Niepotrzebne (?) nagrodyPolski przemysł fonograficzny od dłuższej chwili żyje przede wszystkim nominacjami do „polskich Grammy” – Fryderyków. Myślę, że przy całym tym podnieceniu warto jednak zadać sobie pytanie o znaczenie tego typu nagród oraz sens i słuszność ich przyznawania.
Jacek WalewskiNiepotrzebne (?) nagrodyPolski przemysł fonograficzny od dłuższej chwili żyje przede wszystkim nominacjami do „polskich Grammy” – Fryderyków. Myślę, że przy całym tym podnieceniu warto jednak zadać sobie pytanie o znaczenie tego typu nagród oraz sens i słuszność ich przyznawania. Za Wielką Wodą Często smutną stroną wszelkiej maści plebiscytów jest to, że z reguły wygrywają ci, na których promocję przeznacza się najwięcej pieniędzy. Faktyczna wartość artystyczna, muzyczna czy nowatorstwo nie odgrywają tutaj poważniejszej roli. Sad but true – jak śpiewa wokalista zespołu, który w czasie rozdań Grammy święci tryumfy zawsze, gdy wyda jakąś płytę. Mowa rzecz jasna o Metallice. Kwestia nagradzania tej grupy jest o tyle zabawna, że gdy odnosiła ona największe sukcesy artystyczne, była przez tzw. mainstream omijana szerokim łukiem. Nawet tak mistrzowsko skomponowany utwór jak „One” nie pomógł zespołowi wygrać w 1989 r. z przebrzmiałą gwiazdą, Jethro Tull. W ramach bicia się w pierś, ostrego samokrytycyzmu i pokuty członkowie kapituły Grammy zmuszają się obecnie do nagradzania Metalliki nawet wtedy, gdy grupa na to nie zasługuje. Bo czy pozbawiony pazura, oparty na nudnym, bezbarwnym riffie utwór „Better Than You” z albumu „Reload” z 1997 r. zasługiwał na jakiekolwiek wyróżnienie? Podobnie jak „My Apocalypse” nagrodzony w tym roku. Przywodzący na myśl klasyczne thrashmetalowe „killery” jak „Battery” czy „Dyers Eve”, co prawda wstydu muzykom nie przynosi, ale na samym „Death Magnetic” można znaleźć parę ciekawszych numerów. Inna sprawa, czy płyta w ogóle zasługuje na nagrodę… Hołd należał im się ponad dwadzieścia lat temu, gdy nagrywali takie majstersztyki jak instrumentalne „The Call of Ktulu” (którego wersja orkiestrowa nagrodzona została dopiero w 2001 r.) i „Orion” czy monumentalny „Master of Puppets” – pokazujące, że thrash metal można zagrać, nie ograniczając się do trzech riffów na krzyż, piskliwych solówek i wykrzykiwanych przez wokalistę infantylnych tekstów. Polskie piekiełko Podaję przykład Metalliki nie bez powodu. W przypadku Fryderyków również nietrudno znaleźć szereg bezpodstawnych nominacji. To, że w ogóle nie ukazują one naszej rzeczywistości muzycznej, zauważa chyba każdy, kto choć trochę interesuje się tym tematem w naszym kraju. Obecnie te nagrody nie są – w większości przypadków – przyznawane za osiągnięcia artystyczne zespołów czy solistów. Pełnią raczej rolę kolejnego narzędzia marketingowego zwiększającego popyt na produkt, jakim jest płyta CD. Oczywiście – by osiągnąć wspomniany efekt, nagroda musi cieszyć się pewnym prestiżem. O Fryderykach można zaś powiedzieć wiele, ale nie to, że są prestiżowe. Pewien „kultowy” wokalista ostentacyjnie wręcz odmawia przyjmowania statuetek. Kazikowi trudno się zresztą dziwić – czy znalezienie się na liście nominowanych jest jakimkolwiek wyróżnieniem? Przyglądając się najbliższemu mi poletku rockowemu, warto zauważyć, że na liście „szczęśliwców” notorycznie znaleźć można te same nazwy i nazwiska. A to Nosowska, Acid Drinkers (nawet gdy nagrali najsłabszą w swojej dyskografii płytę „The Rock is Enough…”), a to T.Love, Wilki. Czemu zaś czepiam się, że gala Fryderyków nie obrazuje naszej rzeczywistości? Gdy deathmetalowy Vader w latach 90. z impetem zdobywał popularność za granicami naszego kraju, był całkowicie niezauważany w czasie przyznawiania nominacji. Kapituła spostrzegła zespół dopiero, gdy nagrał najsłabszą w swojej dyskografii „The Beast”. Sukces kolejnego metalowego giganta naszej sceny, Behemotha, już tak zignorowany nie został – w zeszłym roku grupa otrzymała nominację za album „The Apostasy”. Z powodu likwidacji kategorii „Heavy Metal” krążek walczył jednak o palmę pierwszeństwa z m.in. akustyczną płytą Hey, co uznać można tylko za absurd. Nadzieje (?) na przyszłość By jednak nie kończyć tego tekstu w skrajnie pesymistyczny sposób, warto zwrócić uwagę na pewne optymistyczne zjawiska. Otóż w tym roku reaktywowano „fryderykową” kategorię „Heavy Metal”. Nominowano do niej Behemotha (album roku heavy metal), Acid Drinkers (produkcja muzyczna roku, kompozytor roku, album roku heavy metal), Black River (album roku heavy metal), Frontside (album roku heavy metal) i Totentanz (album roku heavy metal). Brakuje mi choćby Blindead, których „Autoscopia – Murder in Phazes” uważam za jedną z najciekawszych polskich płyt ostatnich lat, a co do wyróżnionych mam wątpliwości (np. czy faktycznie powinno się wymieniać wśród najlepszych płyt niewnoszące nic do twórczości zespołu albumy koncertowe, tak jak uczyniono w przypadku Behemoth?). Jednak trzeba przyznać, że ponowne zainteresowanie jury ciężkim rockiem można uznać za dobry znak. 21 marca 2009 |
Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Wielki ranking płyt Slayera
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Porażki i sukcesy 2014
— Karolina Ćwiek-Rogalska, Piotr Dobry, Jarosław Robak, Grzegorz Fortuna, Jacek Walewski, Konrad Wągrowski, Krystian Fred, Kamil Witek, Miłosz Cybowski, Adam Kordaś
30 utworów na Halloween
— Jacek Walewski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Diabeł z jasełek pokazuje rogi
— Jacek Walewski
Boska cząstka
— Jacek Walewski
Niechęć do nieśmiertelności i lęk przed śmiercią
— Jacek Walewski
Iluminacja… czyli znalazłem debiut roku!
— Jacek Walewski
Nieoszlifowany diament
— Jacek Walewski
Matematyczny łamaniec głowy
— Jacek Walewski
Bękarty wydawnicze
— Jacek Walewski