Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jewgienij T. Olejniczak
‹Riffy›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJewgienij T. Olejniczak
TytułRiffy
Opis„Riffy” to już czwarte (po „Sztucznych palcach”, „Czarnym punkcie” i „Pasażerze”) opowiadanie krakowskiego pisarza z rocznika ’72, które publikujemy na naszych łamach. Jednocześnie jest ono najmroczniejsze z dotychczasowych, dla czytelników o raczej mocnych nerwach.
Gatunekgroza / horror

Riffy

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 6 7 8 9 10 »
– W sumie dziwnie się gość nazywał.
Zatrzymaliśmy się na światłach obok teatru Bagatela. Mokra ulica wyglądała w czerwonym blasku sygnalizacji jakby była skąpana we krwi. Zapaliłem papierosa, przyglądając się pasażerom stojącego obok nas tramwaju.
– Tak go nazwano później – odpowiedział ojciec. – Trismegistos znaczy „po trzykroć wielki”. Podobno wymyślił pismo hieroglificzne. Jego spadkobiercą miał być sam Orfeusz. Mam nadzieję, że tym razem wiesz, o kogo chodzi.
– Tym razem chyba kojarzę – odwróciłem się do niego z uśmiechem. – Dostałem się na studia, jakbyś zapomniał.
– Śpiewak i największy mistrz gry na lirze.
– Fajnie, ale to już wszystko, co ten Hermes miał wspólnego z muzyką?
Ruszyłem z piskiem opon, żeby podrażnić się trochę z moimi ekspertami.
– Nie, nie wszystko – odparł ojciec po dłuższej chwili. – W jego księgach potomni poszukiwali sposobów wykorzystywania kosmicznych energii za pomocą muzyki. Chcieli, że tak powiem, przywołać ducha wszechświata. Studiowali księgę, aby nauczyć się od Hermesa tworzenia hymnów współbrzmiących z muzyką kosmosu. Seweryn, naprawdę musisz palić w samochodzie?
– Spoko, już gaszę – powiedziałem. – No i jak, stworzyli te hymny?
Otworzyłem okno i wyrzuciłem peta na jezdnię.
– To tylko legenda – odpowiedział ojciec, pokręciwszy z dezaprobatą głową na widok mojej akcji. – Nic prawie nie zachowało się ze starożytnej muzyki, co najwyżej, rozumiesz, parę fragmentów melodii greckich. Z tego, co pamiętam, to będzie między innymi: Hymn do Nemezis, Pean o samobójstwie Ajaksa, jakiś chór z tragedii Eurypidesa, coś tam jeszcze. Nie mamy pojęcia, jak brzmiała muzyka Sumerów, Egipcjan czy Izraelitów. Wiemy tylko, w jakich okolicznościach była zwykle wykonywana i na jakich instrumentach.
– Nawijaj – powiedziałem. – Wszystko mi się przyda.
– W sumeryjskich świątyniach instrumentaliści i chór to była uczona społeczność – odezwała się z tylnego siedzenia Róża flecistka. – Rodzaj kolegium. Zajmowali się nie tylko muzyką, ale i astronomią.
– A Izraelici? – spytałem.
– Śpiewali jak wszyscy – odparł ojciec. – Śpiew jest najstarszym i chyba najbardziej naturalnym przejawem muzyki. Trudno powiedzieć, jak to brzmiało. Może przypominało mongolskie lamentacje. Prawdopodobnie skandowano tekst na jednym dźwięku albo układano skąpe melodie na dwóch, rozumiesz, góra trzech dźwiękach w średnim rejestrze.
– Tylko tyle?
– No nie, Izraelici grali też na lirach, obojach, bębenkach i różnych tam talerzach.
– No i na trąbach, których dźwięk zburzył podobno mury Jerycha – powiedziała Róża.
Odwróciłem się.
– O, o, o. Właśnie o coś takiego mi chodziło – powiedziałem. – Dźwięk, który kruszy mury miasta. Wprawdzie nic nie tworzy, tylko niszczy, ale to już jest jakiś trop.
– Patrz na jezdnię – skarcił mnie ojciec.
