Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tydzień z Avengers: Marvel-San

Esensja.pl
Esensja.pl
Marvel z godnym podziwu uporem podbija zagraniczne rynki. Pierwszym przystankiem na drodze do światowej dominacji jest Japonia. Rynki dalekowschodnie są dziś oczkiem w głowie największych korporacji. To tam zarabia się prawdziwe pieniądze. Wszystko ma jednak swoją cenę.

Łukasz Gręda

Tydzień z Avengers: Marvel-San

Marvel z godnym podziwu uporem podbija zagraniczne rynki. Pierwszym przystankiem na drodze do światowej dominacji jest Japonia. Rynki dalekowschodnie są dziś oczkiem w głowie największych korporacji. To tam zarabia się prawdziwe pieniądze. Wszystko ma jednak swoją cenę.
Marvel bardzo długo, o czym zdążyliście się już dowiedzieć, pracował nad tym, aby zaistnieć w Hollywood. Sukces otworzył przed nim szereg nowych możliwości i wprowadził do grona marek o globalnym zasięgu. Operowanie na tak dużą skalę to spory wysiłek, a i o powodzenie niełatwo. Dobra rada: Jeśli chcesz wytrwać na tym rynku, musisz myśleć lokalnie.
Pewnie słyszeliście, że kanapki McDonaldsa smakują tak samo na całym świecie. Pewnie wiecie też, że w zależności od kraju, oferta restauracji tej sieci jest inna. Pamiętacie zdziwienie Vincenta Vegi, gdy podczas wizyty w Holandii podano mu frytki z majonezem, a zamiast ćwierćfunciaka z serem, McRoyala? To wszystko subtelne różnice, ale kluczowe z punktu widzenia odbiorców.
Hamburgery całkiem nieźle znoszą różnice kulturowe. Komiksy już nie. Rynki dalekowschodnie są pod tym względem szczególnie trudne. Zapasy Marvela z tamtejszą publicznością trwają już kawał czasu i nic nie wskazuje na to, aby miały się szybko rozstrzygnąć.
Deal
Wszystko zaczęło się w latach 70., gdy Marvel podpisał trzyletni kontrakt z japońskim studiem TOEI. Na jego mocy amerykańskie wydawnictwo uzyskało licencję na wykorzystanie wizerunku robotów z serii anime „Wakusei Robo Danguard Ace” i „Chodejii Robo Combattler V” w komiksach „Shogun Warrior”. Porozumienie było obustronne. W zamian studio TOEI otrzymało nielimitowany dostęp do bogatego portfolio Marvela.
Na wstępie warto podkreślić, że umowa między Marvelem, a TOEI gwarantowała każdej ze stron całkowitą swobodę twórczą. Dziś byłoby to pewnie niemożliwe. Programy licencyjne są znacznie bardziej restrykcyjne i obwarowane szeregiem zakazów i nakazów. Wtedy, w latach ’70 Dom Pomysłów nie był jednak globalną korporacją i dość swobodnie poczynał sobie na rynku licencyjnym.
Nie bez znaczenie jest również fakt że w grę wchodził rynek japoński, który bardzo różnił się od amerykańskiego pod względem kulturowy. Przeciętny komiks z Kapitanem Ameryką nijak miał się do tego, co czytano i oglądano w Japonii. Marvel wiedział, że musi iść na szereg ustępstw, aby tamtejszy odbiorca w ogóle zainteresował się tematem superbohaterów. Postanowiono więc, nie przejmować się tym zbytnio i dać Japończykom wolną rękę.
Spider-Man bez „R”
TOEI długo zastanawiało się, kto jest najlepszym materiałem na japońskiego superbohatera. W końcu ich wybór padł na Spider-Mana – w nowej wersji językowej Supaidamana.
Spider-Man był wówczas znany w Japonii z mangi wydanej na początku lat 70. Nie trzeba dodawać, że ta wersja różniła się od amerykańskiego oryginału. Peter Parker został przemianowany na Yu Komoriego – nastolatka, którego ugryzł radioaktywny pająk. Większość oryginalnej obsady zastąpiono japońskimi odpowiednikami, mniej lub bardziej egzotycznymi. Największa różnica tkwiła jednak w atmosferze – historie z mangi były bardziej brutalne i mroczne niż amerykańskie komiksy z tamtych czasów.
TOEI celowało w młodszego odbiorcę i ostatecznie zdecydowano się na bardziej pogodną, choć nie pozbawioną mrocznych refleksów, opowieść .
