Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Vishram Sawant
‹D: Król podziemia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułD: Król podziemia
Tytuł oryginalnyD: Underworld Badhshah
Dystrybutor Blink, Gutek Film
ReżyseriaVishram Sawant
Scenariusz
ObsadaRandeep Hooda, Chunky Pandey, Rukhsar
MuzykaNitin Raikwar
Rok produkcji2005
Kraj produkcjiIndie
Czas trwania100 min
ParametryDolby Digital 5.1; format: 4:3
Gatunekdramat, sensacja
EAN5908241669169
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Kariera gangstera
[Vishram Sawant „D: Król podziemia” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2

Krzysztof Lipka-Chudzik

Kariera gangstera
[Vishram Sawant „D: Król podziemia” - recenzja]

D jak dwa wcielenia bandyty
Ram Gopal Varma oprócz reżyserii i pisania scenariuszy z powodzeniem próbuje swoich sił także jako producent. Z jego „stajni” wyjechało kilka całkiem sporo interesujących filmów. Jednym z nich jest właśnie „D”.
Twórca „Króla podziemia”, Vishram Sawant albo jest niezwykle uzdolnionym naśladowcą, albo – zgodnie z pogłoskami, które pojawiają się tu i ówdzie – na planie oddał całkowicie władzę w ręce RGV. Opowieść o Deshu utrzymana jest bowiem w bardzo podobnej, wręcz identycznej konwencji, co autorskie dzieła Ramu. Kolory są stonowane, wręcz brudne, zdjęcia kręcone niemal w dokumentalnym stylu, muzyczne wstawki ograniczone do minimum, plenery i kostiumy pozbawione są upiększeń… Na ulicach walają się śmieci, w przeludnionych dzielnicach nędza aż bije w oczy. Sami gangsterzy zaś dalecy są od eleganckiego wizerunku, jaki przez lata obowiązywał w kinie hindi. To nie są dystyngowani panowie w garniturach, jakich możemy oglądać choćby w „Deewaar” (1975) czy „Donie” (1978). Mafia u Varmy to zbiorowisko nieokrzesanych, czasem wręcz prymitywnych facetów w przepoconych koszulach. Ich jedynym kapitałem jest nieraz wyłącznie pistolet zatknięty za pasek od spodni. Nawet jeśli udaje im się w końcu dojść do wielkich pieniędzy, to i tak pozostają takimi samymi prostakami, jakimi byli. Jednostki wybitne – takie, jak Deshu, Malik czy Satya – należą do rzadkości.
Aby pozostać w zgodzie z faktami, trzeba powiedzieć, że RGV nie był pierwszym reżyserem, który w ten sposób sportretował przestępczy świat Bombaju. W 1989 roku Vidhu Vinod Chopra (w Polsce znana jest jego „Misja w Kaszmirze”) nakręcił znakomity film „Parinda”, przełamujący wiele skostniałych schematów w Bollywood. Nana Patekar stworzył niesamowitą, zapadającą w pamięć kreację szefa mafii balansującego na granicy szaleństwa. Już w prologu jego ludzie masakrują faceta z konkurencyjnego gangu, a potem jest jeszcze ciekawiej. Przemoc, okrucieństwo, śmiałe sceny erotyczne – Chopra pod żadnym względem nie szedł na półśrodki. Śmiało można stwierdzić, że gdyby nie „Parinda”, nie byłoby „Satyi”. Nie byłoby także „Company” i „D”.
Dwa ostatnie tytuły łączy specyficzna więź. Nie są one w żaden sposób powiązane fabularnie. Główni bohaterowie obydwu produkcji wyglądają inaczej, noszą inne imiona i do tego grają ich różni aktorzy. Jedyny związek pomiędzy tymi obrazami przebiega tak naprawdę na płaszczyźnie pozafilmowej. Deshu i Malik stanowią ekranowe odpowiedniki tego samego człowieka na różnych etapach życia. Pierwszy z nich to młodzieńcze wcielenie Dawooda Ibrahima tuż przed przejęciem władzy w organizacji; drugi to zgorzkniały, wypalony weteran zbrodni, który musi za wszelką cenę utrzymać swój tron.
D jak dobro i zło
