Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

‹The Young Gods (k) 23.02.2011›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Organizator ODA Firlej, PW Events
Od23 lutego 2011
Do23 lutego 2011
WWW

Głośniej (i ciszej)
[„The Young Gods (k) 23.02.2011” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
23 lutego szwajcarska grupa The Young Gods wystąpiła we wrocławskim klubie Firlej. Po raz czwarty w ciągu ostatnich pięciu lat. Jak brzmi legenda okołoindustrialnych eksperymentów z dodatkowym muzykiem w składzie? Głośniej! Ale niekiedy ciszej.

Mieszko B. Wandowicz

Głośniej (i ciszej)
[„The Young Gods (k) 23.02.2011” - recenzja]

23 lutego szwajcarska grupa The Young Gods wystąpiła we wrocławskim klubie Firlej. Po raz czwarty w ciągu ostatnich pięciu lat. Jak brzmi legenda okołoindustrialnych eksperymentów z dodatkowym muzykiem w składzie? Głośniej! Ale niekiedy ciszej.

‹The Young Gods (k) 23.02.2011›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Organizator ODA Firlej, PW Events
Od23 lutego 2011
Do23 lutego 2011
WWW
Podstawowym pytaniem przychodzącym do głowy przed koncertem z aktualnej trasy Szwajcarów było: jak gitarzysta wpłynie na brzmienie formacji? Owszem, i wcześniej zdarzało się sięgać po sześć strun wokaliście Franzowi Treichlerowi, ale grupa była triem, w którym główne role odgrywały śpiew, perkusja i klawisze (a w szczególności sampler). Tymczasem po akustycznej wycieczce w bok – płycie „Knock on Wood” oraz związanych z nią występach – w zespole pozostał wspomagający go wówczas Vincent Hänni i The Young Gods przeobrazili się w kwartet.
Jednak o rewolucji trudno mówić. Nowy nabytek najlepiej słychać było w utworach z ostatniego albumu, na którym figurował już jako regularny członek szwajcarskiej ekipy; w starszych kawałkach niekiedy w ogóle nie dawał o sobie znać, jak w bisowym klasyku „Skinflowers”. Często też, na przykład na samym początku koncertu, wspierał klawiszowca Ala Cometa, obsługując wraz z nim elektronikę – nawet w momentach, gdy gitarą zajmował się Treichler, traktując publiczność ostrą, rockową solówką. Bywało też tak – i tu dopatrzeć się można nowości – że rzeczony instrument trzymali w dłoniach i wokalista, i Hänni: pierwszy w wersji akustycznej, drugi elektrycznej. Young Gods na dwie gitary? Czemu nie!
Główna konsekwencja poszerzenia składu – choć może to tylko wrażenie wywołane świadomością obecności nowego muzyka – jest prosta: Szwajcarzy brzmią potężniej, gęściej, głośniej. Oczywiście w starych utworach, bo świeże – a zeszłoroczny album „Everybody Knows” promowany był podczas koncertu intensywnie – są jak na ów zespół bardzo spokojne. O tyle szkoda, że to płyta, która dobrze sprawdza się w domowym zaciszu, ale na żywo nie wytrzymuje konkurencji starszych numerów: kluczem do świetności scenicznej odsłony Młodych Bogów były zawsze dwa atrybuty: transowość i żywiołowość, o tę drugą zaś w nowych kawałkach trudno.
Tym samym podczas występu energii przybywało i ubywało, nie utrzymywała się na stałym poziomie. To jednak bardziej kwestia doboru utworów niż wykonania – kiedy idzie o to ostatnie, nic się u Szwajcarów nie zmieniło. Treichler nadal skacze i tańczy na scenie, często podnosząc dłoń w charakterystycznym ruchu i przypominając hipnotyzującego audytorium szamana; mówi niewiele – ogranicza się do dziękowania (polskie „dziękuję, na zdrowie”) i przedstawiania kolegów. Jego melodyjny śpiew słabiej niż na krążkach przebija się przez stos dźwięków, a na ten składają się przede wszystkim pulsujący rytm i elektroniczno-samplerowy hałas, często przybierający „kwaśną” postać, hołdującą psychodelii sprzed kilku dekad, lub nabierający bardziej ambientowego kolorytu.
Tak czy owak – widać, że na koncertach są Godsi w swoim żywiole; nie odklepują, nawet jeśli grają krótko. Bo podstawowy set, choć starczyło w nim miejsca dla takich hitów jak „Everythere” i „I’m the Drug”, trwał niespełna godzinę. Szczęśliwie, owacyjnie przyjęci Szwajcarzy na bis wychodzili dwukrotnie i dodatkowy zestaw utworów zajął im niewiele mniej niż właściwy koncert. A tam m.in. „Kissing the Sun” i „Skinflowers”, wprowadzające zgromadzonych w euforię. Szkoda tylko, że zabrakło „Gasoline Man”, ale przecież o słabe numery w repertuarze grupy niełatwo.
koniec
24 lutego 2011

Komentarze

25 II 2011   19:24:29

Mam wrażenie, że gdzieś tak dopiero po godzinie koncert się rozkręcił, bo jest tak jak napisałeś - nowa płyta jest doskonała, ale koncertowo nie do końca się sprawdza. Zdziwionym nieco frekwencją, spodziewałem się większej ilości ludzi, no ale jak widać, The Young Gods to nadal w Polsce zespół niszowy.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Podróż w nieznane
Sebastian Chosiński

28 V 2024

„Not a Bootleg” to seria „oficjalnych bootlegów” wrocławskiego kwartetu freejazzowego Ślina. Średnio ukazuje się, jak dotąd, jeden na rok. Trzecie wydawnictwo z cyklu zawiera godzinny występ, jaki zespół dał w mieszczącej się w jego rodzinnym mieście Klubokawiarni Recepcja w listopadzie 2022 roku.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Od gitarowego brudu do morskich głębin
Sebastian Chosiński

24 V 2024

Publikując pod koniec kwietnia „FOS” i „Sekundę”, GAD Records domknął kompaktową reedycję archiwalnej serii SBB „Radio Sessions”. Do znanych już wcześniej wersji winylowych dołączyło tym samym sześć utworów bonusowych powstałych w sierpniu 1975 i marcu 1977 roku. W sumie to – na obu krążkach – pięćdziesiąt minut dodatkowej, chociaż publikowanej już przed laty, muzyki.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Od free jazzu do hard rocka
Sebastian Chosiński

23 V 2024

Zespół Acid Mothers Reynols, czyli połączone siły japońskiego Acid Mothers Temple i argentyńskiego Reynols, przyzwyczaił nas już do tego, że jego muzyka – wyrastająca z inspiracji awangardowo-psychodelicznych – niesie ze sobą sporo emocji. Nie brakuje ich również na krążku „Vol. 3”, który wieńczy majestatyczna, niemal trzynastominutowa kompozycja „Lemurian Tsunami Inside a Hat”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.