Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 21 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Pomnik się nie chwieje

Esensja.pl
Esensja.pl
Bilety na warszawskie spotkanie z Bobem Dylanem, chociaż nieprzyzwoicie drogie, rozeszły się w błyskawicznym tempie. Przed południową Polską pojawiła się jednak alternatywa – ponad dwukrotnie tańszy koncert w czeskiej Ostrawie. Ci, którzy nie wykorzystali szansy, mają czego żałować.

Mieszko B. Wandowicz

Pomnik się nie chwieje

Bilety na warszawskie spotkanie z Bobem Dylanem, chociaż nieprzyzwoicie drogie, rozeszły się w błyskawicznym tempie. Przed południową Polską pojawiła się jednak alternatywa – ponad dwukrotnie tańszy koncert w czeskiej Ostrawie. Ci, którzy nie wykorzystali szansy, mają czego żałować.
Bob Dylan<br>Fot. www.wordpress.com
Bob Dylan
Fot. www.wordpress.com
Bob Dylan, Ostrava, ČEZ Aréna, 2 maja 2008
Wszelkie przesłanki sugerowały, że z Dylanem nie jest dobrze. Na ostatnich zdjęciach wyglądał na zmęczonego, a zeszło- i tegoroczne bootlegi pokazują barda, którego głos, zawsze przecież niedoskonały, łamie się i prawie recytuje, zamiast śpiewać. W dodatku, ze względu na problemy z kręgosłupem, mistrz zastąpił swoją gitarę klawiszami. W pierwszej części trasy artysta pociągał za struny przez początkowe trzy utwory, od maja już całe wieczory spędza za keyboardem. Czyżby kończył się czas największej ikony amerykańskiej muzyki? Co prawda niedawnego albumu „Modern Times” słucha się kapitalnie, ale nie od dziś wiadomo, że studyjna forma nie zawsze idzie w parze ze sceniczną. Jak się jednak okazało, niepokój nie był potrzebny – przedstawienie obroniło się nie tylko dzięki niekwestionowanemu magnetyzmowi głównego aktora i genialnemu repertuarowi, ale i błyskotliwemu wykonaniu.
ČEZ Aréna to średniej wielkości hala sportowa i widowiskowa. Dzięki temu biletów było więcej niż w Warszawie (przy czym nie wszystkie się sprzedały), ale o atmosferze klubu można było tylko pomarzyć. Wśród zgromadzonych przeważali ludzie młodzi, ale nie brakowało także podstarzałych, siwych hipisów, a nawet rówieśników gwiazdy wieczoru.
Po krótkiej, puszczonej z taśmy zapowiedzi zabrzmiały początkowe takty „Stuck Inside of Mobile with the Memphis Blues Again”. W pierwszych chwilach legendzie brakowało mocy: krztusiła się i, choć tragedii nie było, wyglądało na to, że obawy o dyspozycję są uzasadnione. Nie jest tajemnicą, że Dylan śpiewa dziś inaczej niż kiedyś – jeszcze bardziej nosowo, niewyraźnie, z większą chrypką. Nikt zresztą nie wymaga od niego techniki; ważny jest klimat, którego nie stworzyłby „normalny” wokalista. Jednak gdyby charakterystyczne „beczenie” zamieniło się w bolesne postękiwanie, sprawa miałaby się znacznie gorzej. Całe szczęście, tak się nie stało – muzyk rozkręcił się bardzo szybko, a często sięgając po harmonijkę udowodnił, że w jego płucach jeszcze drzemie siła. Oczywiście nie obyło się bez potknięć, lecz Dylan pokazał znacznie więcej wigoru niż ktokolwiek mógł oczekiwać od schorowanego 67-latka. Ubrany w nieodłączny kapelusz nie odzywał się do publiczności, raczej się nie uśmiechał, tylko z zaciętym wyrazem twarzy naciskał klawisze. Towarzyszyło mu pięciu muzyków. Na gitarze prowadzącej – Denny Freeman, rytmicznej – Stu Kimball, Tony Garnier na basie i kontrabasie, George Recile na perkusji oraz człowiek orkiestra – Donnie Herron – na banjo, skrzypcach, gitarze hawajskiej i elektrycznej mandolinie. Zespół sprawiał wrażenie zgranego, lecz nie było miejsca na indywidualne popisy. Jedynie Recile zwrócił na siebie uwagę… zaczynając grać „High Water”, gdy w planie było „Tryin′ to Get to Heaven”.