Krytycy w Indiach często stawiają filmom Varmy zarzut, że stanowią one werbunkową reklamę zawodu gangstera. To dość absurdalne podejście, jako że postacie charyzmatycznych, uwodzących publiczność łajdaków pojawiają się w kinie hindi niemal od zawsze. W klasycznym już fresku „Mother India” (1957) jeden z synów głównej bohaterki, Birju (Sunil Dutt), przystaje do szajki dakoitów i zabija lichwiarza, który przez całe lata okradał jego rodzinę. To akt nie tyle okrucieństwa, co rozpaczy. Prosty, niewykształcony rolnik nie mógłby bowiem w żaden inny sposób pozbyć się pasożyta żerującego na jego katorżniczej pracy. Losy Birju pokazują, że bandytyzm bierze się ze społecznej nierówności i wyzysku. A w modelu społeczeństwa, w którym miejsce urodzenia decyduje o całym życiu, bunt staje się ponurą koniecznością. Inny „młody gniewny”, czyli Vijay (Amitabh Bachchan) z „Deewaar” (1975), wstępuje do mafii przede wszystkim po to, by zapewnić byt matce i bratu. Przekonuje się bowiem – zupełnie jak Satya i Deshu – że ciężka, uczciwa robota prowadzi donikąd. W mieście panują prawa dżungli: wszystko, co zarobisz, będziesz musiał oddać silniejszemu. To pesymistyczne przesłanie często powtarza się w gangsterskim kinie hindi („Parinda”, „Vaastav”, „Agneepath”, „Apaharan”). Dlatego właśnie RGV i jemu podobni nie próbują nawet usprawiedliwiać decyzji swoich bohaterów. Wiedzą, że indyjska widownia i tak ich zrozumie.
Owszem, tylko że dotychczas każdy z tych szlachetnych bandytów miał z reguły na ekranie jakiś kontrapunkt – a to w osobie brata policjanta, a to matki o sztywnym kręgosłupie moralnym, a to siostry o niezłomnych zasadach… Fabuła zaś skonstruowana była tak, by odbiorca nie miał wątpliwości, że bohater może i chciał dobrze, ale wybrał złą drogę życiową i musiał ponieść tego konsekwencje. U Varmy zaś takiej przeciwwagi praktycznie nie ma! Co prawda gangsterzy w jego filmach z reguły marnie kończą, ale nie zostają w należycie dydaktyczny sposób napiętnowani. Wręcz przeciwnie, podczas seansu publiczność otwarcie im współczuje. Jakby tego było mało, przedstawiciele organów ścigania często pokazani są w wyjątkowo niekorzystnym świetle (co już jest wyjątkową herezją, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że kanony obyczajowe w Bollywood reguluje konserwatywna cenzura). W „Satyi” ponury inspektor Khandilkar (Aditya Srivastava) doprowadza do strzelaniny w zatłoczonym kinie, byleby tylko dopaść głównego bohatera. Ofiary wśród osób postronnych nic dla niego nie znaczą. Z kolei przebiegły szef policji Srinivasan (Mohanlal) budzi nawet sympatię ze względu na swoją misiowatą powierzchowność. Wiemy jednak, że ten człowiek również nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel. „A ty myślałeś, że my nigdy nie łamiemy prawa?” – szydzi z torturowanego bandyty.
Problemy z wymiarem sprawiedliwości dość ciekawie wyglądają w „Królu podziemia”. Na początku, kiedy Deshu jest jeszcze zwyczajnym obywatelem, gliniarze nie wahają się poddać go brutalnemu przesłuchaniu. Potem jednak, kiedy chłopak obrasta w piórka w mafijnej rodzinie, policja znika w ogóle z jego życia i przestaje stanowić jakikolwiek kłopot. „Inspektor z wydziału zabójstw pobił mnie kiedyś w areszcie. Nie wiedział, że ja kiedyś… Teraz pewnie ciągle myśli, kiedy i jak go załatwię. Ale ja nic nie robię. Jego stres dostarcza mi rozrywki” – zwierza się Deshu swojej kochance.
