Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Bóg jest czystą nicością›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułBóg jest czystą nicością
OpisTrwa wojna między Korporacjami. Ale na odległym od Terry odcinku B-14 panuje względny spokój. Izolacja, fatamorgany i kilku żołnierzy skazanych na siebie nawzajem…
GatunekSF

Bóg jest czystą nicością

« 1 2 3 4 5 »

Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością

„Panie majorze, miałem kolejne przywidzenie?!”
Generałowi też nie ma o czym meldować – postanowił, nie chcąc narażać się na śmieszność. Zdezorientowany przysiadł przy stole i pociągnął prosto z butelki łyk bimbru.
3.
Noc minęła spokojnie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu przespał ją niedręczony żadnymi koszmarami. Nawet pustynne zjawy nie były w stanie wytrącić go z dobrego nastroju. Przeciągnął się ospale, po czym poszedł do łazienki wziąć prysznic. Strugi letniej wody spływały po jego ciele, zmywając kilkudniowy brud. W tych warunkach zapominał nawet o zachowaniu higieny.
Kirow nie miał z tym żadnych problemów.
– Tu wszyscy śmierdzą – twierdził. – I żeby nie czuć ich smrodu, sam przestałem się myć.
Mimo że odświeżony, założył te same stare, brudne łachy. Obiecał sobie jednak, że wieczorem, przed snem, wrzuci je do pralki i zdezynfekuje. Dopiero wyszedłszy z łazienki zerknął na zegarek. Ze zdziwieniem skonstatował, że dochodzi południe – spał więc prawie dwanaście godzin.
Nic dziwnego, że wreszcie czuję się wypoczęty – pomyślał.
Założył buty i wyszedł na zewnątrz sprawdzić warty, które wczoraj – dla świętego spokoju – kazał rozstawić. Żołnierze – tych kilku, którzy jeszcze z nimi zostali – przeklinali go pod nosem, ale nie odważyli się nie wykonać służbowego polecenia.
Słońce – oślepiające oczy, ale nie dające żadnego ciepła – wspięło się już niemal do zenitu. Petrosjan odruchowo sięgnął po lornetkę i przyłożył ją do oczu. Tym razem jednak niczego nie dostrzegł; żadnych zjaw. Nie dostrzegł też jednak żołnierza, który bez rozkazu nie powinien był opuszczać posterunku.
– Szałamow! – zawołał, ale odpowiedziała mu tylko złowroga, pustynna cisza i lekki podmuch chłodnego, zwiastującego zbliżającą się zimę wiatru. – Szałamow, gdzie jesteś, do cholery!
Obszedł teren bazy i nie dostrzegł żywej duszy. Zaklął pod nosem.
Jeśli śpisz, to zbudź się szybko i zacznij się już modlić – mruknął do siebie.
Wpadł do pomieszczenia, w którym mieszkali szeregowcy. Czterech z nich siedziało na swoich pryczach i z nudów grało w karty. Na widok porucznika nawet nie zareagowali.
Prycza Szałamowa była pusta.
– Gdzie on się podział? – spytał Petrosjan, wskazując puste miejsce.
– Nie wrócił jeszcze z warty – odparł jeden z żołnierzy.
– Co to znaczy, nie wrócił?! – zaperzył się porucznik. – A o której mieliście go zluzować?
Przerwali grę. Bodrow, potężny osiłek rodem z Kazachstanu, zeskoczył z pryczy i wolnym krokiem zbliżył się do Petrosjana.
– Gdyby chciał, żeby go zluzować, to by chyba przyszedł, nie?…
Pozostali stanęli za nim murem. Lepiej było nie ryzykować konfliktu, tym bardziej, że na pomoc majora Kirowa liczyć raczej nie mógł.
Arłam przełknął ślinę i siląc się na spokojny ton wyjaśnił:
– Szukałem go wszędzie, ale go nie ma!
– Poszedł sobie? – spytał zdziwiony Bodrow, na co pozostała trójka zareagowała eksplozją śmiechu. – Może zamarudził w jakimś burdelu albo skoczył do najbliższego monopolu po koniak, co, chłopcy?!
Porucznik odczekał chwilę, aż się uspokoją, po czym powtórzył, głośniej, dosadniej:
– Nie ma go w bazie!
Dopiero teraz zrozumieli, że to nie żarty. Uśmieszki poznikały z ich twarzy. Bodrow zacisnął zęby; widać było, że wiele kosztuje go utrzymanie spokoju. Gdyby naprzeciw niego nie stał przełożony, najprawdopodobniej rzuciłby się na niego z pięściami i zmasakrował mu twarz.
– To niby co się z nim stało? – zapytał niższy, ale jeszcze masywniejszy od Bodrowa Łotysz Ventspils.
– Zniknął!
– Tu się nie znika ot, tak sobie. Coś się musiało wydarzyć!
Podzielili się na dwie grupy i zaczęli dokładnie przeszukiwać teren wokół bazy. Po kwadransie spotkali się w miejscu, w którym się rozdzielili, rozchodząc w dwóch różnych kierunkach.
– Żadnych śladów – stwierdził Bodrow.
