Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Metanoia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułMetanoia
OpisSebastian Chosiński już nie raz prezentował Czytelnikom Esensji grające mu w duszy niepokojące klimaty. Tym razem wiedzie nas w odległą, totalitarną przyszłość. A może wcale nie tak odległą…?
GatunekSF

Metanoia

« 1 8 9 10
On tak naprawdę wcale nie chciał uciec – stwierdził, zrezygnowany. – Wiedział, jak to się skończy, a jednak… nie powstrzymało go to. Uciekł nam.
– Nie – zaprotestował mężczyzna stojący za plecami generała, jeden z tych, którzy cały czas, zachowując absolutna ciszę, przysłuchiwali się dialogowi Zahna z profesorem. – On uciekł panu. I taką wersję wydarzeń przekażę ministrowi. Może pan być pewien.
Generał z trudem przełknął ślinę. Cholerni cywile – pomyślał. – Raz na rok ruszają swoje tłuste tyłki zza biurek i mądrują się, jakby wszystkie rozumy pojedli. – Głośno jednak nie powiedział ani słowa. W służbie liniowej nauczył się w milczeniu przechodzić do porządku dziennego nie tylko nad takimi zniewagami przełożonych.
Inna sprawa, że rzeczywiście dał się zaskoczyć Pike’owi jak sztubak. Kto jednak mógł przypuszczać, że ten siwy jak gołąbek starzec ma w sobie jeszcze tyle ikry. Na szczęście nie starczyło mu jej na długo. Generał wolał nie myśleć co stałoby się z nim, gdyby jakimś cudem – a po dzisiejszych wydarzeniach był w stanie wziąć to w ogóle pod uwagę – profesorowi udało się uciec.
– Jakie są szanse doprowadzenia do pomyślnego końca naszej operacji bez udziału tego człowieka? – spytał drugi z mężczyzn, stając u wezgłowia pryczy, na której położono ciało Pike’a.
Zahn dużo by dał, by znajdować się teraz daleko stąd. Nawet w Układzie Tantala, gdzie toczyła się właśnie międzygalaktyczna wojna z agresywną rasą Zagori. Byle tylko nie musiał odpowiadać na pytanie zadane przez sekretarza premiera.
– Będzie to nieco trudniejsze – odparł generał, nie do końca zresztą zgodnie z prawdą. Słowa ledwo przecisnęły mu się przez mocno zduszone strachem gardło.
Nieco? – nie dawał spokoju sekretarz.
– Jesteśmy na dobrej drodze. Nasi agenci w terenie tropią każdego emisariusza. Prędzej czy później każdy z nich wpadnie w nasze ręce – im dłużej generał Zahn mówił, z tym mniejszym robił to przekonaniem. Potrafił zrugać swoich podwładnych najbardziej niewybrednymi epitetami, potrafił twardo postawić się swojej żonie i jej matce, a nie umiał przekonywująco skłamać w sprawie, która od godziny nie miała już najmniejszego znaczenia. Cokolwiek by powiedział, i tak nie miał już żadnego wpływu na rozwój i bieg wydarzeń. On o tym wiedział, oni jeszcze nie – dlatego też okłamanie ich nie powinno sprawić mu większych trudności. A jednak – niewiele brakowało, żeby wypalił mu prosto w oczy całą prawdę.
Chyba oszalałem – pomyślał, odchodząc na bok. Dość miał już patrzenia na nieżywego profesora Pike’a. Złapał się nawet na myśli, że gdy doniesiono mu o śmierci więźnia, odczuł ulgę. Nie miał już także do niego żalu, że o mało co stracił przezeń oko. – Może właśnie tak przegrywa się z godnością?
– Przepraszam panów – mruknął pod nosem i, mijając bezwładne, choć ciepłe jeszcze, ciało profesora, wyszedł na korytarz. Szedł samotnie w stronę windy, mając świadomość, że z każdym krokiem zbliża się do swego przeznaczenia.
Wasza Ekscelencjo! Uszanowanie!