Czyżby więc Varma rzeczywiście gloryfikował gangsterów? Być może raczej opowiada o nich w nowoczesny, zachodni sposób, nie oglądając się na kwestie moralne. Mafia w filmach RGV funkcjonuje poza tradycyjnymi kategoriami dobra i zła. Bandyci czerpią korzyści z przeżartego korupcją systemu, ale nie czują się jego członkami. Funkcjonują całkowicie poza społecznymi strukturami. Zamiast tego tworzą sobie własny świat z niezależną hierarchią władzy i systemem wartości. Ramu najdoskonalej ukazał to zjawisko w dramacie „Sarkar” (2005), który nakręcił w hołdzie dla swego ukochanego „Ojca chrzestnego”.
Tytuł w zależności od kontekstu oznaczać może zarówno „rząd”, jak i „tego, który rządzi”. Główny bohater, Subhash Nagre (Amitabh Bachchan), to – podobnie jak don Corleone – głowa mafijnej rodziny. Dla biednych, szarych ludzi jest pierwszą i ostatnią nadzieją. Policja ich spałuje, politycy ich zlekceważą, do kogóż więc udać się po pomoc, gdy ktoś spali sklep albo zgwałci córkę? Tylko Sarkar nadstawi życzliwie ucha, udzieli rady i wyciągnie pomocną dłoń. Dla skorumpowanych ministrów taki człowiek stanowi zagrożenie, bo tak naprawdę to właśnie on sprawuje władzę na ulicy. Dla niego zaś z trudem dociera świadomość, że nie jest taki nietykalny, jak mu się zdawało… Patrząc na Subhasha Nagre, trudno uniknąć skojarzeń z Deshu, święcie przekonanym o własnej bezkarności.
Monumentalny, mroczny „Sarkar” to jak dotąd ostatnie z wielkich osiągnięć Varmy. Reżyser zalicza ten film, wraz z „Satyą” i „Company”, do tak zwanej „trilogy on crime and punishment”, obrazującej młodość, dojrzałość i jesień życia w gangsterskim świecie. Jeśli o mnie chodzi, dołączyłbym do tego cyklu bez wahania czwarty segment w postaci „D – króla podziemia”.
D jak DVD
Dramat Vishrama Sawanta do tego stopnia odbiega od panujących w Polsce wyobrażeń na temat Bollywood, że Blink – dystrybutor, który spopularyzował kino hindi nad Wisłą – wydał tę pozycję w innej serii: Azjamania. Nic dziwnego: mocna, brutalna opowieść o mrukliwym bandziorze rażąco kontrastowałaby z kolorowymi, radosnymi opowiastkami o miłości. Między innymi z tego względu, że „D” – zgodnie z linią programową Varmy – stoi w jawnej opozycji do tego landrynkowego nurtu. Fałsz bollywoodzkiego świata zostaje tu odpowiednio wyszydzony. W „Company” mieliśmy do czynienia z karykaturą Karana Johara, tu zaś pojawia się aktor łudząco podobny do Salmana Khana. Deshu pyta go: „Chcesz dostać w zęby tutaj, przy ludziach, czy na osobności?”. Bóg ekranu w jednej chwili staje się małym, rozpłaszczonym na podłodze pieskiem, błagającym o łaskę. Wielbicielom klasycznie rozumianego bollykina taki wizerunek mógłby się nie spodobać.
O ile cieszę się, że „Król podziemia” ukazał się w naszym kraju, o tyle uważam, że – niestety! – jakość polskiego wydania DVD pozostawia sporo do życzenia. Zacznijmy od okładki. Brzydkie, koszmarnie wyszparowane zdjęcie jakiejś łapy z pistoletem i czerwone litery porozrzucane byle jak na brudnobiałym tle. Ta oprawa graficzna wręcz odstrasza potencjalnego nabywcę! Moje rozczarowanie jest tym większe, że Blink słynie z edytorskiej dbałości – polskie wydania „Bluffmastera” czy „Nigdy nie mów żegnaj” uważam za lepsze od oryginalnych. Czemu więc w tym przypadku zaćma padła dystrybutorowi na oczy?
Jakby tego było mało, „Król podziemia” irytuje także pod względem technicznym. Pomijam już taki drobiazg, że po odpaleniu filmu jednocześnie włączają się napisy i lektor. Te opcje można sobie zmienić w ciągu sekundy. Ale – co gorsze – przez cały czas trwania filmu u góry ekranu pojawiają się jakieś dziwne białe kreski. Skąd się wzięły? I czy nikt nie oglądał tej kopii przed wypuszczeniem do sklepów?
