Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Kidusz Haszem›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułKidusz Haszem
OpisTym razem Sebastian zabiera nas w mroczne czasy końca lat trzydziestych – w zmierzch, w czerwoną noc, w tajemnicę…
Gatunekdramat, historyczna, obyczajowa

Kidusz Haszem

« 1 2 3 4 6 »
Janka zasępił się natychmiast i zamilkł, przestraszywszy, że powiedział za dużo. Mruknął tylko coś pod nosem, jakby chciał dać Librowi do zrozumienia, że sam nie bardzo wie, co powiedział.
– Tak wyszło… – wyszeptał Białorusin. – My tu wszyscy ich czekamy jak wybawienia.
– A od czego oni was… nas – poprawił się – wybawiać mają?
– A kto ku nam idzie? – odpowiedział pytaniem Janka.
– Nieznane!
– Takie tam – nieznane! – Chłop piorunującym wzrokiem zmierzył towarzysza dziecięcych zabaw. – Wy, jewrieje, najlepiej powinniście znać to… nieznane. Ty w świecie bywały!
– To nie znaczy, że mądrzejszy… – odparował Liber, zrobił w tył zwrot i pozostawił zdezorientowanego przyjaciela bez odpowiedzi.
Zastanawiał się, czy i do ojca dotarły już jakieś wieści o tych, których miejscowi chłopi „czekają jak wybawienia”. I czy ojciec podzieli ich radość?
W chacie zastał jedynie matkę. Stała w kuchni, przyglądając się uważnie Marynie, podkładającej drew do pieca, na którym gotowały się ziemniaki. Zobaczyła, jak staje w drzwiach, łzy ciurkiem pociekły jej po obu policzkach. Podszedł do niej bez słowa, pochylił głowę i pozwolił uściskać się matce dokładnie tak, jak robiła to, gdy miał lat siedem i był uczniem chederu.
– Bałam się… bałam, że cię już nie zobaczę – mamrotała mu prosto do ucha.
Kiedy pierwsze wzruszenie minęło, ofuknęła Marynę, że grzebie się z obiadem, jakby chciała podać gorący posiłek dopiero na kolację. Liber starał się uspokoić matkę tłumacząc, że nie jest głodny i z chęcią przejdzie się jeszcze przed obiadem.
– A dokąd to ciebie znowu niesie? Dopiero co wróciłeś… – zaatakowała go; nagle poczuła się pewnie, jak kwoka której powierzono bezwzględną opiekę nad małymi. Syn nie miał jednak zamiaru przysparzać matce kolejnych zmartwień, spytał więc uniżenie:
– Gdzie jest ojciec?
– Wrócił już z synagogi… – stwierdziła i popadła w zamyślenie, próbując sobie przypomnieć, gdzież to mógł teraz ukryć się jej „święty” mąż. – Poszukaj go w warsztacie. Tam pewnie dłubie te swoje potworki!
Potworkami nazywała figurki, które ojciec rzeźbił w drewnie od trzydziestu z górą lat. Niektóre, zaiste, przypominały stworzenia nie z tej Ziemi. Ojciec jednakże, przeciwstawiając się matce (jedyny z najbliższej rodziny miał w sobie tyle odwagi, by to czynić), za każdym razem tłumaczył jej spokojnie, że te potworki to jedynie istoty, które zamieszkują Piekło, a o których wspomina w kilku miejscach Święta Księga.
– A na cóż je rzeźbić, skoro one w Piekle przemieszkują, gdzie ani ja, ani nikt z naszej rodziny nigdy miejsca nie znajdzie? – pytała na to obdarzona niezwykle zdroworozsądkowym sposobem myślenia matka.
– Dla przestrogi – odpowiadał dumnie ojciec, zanurzając dłuto w kolejnym kawałku drewna.
„Potworki” od dzieciństwa zaprzątały umysł Libra. Wcale jednak nie wydawały mu się straszne, choć inne dzieci bały się ich jak diabeł wody święconej. Może dlatego, że miał dużo czasu, by zżyć się z nimi? Widział, jak powstawały z bezkształtnej bryły; był obecny przy ich narodzinach, jakże więc później miał się ich bać?
Z oddali widział, że drzwi warsztatu są uchylone, ojciec musiał więc być w środku; pod jego nieobecność nikt bowiem nie wszedłby do jedynego w gospodarstwie pomieszczenia, które uchodziło wyłącznie za jego własność. Nawet matka tu się nie zapuszczała.
Drzwi skrzypnęły, gdy pchnął je lekko, by wejść do środka. Zobaczył ojca pochylonego nad sporym kawałkiem drewna.
– Co to będzie? – zapytał.
– Może sam Władca Much…
Liber roześmiał się.
– A tobie co tak wesoło?
– Przepędzili! – oznajmił.
– No i dobrze – odparł ojciec. – Nie nasza to wojna.
– A czyja?
Ojcu widocznie nie chciało się tłumaczyć, bo tylko od niechcenia machnął ręką i powtórzył:
– Nie nasza. Wszystkich, być może, ale na pewno nie nasza.
