Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sebastian Chosiński
‹Metanoia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSebastian Chosiński
TytułMetanoia
OpisSebastian Chosiński już nie raz prezentował Czytelnikom Esensji grające mu w duszy niepokojące klimaty. Tym razem wiedzie nas w odległą, totalitarną przyszłość. A może wcale nie tak odległą…?
GatunekSF

Metanoia

« 1 6 7 8 9 10 »
– Przyszedł taki jak ty… Z plecakiem, mało mówił i mało jadł. Poprosił o nocleg. Kto wiedział, jakie kłopoty ściągnie na nasze głowy. Następnego dnia rano pojawili się oni. Wtedy jeszcze chodzili w mundurach, tych czarnych, z pozłacanymi emblematami, łatwo można ich było poznać. Zabrali wszystkich – mnie, żonę, nawet Howarda, który o niczym nie miał pojęcia…
– A co zrobili z tamtym? – spytał łamiącym się głosem Heimlig.
Charles uniósł głowę, by spojrzeć przybyszowi prosto w twarz. Po policzkach staruszka spływały łzy.
– Znęcali się nad nim okrutnie. Nawet przy nas. Za wszelką cenę chcieli go upokorzyć, a nas nastraszyć. A potem podjechał specjalny wóz i zapakowali go, skatowanego, do środka.
– A wy?
– Howarda wypuścili po tygodniu, żonę po miesiącu, ja wróciłem po roku – z połamanymi żebrami, odbitym płucem, prawie głuchy. Dali mi spokój dopiero gdy nabrali pewności, że ja naprawdę nic nie wiem.
– Jak ich przekonałeś?
– Nie musiałem udawać. Wszystko zrozumiałem dopiero wiele lat później. I wtedy uwierzyłem.
– Uwierzyłeś? – Heimlig mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie takiego wyznania.
– W Boga!
Zrobiło mu się żal starca. Podszedł do niego i pomógł mu wstać. Podtrzymując go, poczuł, jak jest kruchy i osłabiony.
– Dlatego kiedy Angela przybiegła wczoraj wieczorem ze wzgórza i powiedziała o tobie… Gdy później zauważyłem cię przechodzącego obok naszego domu… To wszystko wróciło.
I postanowiłeś odpokutować swoją wyimaginowaną winę, prawda? – pomyślał Heimlig. – Życie za życie. Ale ja nie mogę przyjąć takiej ofiary. Nie od ciebie. Nasz Bóg, jakikolwiek jest, tego akurat od nas nie wymaga.
– Musimy wracać – powiedział głośno. – Angela zapewne zastanawia się teraz, co się stało. Lepiej, żeby domyślała się zbyt dużo.
– Chyba jest już na to za późno – odparł staruszek. – To bystra dziewczyna.
– A ten jej chłopak, Quinn? – spytał Heimlig.
– Zapatrzony jest w nią jak w obrazek… – odruchowo odpowiedział starzec, po czym zamilkł. – Znają się od dziecka… Nie musisz się go obawiać, to porządny chłopak.
Teraz jemu zrobiło się głupio. Jakie bowiem miał prawo podejrzewać zupełnie sobie nieznanego człowieka? On, który nauczać miał o miłości, nadziei, zaufaniu.
– Wybacz – wyszeptał.
Angela czekała na nich przed domem. Siedziała na betonowym progu i nerwowo skubała zerwane z krzaka liście. Na widok dziadka i Heimliga aż podskoczyła.
– Był Quinn – powiedziała, wyraźnie zaaferowana. Heimlig drgnął; starał się jednak nie dać poznać po sobie podenerwowania, a może nawet strachu. – Poszedł rano na wzgórze i stamtąd zauważył samochód jadący do wioski w sąsiedniej dolinie.