Jest jeszcze inny, potężny minus: „D – król podziemia” ukazał się u nas w okrojonej wersji. Ale to akurat nie wina Blinka, tylko indyjskich producentów. Kierując film do rozpowszechniania za granicą, panowie najwyraźniej wyszli z założenia, że cudzoziemscy widzowie poczują się nieswojo, widząc piosenki rozbijające realistyczną konwencję opowieści. Dlatego bez większych deliberacji wycięli dwie muzyczne wstawki: „Dhokebaaz” i „Khud Ko Maar Daala Re”. Niestety, raz jeszcze potwierdziła się zasada, że dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. „D” bez przerywników, stanowiących integralne elementy fabuły, wygląda jak pocięty siekierą. Oczywiście, aby odbiorcy nie poczuli się stratni, obydwa teledyski znalazły się w dodatkach na DVD. To już jednak nie to samo.
Wielka szkoda, że skazani jesteśmy na obcowanie z filmem w okaleczonej postaci. Blink tłumaczy, że sprowadzenie wersji pełnej po prostu nie było możliwe. Negocjatorzy z Indii z uporem godnym lepszej sprawy oznajmili: „Albo wydanie eksportowe, albo żadne”. Wierzę oczywiście w te wyjaśnienia; nie wiem tylko, jak pogodzić je z faktem, że w ubiegłym roku stacja Ale Kino! wyemitowała „D jak Deshu” w całości, razem z piosenkami. Być może po prostu jak się chce, to jednak można.
D jak dlaczego lubię Bollywood
„Króla podziemia” polecam bez zmrużenia oka, choć nie jestem pewien, czy sięgnięcie po polską edycję to akurat najlepszy pomysł. Jeśli nie odstraszą Was techniczne uszczerbki, spróbujcie dać temu filmowi szansę, choćby tylko ze względów poznawczych. Dzięki „D” przekonacie się, że Bollywood nie ogranicza się wyłącznie do jednego typu historii. Ta kinematografia naprawdę jest na tyle różnorodna, że każdy znajdzie w indyjskiej ofercie coś dla siebie. Komedie, dramaty obyczajowe, kino społeczne, kryminały, fantastyka, horror… W wersji kolorowej, czarno-białej, z piosenkami lub bez. Nie dajcie sobie wmówić, że produkcje „made in India” to wyłącznie trzysta procent cukru w cukrze i wszędzie gra Shahrukh Khan.
Może nie wszystko, co kręcą w Mumbaju, zasługuje na miano arcydzieła. Z całą pewnością jednak da się wśród tych filmów znaleźć tytuły, które zaspokoją oczekiwania nawet najbardziej wymagających kinomanów. A jeśli wierzyć zapowiedziom, już wkrótce w Polsce ma pojawić się więcej pozycji z tej elitarnej półki. Być może nawet niektóre z tych, o których pisałem wyżej… Bardzo mnie to cieszy; wreszcie będę mógł odpowiedzieć z czystym sumieniem na pytanie, dlaczego lubię Bollywood. Bo lubię po prostu dobre kino.
koniec
« 1 2
20 grudnia 2007

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Niedożywiony szkielet
Jarosław Loretz

27 V 2023

Sądząc ze „Zjadacza kości”, twórcy z początku XXI wieku uważali, że sensowne pomysły na horrory już się wyczerpały i trzeba kleić fabułę z wiórków kokosowych i szklanych paciorków.

więcej »

Młodzi w łodzi (gwiezdnej)
Jarosław Loretz

28 II 2023

A gdyby tak przenieść młodzieżową dystopię w kosmos…? Tak oto powstał film „Voyagers”.

więcej »

Bohater na przekór
Sebastian Chosiński

2 VI 2022

„Cudak” – drugi z trzech obrazów powstałych w ramach projektu „Kto ratuje jedno życie, ten ratuje cały świat” – wyreżyserowała Anna Kazejak. To jej pierwsze dzieło, które opowiada o wojennej przeszłości Polski. Jeśli ktoś obawiał się, że autorka specjalizująca się w filmach i serialach o współczesności nie poradzi sobie z tematyką Zagłady, może odetchnąć z ulgą!

więcej »

Polecamy

Latająca rybka

Z filmu wyjęte:

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.