Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Bękarty wydawnicze

Esensja.pl
Esensja.pl
Każdy ambitny muzyk może w czasie swojej kariery zwątpić w obrany wcześniej przez siebie kierunek. Uznając, że dotychczasowa formuła jego twórczości się wyczerpała, zaczyna szukać nowych wyzwań i możliwości. Efekty bywają różne – czasami w wyniku takich poszukiwań powstają dzieła przełomowe, innym razem – płyty, które nawet ich autorzy najchętniej wymazaliby z pamięci… W poniższym artykule przypominamy „bękarty” wydane przez niektóre zespoły metalowe i rockowe.

Jacek Walewski

Bękarty wydawnicze

Każdy ambitny muzyk może w czasie swojej kariery zwątpić w obrany wcześniej przez siebie kierunek. Uznając, że dotychczasowa formuła jego twórczości się wyczerpała, zaczyna szukać nowych wyzwań i możliwości. Efekty bywają różne – czasami w wyniku takich poszukiwań powstają dzieła przełomowe, innym razem – płyty, które nawet ich autorzy najchętniej wymazaliby z pamięci… W poniższym artykule przypominamy „bękarty” wydane przez niektóre zespoły metalowe i rockowe.
Wyładowanie pomysłów
Idealnym przykładem zespołu, który wzbudza swoimi płytami ogromne emocje i kontrowersje, jest Metallica. Konsternację wielu wywołali już na początku kariery, umieszczając na swoim drugim albumie balladę „Fade to Black”. Do palpitacji serca doprowadzili swoich fanów jednak ponad dekadę później przy okazji krążka „Load”. Po gigantycznym sukcesie – i tak już dużo łagodniejszego w porównaniu z poprzednimi dokonaniami – „Czarnego Albumu” muzycy poczuli nieskrępowaną wolność artystyczną i zaczęli podążać w kierunku bardziej tradycyjnego gitarowego grania, pisząc utwory oparte wręcz na skalach bluesowych. Frontman James Hetfield ujawnił też swoją fascynację country, umieszczając na płycie, wydaną także na singlu, balladę „Mama Said”. Trzeba jednak przyznać, że kilka pomysłów mogło tutaj intrygować. Choćby dziewięciominutowy, mroczny i niepokojący „Outlaw Torn”, serwujący huśtawkę nastrojów „Bleeding Me” czy bardziej chwytliwe „Until It Sleeps” oraz „Hero of the Day”. Z ewolucją – albo, jak twierdzą inni, regresem – w warstwie muzycznej przyszła także zmiana wizerunku grupy. W miejsce długich włosów na głowach członków zespołu pojawiły się starannie przystrzyżone fryzury à la japiszon. Rezygnując z dotychczasowego image′u macho, perkusista Lars Ulrich i gitarzysta Kirk Hammett publicznie się całowali, ten drugi do tego przyozdobił swój podbródek kolczykiem… Co prawda ostatecznie albumem „St. Anger” grupa powróciła do ostrego metalowego grania, jednak niesmak, nieufność i niezrozumienie wielu fanów pozostały.
Ucieczka poza ramy
Swoją kreatywnością pod koniec lat 90. popisać chciał się także Mille Petrozza z niemieckiego, nomen omen, Kreatora. Już wcześniej, podobnie jak inne grupy thrashmetalowe, zespół pokazał się od bardziej przystępnej, melodyjnej, ale nadal agresywnej strony. Jednak nagrywając album „Endorama”, przekroczył stylistyczne ramy swojego gatunku. Petrozza wyróżniał się zresztą spośród wielu innych metalowych muzyków tym, że nie ograniczał swoich inspiracji tylko do granego przez siebie nurtu. Na opisywanej płycie ujawnił fascynację sceną gotycką. W sposób dosłowny zrobił to, nagrywając utwór tytułowy z wokalistą Lacrimosy, Tilo Wolffem, do którego powstał nawet teledysk promujący cały album. Muzycznie grupa zbliżyła się do Paradise Lost, nawet Mille zrezygnował z agresywnych wokali, pokazując, że potrafi dobrze śpiewać. Najlepiej z całego kontrowersyjnego zestawu kompozycji wypadają tutaj: dobry do nucenia „Chosen Few”, niepokojący numer tytułowy i do dziś grany na koncertach „Golden Age”. Szkoda tylko, że muzycy szybko ugięli się pod presją konserwatywnych fanów i już na kolejnej płycie, „Violent Revolution”, nagrali kopię swoich dokonań z czasów największych sukcesów, nic jednak niewnoszącą do ich wizerunku.