Lost in translation
Bohater „Supaidamana” nie ma na imię Peter Parker i nie jest dziennikarzem. Nazywa się Takuya Yamashiro i jest zawodowym motocyklistą. Na tym różnice się nie kończą. Takuya jest wychowywany przez ojca – profesora Yamashiro – razem z siostrą i młodszym braciszkiem. W pierwszym odcinku profesor bada sprawę tajemniczego obiektu kosmicznego, który rozbił się na Ziemi. Na jego tropie jest również złowroga Armia Żelaznego Krzyża dowodzona przez Profesora Monstera.
Monster każe zlikwidować profesora. Zastawia na niego zasadzkę. Na miejscu pojawia się Takuya, ale jest już za późno – profesor umiera, ale przed śmiercią wyjawia synowi prawdę o Armii Żelaznego Krzyża. Takuya również pada ofiarą pomagierów Monstera, ale z opresji ratuje go Garia – galaktyczny wojownik z planet Spider, który przybył na Ziemię w poszukiwaniu Monstera. Mężczyzna przekazuje Takuyi swoją moc oraz władzę nad statkiem Marvelerem, który w każdej chwili może zmienić się w gigantycznego robota – Leopardona. Chwilę potem zmienia się w pająka.
Na pierwszy rzut oka, nie ma w historii nic, co budziłoby choćby najmniejsze skojarzenie z oryginalnym Spidermanem. Japończycy dość swobodnie podeszli do tematu, ale i tak da się znaleźć pewne podobieństwa. Na przykład motywacja Parkera i Takuyi ma to samo źródło – jest nim strata bliskiej osoby i pragnienie sprawiedliwości.
Śmieszność
Fabuła każdego odcinka „Supaidamana” była oparta na wyraźnym schemacie. Takuya wpadał na trop Armii Żelaznego Krzyża oraz Profesora Monstera i w przebraniu Supaidamana stawał do walki z Maszyną BEM. Pod tą nazwą kryły się potwory, które Monster wysyłał do walki. W finale każdego odcinka potwór zmieniał rozmiar i stawał się gigantem. Supaidaman, aby go pokonać musiał zawezwać Leopardona. Dopiero z jego pomocą posyłał potwora do piachu.
Supaidaman miał do swojej dyspozycji więcej gadżetów, m.in. spider-nadajniki, spider-wóz, i spider-sieć. Do tego dysponował pajęczym zmysłem, który pozwalał mu przewidywać przyszłość. No i posiadał nadludzką siłę, ale to nic oryginalnego. Nasz bohater miał również charakterystyczny sposób reagowania na zagrożenie – zastygał bowiem w dramatycznej pozie, która z założenia miała sparaliżować przeciwników.
Armia Żelaznego Krzyża też była niczego sobie. Wszyscy żołnierze wyglądali tak samo tzn. mieli wymalowane kacze dzioby na twarzach. Do tego sprawiali wrażenie jakby byli zbudowani z gumy. Galerię przeciwników Supaidamana uzupełniali – Profesor Monster, Amazoness i dwójka starożytnych łowczyń – Rita i Bella. Do tego w każdym odcinku występował inny potwór. W sumie było ich ponad 30. Do najciekawszych można zaliczyć: Bikera, Robaculara, Cat Demona, Samsona i Magni Catfish.
Go, go Supaidaman
Fabuła „Supaidaman” dla zachodniego odbiorcy może wydawać się niedorzeczna, ale to samo mógłby powiedzieć Japończyk na temat „Spidermana”. Zmiany były konieczne i wyszły serialowi tylko na dobre. Marvel był zresztą pod dużym wrażeniem produkcji, szczególnie pracy kaskaderów. Na początku sceptycyzm Amerykanów budziła kwestia gigantycznego robota. Leopardon okazał się jednak głównym źródłem popularności serialu wśród dzieci, a zabawki z nim sprzedawały się jak świeże bułeczki.
Warto poświęcić mu zresztą nieco więcej miejsca. Pewnie już zdążyliście się zorientować, że „Supaidaman” przypomina pod wieloma względami… „Power Rangers”. To nie przypadek, bo oba seriale należą do gatunku Super Sentai. Gatunku, który, co warto nadmienić, wziął się właśnie od „Supaidamana”.
