Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
‹Szczeniaki›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna ‘Cranberry’ Nieznaj
TytułSzczeniaki
OpisAlternatywny fanfik gwiezdnowojenny rozgrywający się tuż przed „Zemstą Sithów”. Prequel do „Drugiej strony Mocy” i historii Darth Beyre (m.in. „Przed burzą”, „Obława”).
Gatunekspace opera

Gwiezdne wojny: Szczeniaki

« 1 2 3 4 5 6 7 »
Boba dotarł do Świątyni dosłownie w ostatniej chwili, tuż przed zamknięciem biblioteki. Udało mu się jeszcze wejść do budynku, a potem na korytarzu, kiedy nikt nie patrzył, wymknąć przez okno na zewnątrz. Przeszedł kawałek szerokim gzymsem, a potem zatrzymał się, żeby przygotować się do wspinaczki. Czekało go przejście po poziomej belce stabilizującej konstrukcję, bagatela, kilkaset pięter nad ziemią. Rzucił tylko okiem w dół na sznur oświetlonych pojazdów i szybko odwrócił wzrok.
Wzorem ojca zawsze nosił przy sobie sprzęt, lekki i łatwy do schowania w kieszeniach. Wystrzelił linkę w kierunku stalowej konstrukcji, ale w szybko zapadającej ciemności źle ocenił odległość i karabinek nie zaskoczył, rozległ się tylko metaliczny stuk i linka, wijąc się, spadła w przepaść.
Ściągnął ją z powrotem i spróbował ponownie; tym razem się udało. Karabinek na swoim końcu linki zaczepił do uprzęży, którą też zawsze miał na sobie, bo dzięki niej mógł nosić miotacz pod ubraniem zamiast przy pasie. Coruscant był na tyle praworządną planetą, że widok uzbrojonego dzieciaka uznano by za bulwersujący. No, oczywiście padawanów to nie dotyczyło. Uśmiechnął się krzywo pod nosem.
W zasadzie powinien teraz spokojnie pozwolić, żeby kołowrotek, skracając linę, podciągnął go na belkę, ale nie miał odwagi. Wiedział, że cały jego sprzęt, choć niepozorny z wyglądu, jest bardzo wytrzymały i nadaje się do podnoszenia o wiele większych ciężarów niż nieletni łowca nagród, ale co innego wiedzieć o tym teoretycznie, a co innego skoczyć w otchłań ziejącą pod stopami. Postanowił używać linki wyłącznie jako zabezpieczenia.
Wspiął się po bocznym wsporniku konstrukcji, a potem podciągnął się, objął rękami i nogami rurę biegnącą pod belką i zaczął przesuwać się po niej, wisząc w tej dziwnej pozycji twarzą do rury, plecami do przepaści. Niestety, na wierzch, na belkę, wejść mu się nie udało, zresztą z tego, co widział, zejście z niej po przeciwnej stronie byłoby jeszcze trudniejsze i byłby przy tym bardziej widoczny dla przypadkowych obserwatorów.
Z wdzięcznością pomyślał o wszystkich wspinaczkach po platformie na Kamino, tuż nad rozszalałym oceanem albo wysoko, pod samą częścią mieszkalną, w sumie trudno powiedzieć, co było bardziej przerażające. Pamiętał, jak się wtedy bał, jak wściekał, nienawidził ojca za to, że każe mu to robić, a jednocześnie bał się go za bardzo i za bardzo go szanował, żeby odmówić. A teraz, proszę bardzo, idzie sobie po tej belce, jakby szedł na spacer, pełen luksus, wiatr nie szarpie linką, deszcz nie siecze po twarzy, nie zalewają go raz po raz wzburzone fale. Tylko lepiej nie patrzeć w dół, ale tego na Kamino też lepiej było nie robić.
I nagle złapało go za gardło wspomnienie ojca, tak wyraziste, że aż musiał się zatrzymać i zamknąć oczy. Zdarzało mu się to ciągle, przedtem częściej, teraz trochę rzadziej, ale w tej chwili nie mógł sobie pozwolić na dekoncentrację. Poza tym uświadomił sobie nagle, że chyba w ogóle powinien unikać teraz silnych emocji, bo Jedi przecież nie muszą go zobaczyć, żeby odkryć jego obecność.
Odetchnął głęboko i przypomniał sobie najpiękniejszy, ale też najbardziej neutralny obraz, jaki pamiętał. Ocean na Kamino widziany z lądującego statku, lecącego na tyle wysoko, żeby powierzchnia wody wydawała się tylko lekko pofalowana. O świcie, w rzadki na tej planecie bezwietrzny dzień, i tak daleko od platformy, że nie było jej jeszcze widać. I nic poza tym – tylko woda. Osiem, dziewięć, dziesięć, idź.