– Jaki samochód? – rzeczowo spytał Charles.
– Nie wiem jaki. Ale na pewno nie był to handlarz starzyzną…
Heimlig bez słowa ruszył do domu, po chwili wrócił z plecakiem przewieszonym przez ramię.
– Nie mam już chyba ani sekundy do stracenia – stwierdził. – Za jaki czas mogą tu być?
– Zanim dojdą do wniosku, że tam cię nie ma, objadą wzgórze, zakładając w ogóle, że nasza wieś będzie następna w kolejce… – starzec szybko obliczał w myśli. – Masz jakąś godzinę!
Niewiele – podsumował krótko Heimlig. – Ale przynajmniej dana jest mi jakaś szansa. – Jakże ironiczne wydało mu się jednak to słowo. Bo jakąż szansę ma zwierzyna łowna w starciu ze zmasowaną nagonką?
– Trzymaj się z dala od głównych dróg – poradził mu Charles. – Nie wchodź na wzgórze, tam będziesz doskonale widoczny. Dwie mile stąd na zachód jest jar, to jedyna realna droga ucieczki. Gdy opuścisz dolinę, zacznie się dębina. Rozglądaj się uważnie, a dostrzeżesz stare szałasy bądź bunkry…
Mówiłby jeszcze dłużej, gdyby Heimlig nie podszedł do niego. Stali teraz bardzo blisko siebie. Tak blisko, że wypowiadane przez przybysza słowa nie mogły dotrzeć nawet do uszu Angeli.
– Nie musisz klękać – wyszeptał wprost do ucha Charlesa. – Pomodlisz się później, teraz posłuchaj. Odpuszczam ci wszystkie grzechy w imieniu naszego Pana. Nie obwiniaj się o nic. Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy. I wtedy, i teraz. – Niedostrzegalnym dla dziewczyny gestem zrobił znak krzyża i pobłogosławił starca. – Panie, miej go w swojej opiece – dorzucił jeszcze w myśli, ściskając na pożegnanie jego dłoń.
Angela przyglądała się ze zdziwieniem tej poufałości, ale chyba nic nie zauważyła. Tym lepiej dla niej, im mniej będzie wiedziała. Choć z drugiej strony, wiele lat temu, gdy młody Charles wpadł w ręce policji i został poddany torturom, także nie wiedział nic. Rozważając kwestię winy w takich kategoriach, dziewczyna stała na straconej pozycji. Wystarczył fakt, że go widziała, rozmawiała z nim, została zarażona wiarą.
Świat zupełnie sfiksował – pomyślał Heimlig. Od razu też przebiegła mu przez głowę myśl, w jakim stopniu on sam przyczynia się do tego szaleństwa. Bo czy świat bez Boga, który pozwala torturować niewinnych, był mniej szczęśliwy? A ile cierpień – w imię tej samej Istoty – on sam ściągnął na ludzi, którzy nawet nie mieli pojęcia o tym, komu służy i jaki krwawy ślad ciągnie się za nim.
Nie potrafił powiedzieć Angeli ani jednego dobrego słowa, nawet życzyć jej pomyślności. W tej chwili najpiękniejsze kłamstwo, wypowiedziane choćby dla dobra dziewczyny, nie przeszłoby mu przez gardło. Pożegnał się więc w milczeniu, widząc w jej oczach złość i rozpacz. Nie zasłużyli – ani stary Charles, ani tym bardziej jego wnuczka – na to, co może ich spotkać, jeżeli tropiciele odnajdą w ich wiosce ślad jego bytności.
Zacisnął zęby i bez dalszych ceregieli odwrócił się od starca, dziewczyny, ich spokojnego domu i wioski, która na jedną noc stała się jego schronieniem.
Ile takich miejsc już widział? O ilu zapomniał? Do ilu nigdy nie powróci, aby podziękować i przeprosić?