7.
Wokół niego była pustka. Nie materialna, ale duchowa. Szumiące nad głową drzewa, leniwie płynące po niebie chmury, wzbijające się ku słońcu ptaki – wszystko to nagle przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Spuścił głowę i wbił wzrok w dogasające ognisko. Jeszcze kilka minut, a będzie mógł zagrzebać w popiele wykopane poprzedniej nocy ziemniaki. Z głodu aż burczało mu w brzuchu, nie miał jednak odwagi pójść do wsi i poprosić o jedzenie. Ryzyko spotkania policyjnego patrolu było zbyt duże. Instynktownie czuł, że podążają jego tropem, że siedzą mu niemal na ogonie. Przez cały czas jednak znajdował w sobie wewnętrzną siłę, by uciekać, by nie dać im się złapać i być obwożonym w klatce, na pośmiewisko, jak jakieś dzikie zwierzę. Znajdował siłę, by mężnie znosić niewygody mieszkania pod gołym niebem, deszcz, chłód i głód. Tyle, że obudził się dzisiaj rano i z rozpaczą stwierdził, że dłużej już nie da rady – że ta siła, która napędzała go przez ostatnie tygodnie, dodawała wiary, otuchy, nadziei zniknęła gdzieś. Że jej po prostu nie ma. Odeszła.
Patykiem wygrzebał w popiele kilkucentymetrowy dołek i wrzucił doń parę ziemniaków, następnie przysypał je rozgrzaną ziemią. Był szczęśliwy na samą myśl, że za kwadrans będzie już najedzony.
Może wtedy wróci też wiara w sens dalszego ukrywania się – pocieszył się.
W oddali zawyło jakieś zwierzę. Heimlig zerwał się na równe nogi i chwycił leżący nieopodal, oparty o wielki głaz narzutowy, uschły konar drzewa.
Wilki – pomyślał. – Wyczuły mnie. – Natychmiast wygrzebał z popiołu kartofle i ponownie rozpalił ognisko. Miał nadzieję, że widok ognia odstraszy zwierzęta, że uda mu się jakoś przetrwać jeszcze tę jedną noc.
Ziemniaki były w połowie surowe i smakowały podle. Mimo to zjadł je z ogromnym apetytem. Czuł się już trochę jak dzikie zwierzę. – Może moje miejsce jest właśnie w klatce? – zaczął się zastanawiać. – Wszystko… wszystko jest już lepsze od takiego życia… – Ze wściekłością rzucił w ognisko zjedzonym w połowie ziemniakiem.
– Nie mam już sił – powiedział głośno, unosząc do góry głowę. – Słyszysz mnie? Nie-mam-już-sił! – Odpowiedział mu jednak tylko, znacznie bliższy niż poprzednim razem, skowyt wilka. Heimlig bezradnie rozłożył ręce.
Powoli zapadał zmierzch. Noc nadciągała wielkimi krokami. Wiedział, że dzisiaj do wsi nie zdąży już dojść, a nocnego spaceru po lesie ryzykować nie chciał. Jaka to bowiem przyjemność umrzeć rozszarpanym przez dzikie bestie?
Zarzucił na ramiona płaszcz i przysiadł bliżej ogniska. Bijące od niego ciepło rozleniwiło go i wkrótce zapadł w drzemkę. O dziwo, tej nocy nic mu się nie przyśniło. Nie dospał jednak spokojnie do świtu. Przebudziły go krople deszczu padające na twarz. Powoli otworzył oczy, by sięgnąć po koc i nakryć głowę, gdy tuż przed sobą zauważył świecące w ciemności ślepia wilka. Zwierzę przyglądało mu się z zainteresowaniem; odniósł nawet wrażenie, że życzliwie. Mimo to Heimlig zamarł w przestrachu – z przerażenia nie wykonał nawet żadnego gestu obrony, gdy wilk podszedł do niego i polizał go najpierw po twarzy, a potem po wystającej spod brezentowej pałatki dłoni.
– Kim jesteś, przyjacielu? – spytał.
Wyciągnął spod płaszcza rękę i pogłaskał zwierzę po gęstej sierści, podrapał go także, jak zwykło się to robić z psami, za uchem. Wilk zamlaskał i usiadł obok niego. Tak blisko, że Heimlig poczuł ciepło zwierzęcia.
W świetle żółtego księżyca błyskały ślepia innych wilków, mniej odważnych, które do tej pory skrywały się w okolicznych krzakach i za drzewami.
– Ile was jest? – odezwał się człowiek. – Chodźcie wszystkie, nie bójcie się – zachęcał. – Na pewno jesteście głodne. Zostało jeszcze trochę kartofli. – Zerwał się i zaczął rozgrzebywać zagasłe już ognisko. Po chwili jednak przestał i skrył twarz w dłoniach. – Ja oszalałem – stwierdził.
Zwierzęta stopniowo opuszczały swoje kryjówki, wychodziły zewsząd, Heimlig szybko stracił orientację, ile ich jest. Krąg wilków wokół niego zacieśniał się. Mruczały coraz głośniej, niektóre zaczęły ujadać, aż skóra cierpła. Mężczyzna znów poczuł, jak przywódca stada liże go po dłoni.
– Czego chcesz ode mnie?
Wilk obszedł go dokoła, dokładnie obwąchując, potem zatrzymał się i usiadł u jego stóp. Gdy któreś ze zwierząt podchodziło zbyt blisko, podrywał się i ujadał. Heimlig przyklęknął, by pogłaskać go po grzbiecie.
– Nie zasypiaj – wyszeptał. – Proszę cię.
Pozostałe zwierzęta również rozłożyły się na ziemi, zamykając człowieka w magicznym kręgu. Nie spały jednak, obserwowały go uważnie i porozumiewały się ze sobą, mrucząc bez przerwy. Heimlig odruchowo też zaczął mruczeć pod nosem. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że są to słowa modlitwy.
Uklęknął, a wilk – przywódca stada – skorzystał z okazji i położył łeb na jego kolanach. Powoli świtało, mężczyzna mógł więc przyjrzeć się dokładniej swemu nieoczekiwanemu towarzyszowi niedoli. Był stary i na pewno chory, z kaprawych oczu sączyła się ropa, z pyska spływała ślina wymieszana z krwią. Serce wciąż jednak biło, tyle że z każdą minutą coraz słabiej.
W świetle jutrzenki ożywiły się pozostałe zwierzęta. Prychając i skomląc, nerwowo kręciły się dokoła. Heimlig miał wrażenie, że wilki ustalają ostateczny plan ataku. Że czekają już tylko na sygnał.
Tylko kto ma go dać, skoro ich przywódca umiera na moich kolanach? – pomyślał człowiek. I w tej samej chwili zdał sobie sprawę, że kruche ciało starego wilka przestało poruszać się w rytm bicia serca. Zrozumiały to także inne zwierzęta i lasem wstrząsnęło świdrujące uszy, przeraźliwe wycie całej sfory. Heimlig wziął zmarłego przywódcę stada na ręce i zadarłszy wysoko ku niebu głowę, zaczął wyć razem z nimi.