Dotarł do końca belki i zeskoczył na gzyms. Nie był pewien, co robić. Całe to przedsięwzięcie było wystarczająco szalone, kiedy miała w nim brać udział również Zam, a teraz stawało się wręcz straceńcze. Trudno, wykonać albo umrzeć, próbując, powiedział sobie w myślach Boba. Następnej takiej okazji mogę już nigdy nie mieć.
Piętro niżej znajdował się wlot dla śmigaczy. Z tego, co udało się Bobie dowiedzieć, Jedi mieszkający na Coruscant na stałe, a więc potrzebujący pojazdów cały czas, trzymali je nie we wspólnym hangarze na jednym z najwyższych pięter, ale w pobliżu swoich kwater. Według jego najlepszej wiedzy to było właśnie to miejsce, którego szukał. Ale pewien nie był.
Kiedy tak wahał się, ukryty pod wspornikiem, zobaczył zbliżający się śmigacz. Przywarł do metalowej podpory i przełknął ślinę, co przyszło mu z trudem, bo gardło miał ściśnięte. Czuł, jak wali mu serce.
Śmigacz zatoczył elegancki łuk i zwolnił tuż przed wlotem do hangaru. Boba przez szczelinę w konstrukcji zobaczył, że w śmigaczu siedzą dwie osoby: wysoki ciemnoskóry mężczyzna i drugi człowiek, jasnowłosy padawan, z tej odległości nawet nie widział, czy chłopak, czy dziewczyna. Mężczyzna nieuważnie omiótł wzrokiem stalowe rusztowanie nad swoją głową, a Bobie zrobiło się słabo.
Nie wolno się bać!, pomyślał rozpaczliwie. Oparł czoło o zimny metal, oddychał powoli i wyobrażał sobie ocean, lekko rozhuśtaną taflę od horyzontu po horyzont, wyglądającą w skośnych promieniach wschodzącego słońca jak rtęć.
Kiedy odważył się spojrzeć w dół, śmigacza już nie było.

