, z grubsza przedstawiając jej fabułę: upadek imperium rzymskiego jako tło wyprawy grupki straceńców z oblężonego Rzymu w poszukiwaniu „ostatniego legionu”). Temat uważałem za wyjątkowo nośny, z potencjałem gotowym rozkwitnąć w naprawdę wspaniałe dzieło, a pisarza takiego kalibru jak Waldemar Łysiak za kogoś, kto ma wszelkie predyspozycje, by temat ów przekuć piórem w niezwykłą opowieść. Niestety, lekturą „Ostatniej kohorty” srodze się rozczarowałem.

Waldemar Łysiak
‹Ostatnia kohorta›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOstatnia kohorta
Data wydania16 listopada 2005
Autor
Wydawca Nobilis
ISBN83-60297-05-3
Format860s. 150×210mm; oprawa twarda
Cena64,—
Gatunekhistoryczna
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
„Ostatnią kohortę” otwiera ciekawy esej, w którym autor przedstawia (bardzo subiektywnie) historyczne tło wydarzeń powieści, czyli moment upadku starożytnego Rzymu, po wielu latach „gnicia” (w powieści wiąże się to z oblężeniem Rzymu, jednym z wielu, choć tutaj przedstawionym jako ostatnie, definitywne). Rozważa powody wielkości tego imperium i trwałości zbudowanej przezeń potęgi, która zdawała się być niezniszczalna przez całe wieki; opowiada o rzymskich legionach, kulturze, sztuce, strukturze społecznej, o włączonych podbojem lub dobrowolnie w granice imperium prowincjach, o stosowanej wobec nich polityce, itd. Na samym końcu tej introdukcji przedstawia mit „ostatniego legionu”, kanwę powieści. Preludium jest zatem całkiem niezłe i zaostrza apetyt.
Niestety, po tymże preludium sporo rzeczy jest nie tak. Główne postacie są jakby żywcem powyciągane z „Dobrego” czy „Kielicha” i poprzebierane w stroje z epoki, co zresztą pisarz przyznał otwarcie w jednym z wywiadów: „[…] to jest u mnie notoryczny schemat”. Można konsekwencję w promowaniu tych samych cech charakteru uznać za chwalebną, ale mnie – regularnego czytelnika twórczości Łysiaka – ta sztanca zwyczajnie już nuży. Brakuje dobrego początku, ucieczka grupki ludzi z oblężonego Rzymu przedstawiona jest w zasadzie bez wizji tegoż oblężenia. W ogóle nie czuje się grozy sytuacji, wrogowie Urbs Roma są obecni co najwyżej w rozmowach, bo próżno szukać fragmentów, w których moglibyśmy doświadczyć tego, co żołnierze broniący murów. Brakuje wizji otaczających miasto hord, na dobrą sprawę poza pożarem Zatybrza i rozmową z wodzem jednego z plemion przybyłych pod mury Rzymu, który – przekupiony – przepuszcza bohaterów za pierścień oblężenia, niewiele namacalnie świadczy o tym, że barbarzyńcy stoją „ante portas”. Można by to od biedy wytłumaczyć tym, że „Ostatnia kohorta” miała być nade wszystko metaforyczną powieścią drogi (autor zapowiedział w jednym z wywiadów, że „nie będzie przygodówą w rodzaju »Gladiatora«”), czymś na kształt rozliczenia upadającego świata, świadectwa końca epoki i regresu cywilizacji, którą zbudował Rzym, a także metafory poszukiwania Elizjum. Z tego powodu przedstawiony niezwykle pobieżnie upadek imperium jest jedynie tłem i przyczynkiem do wprowadzenia bardzo rozbudowanych partii o charakterze filozoficznym, bogatych w dyskursy o życiu, kobietach, władzy, bohaterstwie, samotności i w ogóle wszystkim, co człowiecze. Dlatego też fabuła opowieści snutej przez benedyktyńskiego mnicha Sabinusa, uczestnika wyprawy, szybko zmierza ku wyjściu bohaterów z Rzymu. Rozpoczyna się wędrówka na północ, tam, gdzie pogłoski sytuują „ostatni legion”, który ma trwać przyczajony za Dunajem, na pustkowiach Bitynii, w górach Hiszpanii, czy też blisko brzegów północnego morza.
Znacznie lepiej niż oblężenie Rzymu przedstawiona została wędrówka uciekinierów na północ Italii. Zdarzają się potyczki, mamy obrazy zniszczonych miast, ludzi pozbawionych dachu nad głową i środków do życia; pokazano kłótliwość i konfliktowość poszczególnych barbarzyńskich plemion, które równie mocno walczą ze sobą, co z Rzymem. Bohaterowie odwiedzają dawne rzymskie twierdze, teraz pozostające w rękach wroga, docierają do klasztoru, gdzie toczą się debaty nad sztuką rzymską.
Ale także w tej części powieści akcent został przesunięty ku dysputom. Ciekawe wydarzenia czy interesujące postacie pojawiają się jedynie jako przyczynek do snucia rozmaitych rozważań. Zresztą w rozdziale XIV jest to explicite powiedziane: „Nęka mnie myśl, że im więcej przywołuję faktów, tym bardziej umyka mi duch tamtej drogi, a moja pisanina staje się kroniką. Wcale nie planowałem kroniki […] mój tekst nie miał być li tylko rejestrem – miał być dramatem wzruszeń. Więcej daje tu wskrzeszanie dialogów niźli wskrzeszanie wypadków. Zdarzenia bowiem są jak paliki, na których można rozpiąć płótno do haftowania mapy owej trasy, podczas gdy dialogi są niby wonne świece, które paląc się rozsiewają zapach”. Bohaterowie dokonują zatem rozrachunku z upadającym wokół nich światem, snują refleksje nad konsekwencjami jego demoralizacji, nad zmaganiami rodzącego się chrześcijaństwa pomiędzy miłosiernością wymaganą przez Chrystusa, a brutalnością ziemskiego życia, która wymaga czynnego, zbrojnego oporu. Bardzo szybko wyprawa w poszukiwaniu zaginionego legionu przekształca się w podróż donikąd, której celem jest sam ruch i podążanie przed siebie. Miast wielkiej, efektownej odsieczy oblężonego Rzymu mamy walkę w obronie maluczkich, dyskusje z barbarzyńskimi wodzami i desperackie staranie o zachowanie resztek złudzeń, że ta wyprawa ma w ogóle jakiś sens.