Zmiany z potrzeby
Czasami zmiany stylistyki wynikają także w pewnym sensie z roszad personalnych zachodzących w zespole. Po odejściu Bruce’a Dickinsona z Iron Maiden w 1993 roku większość wieszczyła grupie rychły koniec kariery. W miejsce charyzmatycznego wokalisty przyszedł jednak Blaze Bayley. Nie mniej utalentowany, choć dysponujący zupełnie inną skalą głosu, nie radził sobie na żywo z kawałkami napisanymi pod jego poprzednika, za to świetnie zaprezentował się na nagranym z nim „The X Factor”. Płytą tą zespół, wykorzystując okazję wynikającą z przetasowań w składzie, próbował na nowo zdefiniować swój styl. Zamiast, jak mieli to w zwyczaju, nagrywać radosne i dynamiczne utwory, stworzyli materiał, jak na nich, dość mroczny i bardziej złożony. Poza singlowym i najbardziej zachowawczym „Man on the Edge” mieliśmy tutaj choćby epicki „Sign of the Cross”, rozpoczynający się niepokojąco brzmiącą partią basu agresywny „Blood on the World’s Hands” czy „The Unbeliver”, w którym w zwrotkach Blaze stara się niezdarnie… rapować. Choć wielu bardziej konserwatywnych fanów najchętniej wymazałoby tę pozycję z pokaźniej dyskografii Żelaznej Dziewicy, „The X Factor” pozostaje najbardziej zaskakującym i wyróżniającym się albumem w biografii zespołu. Szkoda tylko, że sukces artystyczny i próba przedefiniowania swojej stylistyki nie uchroniły grupy przed jej skreśleniem w oczach wielu patrzących na jej dokonania przez pryzmat zmiany wokalisty… Bayley został ostatecznie „poproszony o odejście” i zastąpiony przez syna marnotrawnego, Dickinsona, z którym w składzie grupa powróciła do grania znanego z wcześniejszych płyt.
Na wojnie ze schematami
Z większymi problemami ze składem niż Iron Maiden borykał się w połowie lat 90. perkusista Jan Axel Blomberg a.k.a. Hellhammer z blackmetalowego Mayhem. Jego zespół zapisał się w historii rock’n’rolla w dość makabryczny sposób. Otóż wokalista o wróżebnym pseudonimie „Dead” odebrał sobie życie w 1991 roku, zaś dwa lata później basista Varg Vikerness zamordował lidera grupy, Euronymousa, za co szybko zapłacił pobytem w więzieniu. Panom poszło ponoć nie byle o co – pokłócili się o 40 tysięcy koron, różnice światopoglądowe i… dziewczynę. Pozostawiony sam, tylko z nagranym oficjalnym debiutem płytowym oraz ponurą biografią zespołu, „Piekielny młot” postanowił po trzech latach reaktywować grupę z innymi muzykami i nagrać kolejny materiał. Choć EP-ka „Wolf’s Lair Abyss” nie zaskoczyła niczym szczególnym, to już wydanym po niej albumem „A Grand Declaration of War” nowy skład wystawił większość fanów zafascynowanych posępnym debiutem na sporą próbę wytrzymałości. O ile bowiem „De Mysteriis Dom Sathanas” do dziś jest uważany za jedną z pozycji, które zdefiniowały norweski black metal (co w przypadku tego gatunku niekoniecznie oznacza, że jest warty uwagi), o tyle jego następca pokazał zupełnie inne oblicze zespołu. Album również charakteryzuje się mroczną atmosferą, uzyskaną jednak innymi środkami. Oparty na koncepcie tekstowym mówiącym o zagładzie ludzkości, muzycznie został niejako podzielony na dwie części. Pierwszej – fani potrafili jeszcze wysłuchać bez zbytnio podniesionego