Dziadku, dziadku, co wybrać? Obejrzeć „Azumi” czy iść do wojska? – zapytał chłopak. Dziadek zerknął podejrzliwie, chrząknął, beknął... – Chłopcze, jeśli pójdziesz do wojska, masz dwa wyjścia: albo front, albo koszary. Jeśli koszary, toś przepadł. Na froncie mogą cię zabić albo możesz przeżyć. Jeśli przeżyjesz, toś przepadł. Po śmierci mogą cię pochować pod topolą albo pod brzózką. Jeśli pod topolą, toś przepadł. Z twojej brzózki mogą zrobić papier do komiksów albo toaletowy. Jeśli do komiksów, toś przepadł. A jeśli toaletowy, to tak samo jakbyś obejrzał „Azumi”.
Sztuka wybaczania
[Ryuhei Kitamura „Azumi” - recenzja]
Dziadku, dziadku, co wybrać? Obejrzeć „Azumi” czy iść do wojska? – zapytał chłopak. Dziadek zerknął podejrzliwie, chrząknął, beknął... – Chłopcze, jeśli pójdziesz do wojska, masz dwa wyjścia: albo front, albo koszary. Jeśli koszary, toś przepadł. Na froncie mogą cię zabić albo możesz przeżyć. Jeśli przeżyjesz, toś przepadł. Po śmierci mogą cię pochować pod topolą albo pod brzózką. Jeśli pod topolą, toś przepadł. Z twojej brzózki mogą zrobić papier do komiksów albo toaletowy. Jeśli do komiksów, toś przepadł. A jeśli toaletowy, to tak samo jakbyś obejrzał „Azumi”.
Ryuhei Kitamura
‹Azumi›
EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Azumi |
Dystrybutor | Vision |
Reżyseria | Ryuhei Kitamura |
Zdjęcia | Takumi Furuya |
Scenariusz | Mataichiro Yamamoto, Isao Kiriyama |
Obsada | Aya Ueto, Shun Oguri, Hiroki Narimiya, Kenji Kohashi, Yuma Ishigaki, Masatô Ibu, Jô Odagiri |
Muzyka | Tarô Iwashiro |
Rok produkcji | 2003 |
Kraj produkcji | Japonia |
Czas trwania | 128 min |
Parametry | Dolby Digital 5.1; format: 2,35:1 |
Gatunek | akcja, przygodowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W oryginale nie o „Azumi” była mowa, a o małżeństwie. Ale wniosek ten sam. Dodajmy jeszcze, że dziadek był Europejczykiem i z Japonią nie miał kompletnie nic wspólnego…
Męczyłem się na tym filmie srodze. Może dlatego, że nie jestem fanem mangi. A może dlatego, że tytułowa bohaterka, śliczna istota, przez cały film paraduje w błękitnej mini do połowy ud i podkolanówkach żywcem wyjętych z erotycznego filmu o japońskich lolitach. Podziw dla faceta, który potrafi na to patrzeć obojętnie!
Wszystko to na podstawie popularnego komiksu autorstwa Yu Koyamy. Rzecz dzieje się w feudalnej Japonii co rusz targanej nowymi wojnami. Wielki wojownik dostaje zadanie – wychować grupę zabójców, która, poprzez wyeliminowanie przywódców walczących stron, zapewni pokój. Zaczynamy to oglądać w momencie, gdy dziesiątka morderczych nastolatków jest już gotowa do akcji. Każdy obowiązkowo zaopatrzony w wielki miecz i anielską twarzyczkę oraz (nie mniej obowiązkowo) pozbawiony jakichkolwiek przymiotów wielkiego wojownika (vide postura, mięśnie, koordynacja ruchów). Ale wybaczmy – taka już mangowa estetyka.
Dla tych, którzy mangi nie lubią, lub po prostu – nie mieli z nią wcześniej styczności, film wyda się niestrawnym daniem, któremu smak nadają pełne okrucieństwa, patosu i erotyzmu sceny. Okrucieństwa, przyznajmy, nie na poważnie. Erotyzmu, i to powiedzmy, pozbawionego tej kropki nad „i” – główna bohaterka to marzenie domorosłego pedofila gustującego w Azjatkach. Niemniej w samym filmie bohaterka jest jakby aseksualna. Kusi, kokietuje, ale tylko widza. W filmie seks nie istnieje.
Wróćmy do przemocy – w komiksie gwałt czyni z bohatera postać bardziej skomplikowaną i moralnie mniej jednoznaczną. W filmie przeciwnie – sprawia, że całość wydaje się odrealniona, nierzeczywista, czasami niezamierzenie śmieszna. Potrzeba pomysłu na to, by filmu opartego na komiksie nie roztrzaskać o zawarty w oryginale ładunek przejaskrawionych, karykaturalnie wyolbrzymionych emocji. Sprawdzają się one na kartach papieru, na celuloidzie – niekoniecznie. Bo, mimo podobieństw, rysowane historie dzieli od filmu wiele. Ryuhei Kitamura, reżyser, takiego pomysłu nie znalazł. Przerzucił opowieść praktycznie bez większych zmian. Efekt końcowy, delikatnie mówiąc, nie zachwyca.
Ale wybaczmy – bo wszystkie te gorzkie słowa potwierdzą tylko Ci, którzy mangi nie znają lub nie lubią. Reszta będzie usatysfakcjonowana, z pewnością.
„Azumi” nie zachwyca wizualnie. Przeczytałem gdzieś porównanie warstwy plastycznej „Azumi” i „Hero”. Że niby podobnie. Otóż nie, nie jest podobnie. „Hero” to skrajny przypadek dominacji obrazu nad treścią (co jednocześnie nie neguje faktu, że treść „Hero” ogniskuje się w obrazie). „Azumi”, mimo że wywodzi się z rysowanych opowieści, obrazem operuje bez takiego namaszczenia, trochę niedbale. I owszem – kilka realizacyjnych pomysłów zasługuje na uznanie. W pamięci zostaje pojedynek głównej bohaterki z czarnymi złymi, poprzez efekty komputerowe stylizowany na ruchome, rysunkowe anime, czy też końcowa walka ze złym Bijomaru Mogami i niesamowita scena z szaleńczo obracającą się kamerą. Niemniej w większości scen dominuje ubóstwo środków i kicz. O ile kicz mogę zrozumieć, bo taka już maniera mangowego czy szerzej: komiksowego kina, o tyle tej skromności puścić płazem nijak nie potrafię. Nie chodzi nawet o fatalną scenografię (skromny budżet, i ja to rozumiem), a o brak oryginalnego pomysłu na operowanie kamerą. Tego już nie wybaczajmy – bo tu idzie o artyzm zastąpiony rzemiosłem. Z ambicjami, ale tylko rzemiosłem.
Jak już wspomniałem, męczyłem się przy oglądaniu. Raził idiotyczny patos, nie przekonywali bohaterowie, ciężko było przeżywać tę historię, na domiar złego do dzisiaj spać spokojnie nie dają niepokalane depilacją uda bohaterki! Śnią mi się co noc…Wybaczcie sarkazm, miłośnicy mangi. Należy mi się wielkoduszność, bo ja przecież usprawiedliwiłem tak wiele.
„Azumi” wydano na dwóch płytach DVD. Do wyboru – polski lektor lub napisy. Masa dodatków (film z planu, wywiady, trailery) z pewnością usatysfakcjonuje co wybredniejszych kolekcjonerów. W tej kwestii nie ma czego wybaczać.