Fot.www.img.interia.pl
Fot.www.img.interia.pl
Dylan ma tyle rewelacyjnych kawałków, że może sobie pozwolić na żonglowanie setlistami. Podczas 32 tegorocznych koncertów wykonywał 63 różne utwory, z czego jedynym, który pojawiał się zawsze, był „Summer Days”. Czas przeszły jest uzasadniony, bowiem w ČEZ Arénie mistrz go nie zaprezentował. A z poprzednim występem (w Warszawie, dwa dni wcześniej) pokryły się tylko cztery numery. Ostrawa nie usłyszała takich szlagierów jak „Like a Rolling Stone”, „Blowin′ in the Wind” czy „Just Like a Woman”, nie było też najlepszego na ostatniej płycie „Ain′t Talkin′”. Dominowały krążki „Highway 61 Revisited” (1965) i wydany 41 (!) lat później „Modern Times”. Co ciekawe, nawet niektóre z nowych kawałków („Beyond the Horizon”), miały znacznie zmienione aranże. I chociaż nie brakowało akustycznych brzmień, set wybrany został jakby na złość wszystkim, którzy kwestionowali zdatność starszego pana za mikrofonem do rocka. Najbardziej porwała kończąca właściwą część widowiska „Ballad of a Thin Man”. Potem pozostało czekać na bisy, czyli grane prawie co dzień „Thunder on the Mountain” i, jakże różne od wygładzonej wersji studyjnej, „All Along the Watchtower”. Koniec. Dylan nie ukłonił się, tylko uniósł lekko ręce i uśmiechnął się oszczędnie, z wyraźną satysfakcją. Gdyby zrobił to ktoś inny, uznałbym takie zachowanie za bezczelność. W wypadku Roberta Allena Zimmermana było to jak najbardziej na miejscu.
W drodze na koncert układałem w głowie akapity o niedołężnym, rzężącym staruszku, wciąż jednak zasługującym na podziw. O zniszczonym przez życie twórcy, który oczarował publiczność ledwo trzymając się na nogach, dzięki niesamowitej charyzmie i nieśmiertelnym kompozycjom. Miałem już nawet wstępny tytuł: „Pomnik się chwieje”. Tymczasem pomnik się nie chwiał; chyba, że w rytm muzyki. Nie wierzcie pogłoskom – Bob Dylan żyje i ma się nieźle, a kto jeszcze nie przekonał się o tym na własne oczy, powinien nadrobić braki możliwie szybko. Nie tylko po to, by zaliczyć spotkanie z legendą.
koniec
12 czerwca 2008
Setlista:
1. STUCK INSIDE OF MOBILE WITH THE MEMPHIS BLUES AGAIN
2. IF YOU SEE HER, SAY HELLO
3. JUST LIKE TOM THUMB′S BLUES
4. ROLLIN′ AND TUMBLIN′
5. MOONLIGHT
6. WATCHING THE RIVER FLOW
7. DESOLATION ROW
8. THINGS HAVE CHANGED
9. TRYIN′ TO GET TO HEAVEN
10. HIGH WATER (FOR CHARLIE PATTON)
11. BEYOND THE HORIZON
12. IT′S ALRIGHT, MA (I′M ONLY BLEEDING)
13. WHEN THE DEAL GOES DOWN
14. HIGHWAY 61 REVISITED
15. BALLAD OF A THIN MAN
16. THUNDER ON THE MOUNTAIN
17. ALL ALONG THE WATCHTOWER

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf, sechs, sieben…
Sebastian Chosiński

20 V 2024

Gdybym w połowie lat 70. ubiegłego wieku mieszkał w Republice Federalnej Niemiec i był fanem krautrocka, nie omieszkałbym wybrać się na koncert Can. Może nawet pojechałbym (i częściowo popłynął promem) do Brighton, choć pewnie nie byłoby to tanie. Po występnie musiałbym jednak uznać, że opłacało się. „Live in Brighton 1975” to najlepszy koncertowy zapis, jaki pozostawił po sobie zespół z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Płyń, Pavel, płyń!
Sebastian Chosiński

18 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay, tym razem wydany w RFN, na którym Orkiestra Gustava Broma wykonuje utwory Pavla Blatnego.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.