„Nad górą wisi zielone słońce” jest zbiorem opowiadań. Każde z nich jest wnikliwym obrazem zwyczajności życia – a przede wszystkim pełnym psychologicznej głębi portretem ludzkiej samotności.
Dwanaście
[Marcin Mielcarek „Nad górą wisi zielone słońce” - recenzja]
„Nad górą wisi zielone słońce” jest zbiorem opowiadań. Każde z nich jest wnikliwym obrazem zwyczajności życia – a przede wszystkim pełnym psychologicznej głębi portretem ludzkiej samotności.
Marcin Mielcarek
‹Nad górą wisi zielone słońce›
Marcin Mielcarek (ur. w 1996 roku) ma już na swoim koncie powieść „
Sztuka latania”, wcześniej ukazały się też dwa tomy jego krótkich form. Autor związany jest z Zieloną Górą – i to miasto jest tłem tekstów ze zbioru „Nad górą wisi zielone słońce”. Zielonogórska sceneria jest tu na tyle dyskretna, że opowiadania nabierają unikalnego kolorytu, ale nie stają się przy tym hermetyczne i atrakcyjne wyłącznie dla tych, którym znane są opisane tu miejsca. Nie ma tu także, jak to się czasem zdarza, niczego spod znaku nachalnej „turystycznej” promocji.
Wspólne miejsce akcji to po prostu ciekawy element kompozycyjny integrujący wszystkie opowiadania. Układ tego tomu jest zresztą bardzo przemyślany: mamy tutaj dwanaście opowiadań, a tytułem każdego z nich jest nazwa miesiąca. Obserwujemy w tekstach zmieniające się pory roku i charakterystyczne dla nich akcenty pogody.
Każde z opowiadań ma innego bohatera lub bohaterkę; są w odmiennych życiowych sytuacjach i przede wszystkim w różnym wieku. To krok w bardzo dobrą stronę, świadczący o rozwijaniu się literackiego słuchu i zmysłu obserwacji autora, który w publikowanych dotąd utworach skupiał się głównie na doświadczeniach swojego pokolenia. W tym tomie nadal o nich pisze – by wymienić na przykład opowiadanie „Czerwiec”, klimatem zbliżone do „Sztuki latania”. Ale Marcin Mielcarek z powodzeniem poza tę „bańkę” wychodzi. Zostajemy wprowadzeni w świat starszego pana dobiegającego siedemdziesiątki („Styczeń”), czy też samotnej kobiety w średnim wieku (”Wrzesień”). Bodaj najciekawsza jest postać Niny („Kwiecień”), dziewczynki pochodzenia ukraińskiego, mierzącej się nie tylko z właśnie przeżytą traumą, ale też dramatem wyobcowania. Świetnie też został ujęty fenomen codzienności i pozornie bezbarwnej rutyny starszego małżeństwa w tekście „Grudzień”.
Spotykamy się w tych opowiadaniach z przeciętnymi, zwykłymi ludźmi, mierzącymi się z życiowymi dylematami i problemami, które właściwie mogłyby stać się udziałem każdego z nas. Wielką zaletą tych tekstów jest ich psychologiczna prawda i głębia, co sprawia, że wykreowane tutaj postacie nie są w żadnej mierze płaskie ani „papierowe”. Ich życie wewnętrzne jest bogate, autor pozwala nam tam ich zajrzeć, znakomicie angażując nasze emocje i uwagę. Jesteśmy tych osób ciekawi i chcemy dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Choć różnorodne pod wieloma względami, opowiadania mają jeden wspólny motyw: to samotność głównych postaci, ich wyobcowanie, subiektywne poczucie osamotnienia czy też bycia niezrozumianymi przez bliskich. Radzą sobie z tym bardzo różnie. Pocieszenia szukają w alkoholu czy przypadkowych znajomościach.
Pięknie i wzruszająco pisze autor o relacjach człowieka ze zwierzęciem – tu znów warto przywołać „Styczeń” czy „Kwiecień”. Marcin Mielcarek próbuje też przełamać tradycyjną, przewidywalną konwencję psychologicznej prozy, wprowadzając – z dobrym efektem! - elementy surrealistyczne („Luty”) lub nieoczekiwanie czyniąc mordercą jednego ze swoich bohaterów (tu celowo nie zdradzam, w którym tekście). "Kwiecień" zasługuje na uwagę także dlatego, że obala mit niewinnego dzieciństwa, nazywanego nieraz "latami szczenięcymi", co w kontekście tego opowiadania nabiera szczególnej grozy. Autor dostrzega kryjący się w wieku dziecięcym zalążek przemocowej, patriarchalnej męskości.
Tytułowe „zielone słońce” nie tylko intrygująco nawiązuje do nazwy miasta związanego z tą prozą, ale jest również symbolem nadziei, nowego początku, uspokojenia wzburzonych życiowych fal, nawet jeśli tylko chwilowego. Tu trzeba zwrócić uwagę na charakterystyczne zakończenia wszystkich tekstów: w każdym jest jakiś akcent, nowe otwarcie, przełom, początek czegoś nowego. Pokrzepiający może być finał „Września” czy też „Marca”, natomiast niektóre opowiadania mają wręcz dramatyczne zakończenie.
Mam jedno zastrzeżenie: niestety, autor nie potrafi się rozstać z niepoprawną po polsku frazą: „ubiera buty i kurtkę”, „ubrała różowy szlafrok”, itp. Zwróciłam uwagę na ten błąd gramatyczny już w „Sztuce latania”, ale pojawia się on w tym tomie ponownie, i to w kilku miejscach. Te usterki trzeba koniecznie poprawić przy okazji kolejnego wydania. Poza tym o zbiorze „Nad górą wisi zielone słońce” można powiedzieć bardzo wiele dobrych rzeczy. Styl, którym posługuje się autor, jest naturalny, nierozwlekły, proza ma swój rytm i wewnętrzny puls, a dialogi brzmią przekonująco i nie są sztuczne.
Dwanaście opowiadań – to jednocześnie dwanaście portretów samotności i dwanaście odsłon zwyczajnego życia. Tom opowiadań Marcina Mielcarka to także co najmniej dwanaście powodów, by doszukać się w tej zwyczajności swoistego piękna. Warto zajrzeć do tego świata i spróbować się w nim przejrzeć.