Odwiozłem ich pod sam dom. Nie skorzystałem z propozycji wypicia herbaty z sokiem malinowym w małym, ale przytulnym mieszkanku z widokiem na szkielet wieżowca. Przy pożegnaniu obiecali, że jak coś ciekawego znajdą, to mi prześlą.
Tego samego wieczoru próbował dodzwonić się do mnie Miodrag.
Trochę mnie gość zaskoczył, bo myślałem, że już dawno dał sobie spokój. Nie odebrałem, ale z czystej ciekawości odsłuchałem potem wiadomość, którą mi nagrał. Brzmiało to dziwnie. Przez kilka sekund słychać było tylko hałasy ulicy, szczekanie psa, a potem odezwał się Miodrag:
– Co tam u ciebie, Seweryn? Chyba zapomniałeś o kumplu? Nieładnie, naprawdę nieładnie.
Jego głos przyprawił mnie o dreszcz. Był monotonny i mechaniczny, jak gdyby wygenerowany przez jakiś syntezator mowy. Całkiem mu odbiło, pomyślałem. Pewnie jest na jakichś prochach. Jak mamusia.
Zastanawiałem się przez chwilę, czy do niego nie oddzwonić, ale w końcu uznałem, że ostatnie, czego mi trzeba, to odnawianie znajomości z Miodragiem i jego szaleńczym dziełem.
18
Kilka dni później dostałem od ojca maila:
Cześć, synku. Znalazłem coś, co może cię zainteresuje.
Pierwszy fragment pochodzi z Biblii. Kawałek o królu Salomonie, który postanowił poświęcić świątynię. Otóż Lewici ustawili się na wschód od ołtarza, grając na cymbałach harfach i cytrach, a za nim stanęło ponad stu kapłanów z trąbami. Może coś pomyliłem w tym ustawieniu, nieważne.
A więc: „Kiedy tak zgodnie, jak jeden, trąbili i śpiewali, tak iż słychać było tylko jeden głos wysławiający majestat Jahwe, kiedy podnieśli głos wysoko przy wtórze trąb przy wychwalaniu Jahwe, że jest dobry i że na wieki Jego miłosierdzie, świątynia napełniła się obłokiem chwały Jahwe, tak iż nie mogli kapłani tam pozostać i wypełniać swej służby…”.
Obłok. To już brzmiało ciekawie, dużo ciekawiej niż matematyczno-muzyczny kosmos Greków. Czytałem dalej:
Istnieje również pewna francuska legenda z XII albo XIII wieku dotycząca pośrednio klasztoru Benedyktynów w Normandii. Od VIII wieku jest to miejsce kultu świętego Michała Archanioła, a znajduje się na skalistej wyspie na Oceanie Atlantyckim.
Otóż: „Pobożny sługa Ukrzyżowanego, czcigodny i święty brat z Perugii, Dominik” przybył tam za panowania Henryka I i podobno sprawiał swym śpiewem, że wprost z murów kościoła wyrastały najpiękniejsze kwiaty o fantastycznych kształtach. A śpiewu uczył się między innymi podczas pobytu w Maroku, Egipcie i Syrii. Więc możemy przypuszczać, że miał coś wspólnego z pogańskimi hymnami, o których ci mówiłem w sobotę. Może studiował nawet hymny samego Hermesa Trismegistosa, kto wie? Opowiadano o bracie Dominiku, że jego głos czyni cuda. Na kwiatach wyrastających z kamienia się nie skończyło. Raz podczas mszy świętej pod wpływem jego śpiewu objawił mnichom Jezus Chrystus. Wisiał pod sklepieniem kościoła i uśmiechał się łagodnie, a rysy twarzy Zbawiciela bardzo przypominały rysy samego brata Dominika.
Według legendy czynił też inne cuda. Uzdrawiał ponoć chorych, a także w jakiś sposób potrafił przebywać w dwóch miejscach równocześnie.
Cytat: „Między innymi zdarzyło się w czasie tego postu, że zamknięty w celi brat Dominik śpiewał Bogu tak żarliwie, z takim uczuciem miłości, że naraz doznał zachwycenia i opuścił swoje ciało. Ujrzano go w tymże czasie stojącego przed bramą kościoła. Tam pozdrawiał wychodzących ze świątyni braci, którzy dziwowali się wielce na ten widok, bowiem słyszeli jego pobożny śpiew dochodzący z okna celi”. Koniec cytatu.