ciśnienia. Zespół umieścił tu utwory o posmaku black metalu, choć zagranego na bardziej nowoczesną modłę, bardziej skomplikowane, zwłaszcza rytmicznie. Od początku swoimi wokalami zaskakiwał Maniac, który nie ograniczył się tylko do swojego patentowego skrzeku, ale także melorecytował i zdawał się wygłaszać strzępy mów do słuchacza. Do zawału niejednego twardogłowego miłośnika gatunku muzycy doprowadzili jednak numerem „A Bloodsword And A Colder Sun (pt. II of II)”, w którym perkusję zastąpił bit, zaś gitary elektroniczne – sample. W „Crystalized Pain In Deconstruction” momentami pojawia się zaś połamana rytmika znana z dokonań metalowo-industrialnego Fear Factory. Podobnymi pomysłami zespół zaskakiwał do końca płyty… Niezmiernie szkoda tylko, że po tak intrygującym powrocie na scenę grupa uległa presji fanów i również powróciła do swoich „czarnych” korzeni.
Ewolucja do korzeni
Rozwój brazylijskiej Sepultury można porównać do szlifowania brylantu. Zaczynali od raczej topornego death metalu, by z czasem skręcić lekko w kierunku thrashu, stopniowo urozmaicając aranże… południowoamerykańskim folkiem. Mistrzostwo w tym drugim osiągnęli na wydanym w 1996 roku albumie „Roots”, na którym, jak sugeruje sam tytuł, nawiązali do korzeni swojej narodowej tradycji muzycznej. Połączenie ciężkich metalowych gitar z plemiennymi rytmami i zaśpiewami Indian zabrzmiało nadzwyczaj porywająco, przyciągając tysiące fanów do sklepów z płytami i na koncerty grupy. Jak często w takich przypadkach bywa, od zespołu odsunęło się wielu starych wielbicieli, uznających, że ich idole się sprzedali. Faktem bezsprzecznym było, że nowy materiał Maksa Cavalery i spółki był o wiele łatwiej przyswajalny i urozmaicony niż to, co dotychczas proponowali słuchaczom. Ważnym aspektem był także dobór gości na płycie. W będącym indiańską pieśnią „Itsari” pojawili się przedstawiciele plemiona Xavantes, w hipnotycznym „Lookaway” zaśpiewali Mike Patton i Jonathan Davis ze wzbudzającego spore kontrowersje Korna, zaś w skocznym „Ramathama” – latynoamerykański wokalista Carlinhos Brown. Zestaw co najmniej intrygujący… Niestety, sukces artystyczny i komercyjny nie podziałał na muzyków w mobilizujący sposób. W wyniku konfliktu zespołu z managerem Glorią Cavalerą, prywatnie żoną Maksa, ten drugi opuścił swoich kolegów. Musiało pójść nie tylko o pieniądze, jak wielu przypuszczało, ale słuchając późniejszych dokonań Sepultury i Soulfly, nowej grupy jej byłego frontmana, można dojść do wniosku, że panom było nie po drodze także z muzyką. Podczas gdy Cavalera kontynuował eksperymenty z folkiem, jego dawni kompani skręcili w stronę bardziej hardcore’owego, niekoniecznie bardziej porywającego, grania.
Operacja na żywym organizmie
W przypadku takiego indywiduum, jakim jest Mike Patton, trudno wybrać najdziwniejszy album w całej jego karierze. Najbardziej wyróżniającym jednak punktem z dyskografii Fantômasa – projektu, któremu kilka lat temu poświęcał najwięcej czasu, jest „Delìrium Còrdia”. Grupa nagrała wcześniej płyty inspirowane komiksem o zbrodniarzu, od którego wzięła nazwę („Amenaza Al. Mundo”), i horrorami („Director’s Cut”), a później kreskówkami („Suspended Animation”). Na „Delìrium…” frontman Faith No More postanowił zaś stworzyć soundtrack do niepowstałego filmu, a jednocześnie muzyczną odpowiedź na barokową „Lekcję anatomii doktora Tulpa”. Podobnie jak Rembrandt zainspirował się operacją na człowieku i skomponował jeden, ponadgodzinny utwór, będący ilustracją dźwiękową pracy