– Nie mógł się przecież ulotnić jak kamfora – powiedział podniesionym głosem prawie na granicy histerii Lebensztajn, Żyd z Petersburga. Był z nich wszystkich najmłodszy i najmniej doświadczony. Przybył tu ostatnim transportem przed pięcioma tygodniami.
– Mógł – odparł na to spokojnie, bez najmniejszych emocji, Ventspils. Nie wyjaśnił, co miał na myśli, lecz wszystkim i tak przebiegły ciarki po plecach.
Niespodziewanie za ich plecami zaskrzypiały drzwi i z ziemianki wyturlał się Kirow.
– Co jest, job twoju mat’? Wołam, szukam, a nikt mi nie odpowiada! – ryknął na cały głos, próbując objąć wzrokiem wszystkich swoich podwładnych. Wszystkich – poza Szałamowem.
– Panie majorze, jeden z żołnierzy zniknął – zameldował Petrosjan.
– Znaczy się co, do domu poszedł? – zaśmiał się Kirow, ale szybko spoważniał. Trzeźwiał w oczach. – Dobrze szukaliście?
– Metr po metrze cały teren wokół bazy – wyjaśnił Bodrow.
– I nie ma go?
– Nie ma!
– Dalej trzeba szukać. O, tam! – wskazał ręką horyzont.
Porucznik spojrzał we wskazanym przez majora kierunku. Stamtąd wczoraj nadciągała karawana.
Może to wcale nie było przywidzenie – pomyślał Petrosjan. – Może Szałamow też ich zobaczył i zabrał się z nimi? Na co miał tutaj czekać, aż zdechnie jak pustynny piesek? – Ale na głos nic nie powiedział. Kiwnął jedynie głową, co pozostali wytłumaczyli sobie jako „idziemy”. Tylko major opuścił głowę i wzrokiem zarył w piasku; odczekał, aż odeszli od bazy i z powrotem zaszył się w ziemiance.
Arłam nie wspomniał o karawanie, ale w pierwszej kolejności postanowił poszukać jej śladów. O ile do tej pory nie zostały zatarte przez wiatr. Bodrow, Ventspils, Lebensztajn i czwarty żołnierz, nie pamiętał nawet jego nazwiska, szli za nim gęsiego jak przez pole minowe.
Im bardziej oddali się od bazy, tym piasek pod ich stopami stawał się płynniejszy. Ciężkie wojskowe buciory zapadały się w nim po kostki, coraz trudniej było maszerować. Wzmógł się także wiatr, nie rozmawiali więc wcale, bojąc się, że drobiny kurzu dostaną się do ust. Zamykali oczy, przeklinając własną głupotę przejawiającą się tym, że wychodząc nie zabrali ze sobą hełmów.
Ani broni – dodał w myśli Petrosjan. Miał w tej chwili przy sobie jedynie miniaturowy paralizator. – Na Lebensztajna może byłby dobry, ale Bodrowowi bym nim na pewno krzywdy żadnej nie zrobił – stwierdził, przyglądając się rosłemu Kazachowi, który wyrwał się z szeregu, nieco przyspieszył i szedł teraz obok porucznika.
Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Szli na wschód, więc ich cienie padające na czerwony piasek wydłużały się coraz bardziej.
– To nie ma sensu! – krzyknął w pewnym momencie idący tuż za Petrosjanem Ventspils.
Bodrow zatrzymał się natychmiast i ponurym wzrokiem ogarnął towarzysza niedoli.
– Zrozum! – zwrócił się do niego Łotysz. – Szukamy człowieka, czy jakiegoś mirażu?
– Jeszcze wczoraj grałeś z nim w karty – przypomniał Kazach. I to wystarczyło; Ventspils zamilkł, kuląc głowę w ramionach, czy to ze strachu, czy też z zimna.
Szli więc dalej; teraz pochód prowadził Bodrow, dwa metry za nim wolno, coraz wolniej, dreptał Ormianin, za jego plecami czaił się Łotysz, potem Lebensztajn i na końcu ten, którego nazwiska Petrosjan nie był w stanie sobie przypomnieć.
Monotonny krajobraz wgryzał się w podświadomość, wypełniał ją i zatruwał. Odcinek B-14. Oaza spokoju – jak mu powiedziano w dowództwie, kiedy po przylocie na tę planetę odbierał pierwszy i zapewne zarazem ostatni służbowy przydział. W ciągu minionych miesięcy zdążył znienawidzieć to miejsce i – do tego przyznawał się już znacznie mniej chętnie – wszystkich, którym dane było dzielić jego los. To miejsce wytwarzało złą aurę. Nie potrafił sprecyzować, na czym ona polegała, ale odczuwał ją każdym zmysłem. Jakże zazdrościł Kirowowi, że ten potrafił oderwać się od codzienności, że znalazł własna – i wcale nie wygenerowaną komputerowo – „rzeczywistość wirtualną”.
Petrosjan pogrążył się w myślach, z których wyrwało go szturchanie Łotysza.
– Tam, panie poruczniku!
Dziesięć metrów od nich po stronie zachodniej dostrzegli częściowo zasypany już przez piasek szkielet.
– Ludzki – zawyrokował Bodrow.
– Czy to on… to Szałamow? – zapytał, odwracając twarz z obrzydzeniem Lebensztajn.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Metanoia
— Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.