Niestety, owo rozliczenie jest dokonywane z przesadą i to ona psuje całą książkę (trzymając się wspomnianej metafory, wonne świece przyprawiają o ból głowy). Rozsadza ją, przybierając rozmiar, który nie znajduje należytej przeciwwagi w „akcji”. Podczas lektury ma się wrażenie, że autor postanowił czytelnika „zafilozofować” na śmierć. W dodatku „Ostatnia kohorta” nie ustrzegła się tego, co jest mankamentem większości (jeśli wręcz nie wszystkich) powieści Waldemara Łysiaka, a co nazwałbym „efekciarstwem dialogów”. Postacie właściwie nie rozmawiają ze sobą, lecz perorują, wygłaszają długie monologi (zwykle pełne głębokiej refleksji albo cynizmu), albo przerzucają się ciętymi ripostami. Rozmowy wręcz ociekają błyskotliwymi replikami, jak gdyby były pojedynkiem wybitnych retoryków, którzy nawet gadanie o przysłowiowych „huzarach i dupie Maryny” muszą wykonać przy użyciu sypanych z rękawa bon-motów.
Oczywiście tego rodzaju słowne zmagania mają swój urok i niewątpliwie potrafią wzbudzić podziw w trakcie lektury, zwłaszcza gdy ich wynikiem są niebanalne wnioski, obrazoburczość czy zdecydowane sądy, świeże spojrzenie na pewne sprawy i dosadny ich osąd. Szkopuł w tym, że z takiej amunicji autor powieści strzela co dwie, trzy strony. W dodatku wkłada ją w usta właściwie wszystkich postaci (w tym wypadku trybuna legionów, jego sługi, konsula, jego żony, prostego kapłana, filozofa, jego skryby, wagabundy, wreszcie barbarzyńskiego wodza). Co i rusz napotyka się na jakieś „vulgo”, „ergo”, w wielu wypowiedziach roi się od wyliczanych jednym tchem synonimów, jakby autor usilnie chciał pokazać bogactwo słownictwa swoich bohaterów. Całość sprawia, że nie tylko czuje się przesyt, ale w dodatku dialogi momentami nie mają krztyny wiarygodności i wyglądają po prostu sztucznie. Do eseistyki czy publicystyki tego typu ekspresja, bogata w słowne ozdobniki i błyskotliwe, soczyste sformułowania pasuje znakomicie i Waldemar Łysiak jest z niej znany (moim zdaniem to najlepsza strona jego twórczości, na której powinien się skoncentrować). Jednakże przenoszenie własnego stylu wypowiedzi i formułowania myśli do powieści, czynienie właściwie wszystkich do imentu (z dokładnością do dwóch, trzech postaci) jej bohaterów na swój obraz i podobieństwo, to stanowcza przesada. Być może autor, który jest znany z tego, że w swojej publicystyce często cytuje sam siebie, przytaczając także wypowiedzi bohaterów własnych książek, po prostu chciał zadbać o należyty po temu rezerwuar. Tak czy inaczej, bardzo przeszkadza to w lekturze.
Nie brak w powieści ciekawych smaczków, jak choćby ciepłe westchnienie za polskim papieżem: „Marzę, iż kiedyś zjawi się papież-pielgrzym, który imitując Chrystusa będzie głosem pozbawionych głosu i przywdzieje strój wielkiego nauczyciela drepczącego szlakami świata, by mówić ludziom: »– Nie lękajcie się, bracia oraz siostry!«. Wątpię jednak czy dożyję tego.” Dostało się także – tradycyjnie zresztą – kobietom, Żydom (pyszna modlitwa kupca Pistoklerosa!), a nawet marksistom (przewrotnie kojarzonymi tu ze zwolennikami Marsa!). Ale są to perły wyłowione po bardzo męczącej lekturze. Szkoda, ze autor poniechał wielu ciekawych wątków, które mogłyby czytelnikowi przybliżyć realia epoki, zwłaszcza w tak ważkim dziejowym momencie, na rzecz nużącej w wielu miejscach gadaniny (dobry tego przykład to sąd nad konsulem Valerianusem).
• • •
Na samym początku pierwszego tomu, na stronie przed „Wstępem” czytelnik znajdzie wielki napis „Qho”, oznaczający ducha, ducha wszystkiego (jak dowiadujemy się z dalszej lektury). Być może mankamenty, które mi przeszkadzają w powieści, wynikły stąd, że miała ona ukazać esencję rzymskiego ducha, koncentrując wszystko, co kojarzymy ze wspaniałością czasów starożytnych, w historii jednej wariackiej wyprawy, a wszystkie interesujące życiowe postawy – w gronie bohaterów. Być może ta niezwykła grupka skupiona wokół wspaniałego rzymskiego wojownika, opuszczająca umierające miasto tak, jak wedle chrześcijańskiej wiary dusza opuszcza człowieka, unosząc zeń wszystko, co najważniejsze, do innego wymiaru, miało być symbolicznym duchem rzymskości, duchem wszystkiego, co kształtowało epokę Imperium Rzymskiego – po prostu Qho. Być może.
Jeśli zatem ktoś lubi lektury z dominującą warstwą psychologiczną, filozoficzną i refleksyjną, gdzie czyn wojenny jest tylko zamglonym tłem i powodem wprowadzenia do fabuły ludzi miecza i ich twardych charakterów, „Ostatnia kohorta” może mu się podobać. Dla mnie jest ona książką, w której starożytny Rzym jawi się nade wszystko jako imperium filozofów i – żartobliwie rzecz ujmując – przestałem się dziwić, że po wiekach dominacji rozleciało się ono pod naporem barbarzyńców. A poważnie – kończąc lekturę nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że zmarnowano potencjał na wspaniałą, wciągającą powieść. Szkoda.
koniec
28 grudnia 2005