6.
Flyer wylądował bezgłośnie na dachu wieżowca. Automatycznie rozwarły się drzwi i z pojazdu wysiadło trzech mężczyzn. Dwóch, znacznie młodszych, miało na sobie jednakowe szare garnitury, trzeci – starszy już, mocno posiwiały, ubrany był w zupełnie niepasujący do pogody stary wełniany sweter. Ciężko dyszał, widocznie wysoka temperatura i mała wilgotność powietrza bardzo dawały mu się we znaki. Przetarł czoło dłonią, ale już po chwili ponownie było ono zroszone potem.
Naprzeciw tej trójki wyszło dwóch mundurowych. Uzbrojeni byli w blastery wetknięte za grube skórzane pasy. Ich miny nie wróżyły niczego dobrego. Siwy mężczyzna spojrzał na nich ni to z przestrachem, ni z lekceważeniem i przeszedł obok, nie odpowiadając nawet na ich mrukliwe powitanie. Żołnierze zasalutowali przed pozostałą dwójką, po czym zrobili w tył zwrot i poprowadzili przybyłych w stronę windy. Mimo że musieli zjechać aż do piwnicy – a budynek liczył grubo ponad dwieście pięter – droga nie zajęła im więcej niż kilkanaście sekund. Ogromne przeciążenie równoważyła włączona antygrawitacja. Po otwarciu drzwi ukazał im się zaciemniony korytarz. Gdy tylko pierwsza osoba przekroczyła próg windy, korytarz rozświetlił się sterylnym białym światłem. Był tak długi, iż zdawało się, że wiedzie w nieskończoność.
Szli miarowym krokiem, nie odzywając się do siebie ani słowem. Odgłos podkutych żołnierskich butów odbijał się od pustych ścian i wracał do nich ze zdwojoną siłą. Sprawiało to upiorne wrażenie. Starzec, choć z trudem, starał się nie opóźniać pochodu i nadążać za eskortującymi go mężczyznami. Oddychał coraz ciężej i głośniej. W pewnym momencie przystanął, aby odpocząć, ale jeden z żołnierzy posłał mu kuksańca w bok i natychmiast ruszyli dalej.
Korytarz zakręcił jeszcze trzykrotnie, nim wreszcie dotarli do grubych drzwi z pancernego szkła. Jeden z mężczyzn ubranych w szare garnitury przyłożył otwartą dłoń do czytnika i drzwi rozsunęły się przed całą grupką, zapraszając do środka. Ale do pomieszczenia weszli tylko ci dwaj i popchnięty przez nich w plecy starzec, żołnierze zatrzymali się w pozycji na baczność, zasalutowali, zrobili w tył zwrot i ruszyli w drogę powrotną.
Pomieszczenie było przestronne, jasno oświetlone. W centralnym punkcie tkwił długi stół wykonany z onyksu, wzdłuż niego, po obu stronach stała dokładnie taka sama ilość krzeseł – po osiem. Mogły się więc odbywać tutaj spotkania w kameralnym gronie. Takie jak teraz, na przykład. Na przybyłych oczekiwało trzech mężczyzn około czterdziestu-pięćdziesięciu lat. Ubrani byli na sportowo, ale ich sposób bycia i gesty znamionowały byłych wysokich rangą oficerów – kto wie, może nawet służb specjalnych. Na widok siwego staruszka cała trójka wyraźnie się ożywiła.
Pierwszy poderwał się z krzesła najstarszy z nich, a przynajmniej takie sprawiający wrażenie, może z powodu gęstego zarostu na brodzie, a może szpakowatych włosów.
« 1 6 7 8 9 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Hot 31
— Aleksander Krukowski

Honorowy obywatel
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nocą umówioną, nocą ociemniałą
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Niech ogarnie cię lęk
— Sebastian Chosiński

Wielki Guslar: Gdzie woda czysta i trawa zielona
— Sebastian Chosiński

Tryptyk wojenny: Nic już nie słychać
— Sebastian Chosiński

Ktoś mnie zawołał: Sebastian!
— Sebastian Chosiński

Kidusz Haszem
— Sebastian Chosiński

Bóg jest czystą nicością
— Sebastian Chosiński

Non omnis moriar
— Sebastian Chosiński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.