Liber przysiadł na drewnianym koźle i w milczeniu przyglądał się przez dłuższą chwilę pracy ojca. Mężczyzna z niezwykłą delikatnością i drobiazgowością operował dłutem, wyczarowując nim, jak przy pomocy magicznej różdżki, bliżej jeszcze niezidentyfikowaną postać.
– Nasi sąsiedzi też przekonują, że ta wojna nie ich – wtrącił od niechcenia Liber. Chciał skłonić ojca do wyrażenia własnego zdania, a nie mógł prosić o to wprost, bo wtedy najprawdopodobniej „staruszek” zbyłby go milczeniem.
– Nie ich! – zawyrokował mężczyzna.
– Ale, w przeciwieństwie do nas, oni czekają na kogoś jeszcze – zaatakował z flanki.
– Nic nowego mi nie mówisz – stwierdził ojciec. – W gospodzie przebąkuje się o tym od tygodnia.
– O czym?
– O pieniądze się zakładają.
– O co?
– A stary Szmuel pasjansa nawet ułożył…
– W jakiej intencji?
Staruszek unikał odpowiedzi. Bawiła go ta zabawa w ciuciubabkę z własnym synem. Ale, z drugiej strony, co to za ciuciubabka, gdy obaj doskonale wiedzą, co drugi ma na myśli?
– Co się stanie, kiedy się już ich chłopi doczekają? – spytał Liber najpoważniejszym tonem, na jaki potrafił się zdobyć. Tym samym dał ojcu sygnał, że żarty się skończyły, że czas porozmawiać serio.
– Chaos! Chaos nastanie…
– Tylko tyle? – zdziwił się.
– Dla ciebie to mało? – Ojciec przerwał pracę. Dłuto wysunęło się z jego drżącej dłoni i spadło na wybetonowane podłoże, dzwoniąc głucho. Rzucił kilka słów w jidysz, po czym z powrotem przeszedł na polski. – Ja już ten chaos znam i wierz mi, że…
Nie dokończył, bo w drzwiach warsztatu stanęła Maryna, obu wołając na obiad.
2.
Rano wybuchła bomba.
Dosłownie!
Liber wyskoczył z łóżka i w pośpiechu pozbierał swoje rzeczy z podłogi. Za żadne skarby matka nie mogła zastać go w pokoju Maryny, albowiem bez oglądania się na inne względu wypędziłaby dziewczynę z domu; a dokąd ta miałaby wrócić, skoro i rodzony ojciec, drobny złodziej i wielki pijak, przepędził ją w świat, gdy ta odmówiła pójścia na ulicę, by w ten niegodny dziewczęcia sposób utrzymywać nader liczną rodzinę? Wyskoczył przez okno na ogród, obszedł dom dokoła i przed frontem poczekał na ojca. Ten, pojawiwszy się w drzwiach, ze zdziwieniem skonstatował obecność syna, ale powstrzymał się przed zbędnymi komentarzami.
Za plecami ojca, w sieni, zamajaczyła postać matki. Kobieta, przestraszona, nie wyszła jednak na dwór. Mruczała tylko coś pod nosem, jakby wszystko zło, które właśnie działo się na świecie, było bezpośrednio przyczyną działań jej najbliższych, a może nawet spowodowane zostało ich grzesznymi uczynkami, których się domyślała.
– Myślisz, że to już to? – Liber zwrócił się do ojca.
– Przekonamy się niebawem. Antychryst, jeśli już opuścił swoje piekielne pielesze, nie da na siebie długo czekać… – odparł filozoficznie staruszek i zniknął w głębi domu.
Liber poszedł w jego ślady. W kuchni z glinianego kubka napił się zimnej wody, po czym – umywszy się prowizorycznie – założył na siebie jesionkę i wybiegł na ulicę. Niedawno dopiero świtało, ale miasteczko wcale nie sprawiało wrażenia pogrążonego we śnie. W większości domów zapalono już świece; zaintrygowani niecodziennymi hałasami mieszkańcy wychodzili na zewnątrz.
– Liber, Liber, zaczekaj! – usłyszał za plecami cienki głos.
Po chwili dogoniła go Maryna.
– Co się stało? – spytał, obejmując ją ramionami.
– Ja z tobą – wystękała dziewczyna. – Boję się!
I co tu z głupią zrobić? – pomyślał. Potargał czule jej i tak zmierzwione po nocy włosy.
– Bać się nie ma czego – wyjaśnił.
– Nie ma? – powtórzyła jak echo, zaskoczona jego nienaturalnym spokojem. – A wszyscy mówią, że jest…
– Ty mnie słuchaj, nie wszystkich! – odparł twardo. Delikatnym ruchem odwrócił ją w kierunku, z którego przybiegła, i lekko klepnął w pośladek. – Wracaj do domu, matka na pewno pomocy będzie potrzebowała. Czulent na jutro robić trzeba – dodał z uśmiechem na twarzy, który miał znamionować pewność siebie.
– A tobie nic się nie stanie? – Dziewczyna nie dawała za wygraną.
« 1 2 3 4 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Metanoia
— Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.