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Przerwane beztroskie dzieciństwo
Marcin Mroziuk

2 V 2024

Z jednej strony „Sprzedawca marzeń” to po prostu wciągająca powieść przygodowa, z drugiej zaś strony książka Katarzyny Ryrych przybliża młodym czytelnikom gęstniejącą atmosferę przed wybuchem II wojny światowej i cierpienia ludności cywilnej na jej początku.

więcej »

Krótko o książkach: Komu mogłoby zależeć?
Joanna Kapica-Curzytek

2 V 2024

W „PS. Dzięki za zbrodnie” jest bardzo dużo tropów prowadzących w stronę klasycznej powieści detektywistycznej. Znajdziemy tu wszystko, co najlepsze w gatunku cozy crime.

więcej »

Ten okrutny XX wiek: Budowle muszą runąć
Miłosz Cybowski

29 IV 2024

Zdobycie ruin klasztoru na Monte Cassino przez żołnierzy armii Andersa obrosło wieloma mitami. Jednak „Monte Cassino” Matthew Parkera bardzo dobrze pokazuje, że był to jedynie drobny epizod w walkach o przełamanie niemieckich linii obrony na południe od Rzymu.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Październik-listopad 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Marcin T.P. Łuczyński, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski, Krzysztof Wójcikiewicz

Esensja czyta: III kwartał 2008
— Michał Foerster, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Paweł Sasko, Konrad Wągrowski, Marcin T. P. Łuczyński

Stopniowania ciąg dalszy
— Marcin Łuczyński

Wilczy salon
— Marcin Łuczyński

Tegoż autora

Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski

Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński

Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński

Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz

Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński

Tom Niedosięgacz
— Marcin T.P. Łuczyński

Filiżanki w zlewie
— Marcin T.P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.