Sentai to z japońskiego oddział zbrojny. W naszym przypadku mowa zwykle o piątce osób obdarzonych nadzwyczajnymi mocami, którzy mierzą się z siłami zła. Pierwszą produkcją tego typu był „Himitsu Sentai Gerenger” (1975). Przedrostek Super pojawił się już po premierze „Supaidaman” i oznacza robota bojowego, którym bohater (lub bohaterowie) posługują się w walce. Gdyby nie Leopardon nie byłoby więc „Power Ranger” i innych Super Sentai.
Marvel nigdy specjalnie nie chwalił się „Supaidamanem” w Stanach. Dopiero niedawno wyemitował wszystkie odcinki na swojej stronie internetowej i włączył go do SpiderVerse. Dzięki temu więcej osób mogło odkryć ten fantastyczny serial. „Supaidaman” świetnie się zestarzał i nawet dzisiaj ogląda się go z przyjemnością. Jest inny, to fakt, ale w tym właśnie leży jego siła. Momentami nuży, szczególnie po 15 odcinku, ale to kawał świetnej oldschoolowej telewizji.
Serial nie jest dostępny w Europie, ale od czego jest Internet… Sprawdźcie Tumblr, komicznych GIF-ów tam, co niemiara.
Deal nr. 2
W ramach umowy z lat ’70 zrealizowano jeszcze jeden serial „Battle Fever J” (1979), również należący do gatunku Super Sentai. Potem Marvel zawiesił swoje plany podboju Kraju Kwitnącej Wiśni i zajął się rynkiem amerykańskim. Temat Japoni wrócił dopiero w 2009 roku, gdy Marvel ogłosił, że przystępuje do produkcji czterech seriali anime na podstawie swoich komiksów. Głównym założeniem projektu było stworzenie osobnego, bo skierowanego wyłącznie na tamtejszy rynek, uniwersum superbohaterów.
Produkcją serii miało zająć się studio MadHouse znane m.in z Vampire Hunter D i Ninja Scroll. Japończycy dostali wolną rękę w kwestiach artystycznej. Dla pewności do opieki nad serią oddelegowano Warrena Ellisa (kultowa seria Transmetropolitan). W 2010 roku wyemitowano pierwszy z seriali – Iron Mana. W ślad za nim poszli X-meni, Blade i Wolverine.
Warto podkreślić, że Marvel A.D 2009 był zupełnie inną firmą niż Marvel z 1970. W momencie ogłaszania partnerstwa z MadHouse wydawnictwo było już częścią Disneya – potentata przemysłu rozrywkowego i giganta animacji.
Dom szalonych pomysłów
Madhouse został założony w 1972 roku. W gronie reżyserów, którzy tam tworzyli, były takie tuzy animacji jak Yoshiaki Kawajiri (Vampire Hunter D) i Satoshi Kon (Paprika). Studio ma na swoim koncie wiele przednich produkcji z hitowym Death Note na czele. Anime Marvela nie możemy jednak zaliczyć do tego grona.
Charakterystyczna kreska Madhouse’a cieszy oko, ale to nie wystarczy, aby ożywić nudną i wtórną historię. Obecność Ellisa nie pomogła. Każdy z czterech seriali cierpiał na tę samą przypadłość – brak dobrej historii pogrzebał nadzieje na udanego następce „Supaidamana”. Przynajmniej na razie. Komiksowy gigant nie zamierza bowiem rezygnować z podboju Japonii – „japońskie” uniwersum wciąż jest rozszerzane, choć w znacznie wolniejszych tempie niż wcześniej.
Największą wadą tych produkcji było to, że starały się za wszelką cenę połączyć zachodnią i wschodnią wrażliwość. Marvel chciał złapać dwie sroki za ogon, ale nie wyszło. Być może, gdyby Madhouse miał więcej swobody…
Zwycięzca może być tylko jeden
„Supaidaman”, jest dowodem na to, że historie z superbohaterami można przeszczepić na obcy grunt – trzeba tylko nie bać się zmian. Marvel-Disney nie jest jednak już w tym tak dobry jak kiedyś.
koniec
6 maja 2015

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż autora

Pozamiatane
— Łukasz Gręda

Ręce opadły
— Łukasz Gręda

Lost
— Łukasz Gręda

Dni jak ścięte wąsy
— Łukasz Gręda

Strzelają się
— Łukasz Gręda

Gumowe kule
— Łukasz Gręda

W ciemność
— Łukasz Gręda

Zaczęło się
— Łukasz Gręda

Słowiańska pełnia
— Łukasz Gręda

Mad Max: Hardy wojownik. Najlepsze role Toma Hardy’ego
— Łukasz Gręda

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.