Wstałem od komputera i zacząłem krążyć po pokoju, zbyt podniecony, by czytać dalej. Kwiatki świętego Dominika, niech mnie szlag trafi. Legenda, która jeszcze dwa miesiące temu wydałaby mi się zapewne naiwna i śmieszna, teraz sprawiła, że poczułem się nieswojo. Ponury klasztor na szczycie skały, wokół szumią ciemne wody Atlantyku, a krużgankami przebiega złowieszcza postać w habicie, człekopodobna istota stworzona za pomocą śpiewu opartego na pogańskich skalach, na skalach wykoncypowanych przez diabolicznego Hermesa Trismegistosa. Demon wprost z koszmarów sennych starożytnych Egipcjan i Greków. W końcu ochłonąłem nieco, poszedłem do kuchni, zaparzyłem kawy i z czerwonym kubkiem Nescafe w ręce wróciłem do kompa.
Aldona jest dostępna. No i niech sobie będzie. Nie miałem ochoty czytać, co powiedziała jej Karolina na temat Beaty, która pokłóciła się z Maćkiem. Wyłączyłem Gadu-Gadu i wróciłem do maila od ojca.
Nasz bohater zginął ostatecznie z rąk rozbójników podczas podróży do Rzymu.
Z rzeczy bardziej współczesnych: Ernst Chladni w XVIII wieku udowodnił, że dźwięk ma bezpośredni wpływ na materię fizyczną oraz zdolność tworzenia geometrycznych wzorów. Chodzi o tak zwane figury Chladniego, czyli kształty pojawiające się pod wpływem dźwięku na posypanych piaskiem płytkach.
Uśmiechnąłem się. Płytki posypane piaskiem. Niewinne igraszki XVIII-wiecznego naukowca. Czymże były te eksperymenty wobec tego, co robił Miodrag Kranjcar?
W roku 1967 Hans Jenny wydał książkę pod tytułem „Cymatics: The Structure and Dynamics of Waves and Vibrations”, w której potwierdził odkrycie Chladniego, wykorzystując kryształkowe oscylatory. Eksperymentując ze skonstruowanym przez siebie urządzeniem(tonoskopem), wykazał, że dźwięki starożytnych języków, hebrajskiego i sanskrytu, tworzą w piasku własne symbole. Nie wiem, w jaki sposób, ale tak jest napisane w niemieckim artykule o nim. Hans Jenny utrzymywał również, że biologiczna ewolucja jest wynikiem wibracji i że każda komórka posiada własną częstotliwość. Uważał chyba wszystkie istniejące rzeczy za muzykę, która przybrała widzialną formę.
Mam nadzieję, że ci się to do czegoś przyda. Pozdrów mamę i Klaudię. Cześć.
– Dzięki, ojciec – powiedziałem do komputera.
No to teraz mam się nad czym zastanawiać.
« 1 6 7 8 9 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Gdyby Corea urodził się w Słowacji…
Sebastian Chosiński

1 VI 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj solowy debiut słowackiego pianisty jazzowego Gabriela Jonáša.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Odlicz jeszcze raz: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

27 V 2024

Przed tygodniem zachwycałem się w tym miejscu koncertowym albumem Can „Live in Brighton 1975”. Dzisiaj chronologicznie przyszła kolej na zarejestrowany mniej więcej pół roku później „Live in Stuttgart 1975”. Niestety, tym razem zachwytów nie będzie. Zwłaszcza nad drugim dyskiem w tym dwupłytowym zestawie.

więcej »

Non omnis moriar: „Praska Wiosna”, praska jesień
Sebastian Chosiński

25 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavela Blatnego w wykonaniu Orkiestra Jazzowa Radia Czechosłowackiego.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż twórcy

Albo krócej, albo dłużej
— Wojciech Gołąbowski

Pasażer
— Jewgienij T. Olejniczak

Czarny punkt
— Jewgienij T. Olejniczak

Sztuczne palce
— Jewgienij T. Olejniczak

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.