Epilog
Sygnał przekazu wideofonicznego wyrwał generała Zahna z zamyślenia. Ostatnie dni nie należały do jego najszczęśliwszych. Za nieupilnowanie profesora Pike’a zebrał spore cięgi od ministra i swego bezpośredniego przełożonego. Zdawał sobie sprawę, że jego dni w resorcie są policzone. Jak na razie jednak wciąż pozostawał na stanowisku i wszystkie raporty z terenu ciągle przekazywano jemu.
Sygnał powtórzył się. Zahn spojrzał w monitor i zobaczył uśmiechniętą twarz majora Bluthgelda. Najchętniej dałby mu teraz w pysk.
– Co tam? – spytał.
– Meldunek z okolic New Virgin Forest – odparł sucho oficer łącznikowy.
– Słucham!
– Znaleziono jednego z nich.
– To znaczy kogo?
– No, księdza czy jak tam… – odparł Bluthgeld, zupełnie zbity z tropu obojętną reakcją przełożonego.
– Co się stało?
– W zasadzie niewiele z niego zostało. Najprawdopodobniej został zagryziony przez wilki.
– Przez wilki? – powtórzył bezwiednie Zahn.
– Tak, panie generale. Mogę się odmeldować?
Zahn przytaknął ruchem głowy i speszona twarz majora zniknęła z ekranu wideofonu.
Jednego mniej – pomyślał. – A nawet dwóch – dodał po chwili, przypominając sobie niedawną śmierć Pike’a. Nie czuł jednak z tego powodu żadnej satysfakcji. Podszedł do okna i z wysokości czterdziestego piątego piętra spojrzał na zaludnione ponad wszelką miarę ulice metropolii.
– Mrowisko – mruknął. – Zamiast jednak współpracować ze sobą, zagryzamy się nawzajem.
Wydał odpowiednie polecenie automatycznemu nadzorcy gabinetu i okna zasnuły się szarawą mgłą. W pomieszczeniu zapanował półmrok. Generał podszedł do znajdującej się w rogu pokoju trójwymiarowej mapy sąsiedniej galaktyki. Prawym zdrowym okiem wypatrzył w centralnym punkcie planu Układ Tantala.
O ileż wszystko jest tam prostsze – pomyślał, głośno zaś wydał komputerowi kolejne polecenie:
– Połącz mnie z marszałkiem Shelleyem!
2004-2005
koniec
« 1 8 9 10
31 sierpnia 2005

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.