Tym razem nie miał wyjścia, musiał zjechać na lince na poziom hangaru. Skoczył na płytę lądowiska, zdalnie otworzył karabinek zaczepiony o belkę, zwinął linkę i schował. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Stały w nim trzy śmigacze, tego nie przewidział.
Nabrał powietrza w płuca i podszedł do nich. Różniły się nieco, ale ten właściwy widział na tyle krótko, że nie zauważył w nim niczego szczególnego. Ukląkł i dotknął antygrawitatorów. Jest! Jeden był rozgrzany. Boba nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby rozgrzane były dwa.
Położył się na podłodze pod wiszącym w powietrzu śmigaczem i przy pomocy noża otworzył pokrywkę statecznika. Wymyślili z Zam, że bomba powinna wybuchnąć nie w momencie startu, ale kiedy pojazd będzie w powietrzu, najlepiej z zamkniętym dachem, żeby utrudnić Jedi ucieczkę w przypadku, gdyby przeczuł niebezpieczeństwo.
Boba czuł, że lek przeciwbólowy przestaje działać i teraz żałował, że dał sobie zabrać pozostałe dwie dawki. Coś mu mgliście chodziło po głowie, że to lekarstwo można stosować najczęściej dwa razy na dobę, czyli co dwanaście godzin, ale kto by się tym przejmował.
Sięgnął do kieszeni w nogawce po miniaturowy ładunek wybuchowy i zamarł na chwilę. Akurat przypadkiem zabrał go dziś ze sobą, bo po spotkaniu w klubie chcieli polecieć do pewnego znajomego Wessel, poradzić się w kwestii technicznej. Pamiętał o tym, co ma w kieszeni, cały czas, zwłaszcza w chwili, gdy stracili panowanie nad śmigaczem i zderzenie było już nieuchronne.
Czy nie za dużo tych zbiegów okoliczności? Jak na całą dzisiejszą sytuację, to on ma naprawdę niesamowite szczęście. Takie rzeczy się nie zdarzają! Dla równowagi teraz ta bomba powinna mu na przykład wybuchnąć w rękach.
Bzdura. Skupił się na robocie, szybko rozpracował standardowy układ kabelków w stateczniku, podpiął pod nie ładunek i porządnie przyśrubował pokrywkę. Wyczołgał się spod śmigacza, powtórzył całą operację związaną z przeprawą nad przepaścią, tym razem szybciej, bo znał drogę, i nie mogąc już wrócić do budynku, zszedł na poziom gruntu częściowo zjeżdżając na linie, wielokrotnie odczepiając ją i zaczepiając niżej, a częściowo trzymając się ściany, przy której czuł się znacznie pewniej.
Wreszcie wylądował na chodniku i na lekko uginających się nogach szybko odszedł poza teren Świątyni. Teraz pozostało tylko czekać i w odpowiednim momencie zgłosić się po nagrodę.
A potem jak najprędzej zniknąć.
• • •
Śmigacz mistrza Mace Windu powoli schodził do lądowania w pobliżu miejsca wypadku. Na chodniku zebrał się tłum, więc Jedi odczekał chwilę, aż wreszcie gapie zrozumieli, że nie mają innego wyjścia i po prostu muszą się odsunąć i zrobić mu miejsce.
Windu schylił się i przeszedł pod fosforyzującą w zapadającym zmroku policyjną taśmą otaczającą zamkniętą strefę. Kiedy podchodził do śmigacza, pod butami zachrzęściło mu szkło z rozbitej przedniej szyby. Rozejrzał się. Wrak był już pusty, wyglądał fatalnie, zniszczony uderzeniem i pocięty przez ekipę techniczną, która właśnie pakowała narzędzia do swojego pojazdu, jakiejś dość kuriozalnej w kształcie kalamariańskiej latającej amfibii, i po chwili wystartowała, nie żegnając się z kimkolwiek.
Tymczasem Anakin prowadził zaciekłą szeptaną dyskusję z koronerem. Choć pozornie wszystko wyglądało idealnie, Mace Windu wyczuł w tej rozmowie silne napięcie, zbyt duże na tak rutynową sytuację. Uniósł brew, ale chwilowo nie interweniował.
Nessie stała przy taśmie i tłumaczyła coś najbardziej niespokojnym istotom z wielorasowego, kłębiącego się zbiegowiska.
– … w takim razie proszę przejść na dolny chodnik… – dobiegł go głos młodej Jedi. – … Nie, nie mogę udzielić panu żadnych informacji… O, przepraszam pana bardzo, hej, wy tam! Proszę natychmiast przestać filmować!
Dziewczyna zanurkowała pod taśmą, zwinnie wyminęła barczystego Devorianina, z którym rozmawiała chwilę wcześniej, i znalazła się przy balustradzie. Po jej drugiej stronie unosił się śmigacz jednej ze stacji holowizyjnych.
« 1 2 3 4 5 6 7 »

Komentarze

30 IX 2010   18:44:00

całkiem,całkiem,lekkie masz pióro dziewczynoxd

01 X 2010   11:58:00

Z tym lekkim piórem to...lekka przesada,ale że jest " całkiem całkiem"mogę się zgodzić hahaha

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Druga szansa
— Magdalena Stawniak

Nowa układanka ze starych klocków
— Adam Kordaś, Michał Kubalski, Marcin Mroziuk, Anna Nieznaj, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Przemytnik i pozostali
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

10 razy Darth Vader
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wróg publiczny, cz. 7
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 6
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 5
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 4
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 3
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Wróg publiczny, cz. 2
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Tegoż twórcy

Nocą wszystkie koty są czarne
— Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.