chirurga. Pomimo pozornego chaosu panującego na albumie, dodatkowo utrudniającego jego odbiór, poszczególne elementy w dość płynny sposób wypływają jeden z drugiego i łączą ze sobą. A są to szybko urywające się partie instrumentów, chóru, nieartykułowane odgłosy wydawane przez samego Mike’a, fragmenty filmów i dialogów czy wreszcie dźwięki operacji chirurgicznej. Iście fascynująca podróż przez szaleństwo tego jednego z najbardziej intrygujących artystów na scenie rockowej… Tym bardziej warta uwagi, że odtrąbiony ostatnio powrót Faith No More raczej uniemożliwi Pattonowi w najbliższym czasie nagrywanie równie „dziwnych” płyt.
Mroczny koniec
W stronę bardziej bezkompromisowego grania podążyła pod koniec swojej kariery grupa O.N.A. Zespół założony przez Grzegorza Skawińskiego i Waldemara Tkaczyka zdobył w połowie lat 90. serca polskiej publiczności rockowo-bluesowymi balladami. Jednak każda kolejna płyta wskazywała, że muzykom nieobce są inspiracje ciężkim graniem. Sam Skawiński zresztą, choć w latach wcześniejszych bez żenady śpiewał w Kombi kiczowate „Słodkiego miłego życia”, chwalił się, że o mały włos nie został gitarzystą u Ozzy’ego Osbourne’a oraz zagrał gościnnie w coverze „Black Sabbath” Black Sabbath na minialbumie „Sothis” deathmetalowego Vadera. Do ostrzejszego grania w zespole dążyła również Agnieszka Chylińska, swoim wizerunkiem medialnym również bardziej pasująca do cięższej muzyki. Nikogo nie powinno więc dziwić, że płyta „Mrok” wydana w 2001 roku była już krążkiem w pełni metalowym. Nawet spokojniejsze utwory, takie jak ballada „Niekochana” czy „Wszystko to co ja”, były jednymi z najcięższych, najmroczniejszych i najbardziej depresyjnych momentów w całej twórczości grupy. Muzycy pokazali swoje najdojrzalsze oblicze, Chylińska jako wokalistka po raz kolejny udowodniła, że dysponuje świetnymi warunkami głosowymi. Krążek cieszył się dobrym przyjęciem krytyki i… małym powodzeniem na rynku. W porównaniu z poprzednimi albumami sprzedał się słabo, a jego anglojęzycznej wersji nie udało się zaistnieć na rynku zachodnim pomimo sporej w tym czasie koniunktury na nu metal. Wszystko to, a ponadto wewnętrzne nieporozumienia między muzykami, doprowadziły do rozpadu zespołu na początku 2003 roku. Chylińska wraz z klawiszowcem Wojciechem Hornym i perkusistą Zbigniewem Kraszewskim próbowała – ze średnim skutkiem – kontynuować muzyczną drogę obraną na swoim solowym albumie „Mrok”, zaś Skawiński z Tkaczykiem reaktywowali Kombi. Tak jak przed kilkunastu laty straszą kiczem na teledyskach i miałkością melodii w swoich „przebojach”… Niezmiernie szkoda, gdyż ostatni krążek O.N.A. najlepiej pokazał, jaki potencjał tkwił w tej grupie…
koniec
9 września 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Tegoż autora

Wielki ranking płyt Slayera
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Porażki i sukcesy 2014
— Karolina Ćwiek-Rogalska, Piotr Dobry, Jarosław Robak, Grzegorz Fortuna, Jacek Walewski, Konrad Wągrowski, Krystian Fred, Kamil Witek, Miłosz Cybowski, Adam Kordaś

30 utworów na Halloween
— Jacek Walewski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Diabeł z jasełek pokazuje rogi
— Jacek Walewski

Boska cząstka
— Jacek Walewski

Niechęć do nieśmiertelności i lęk przed śmiercią
— Jacek Walewski

Iluminacja… czyli znalazłem debiut roku!
— Jacek Walewski

Nieoszlifowany diament
— Jacek Walewski

Matematyczny łamaniec głowy
— Jacek Walewski

Szatan w muzyce
— Jacek Walewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.